Przedsiębiorcy uważają, że nawet 2,8 tys. zł to za dużo. - Jesteśmy w środku kryzysu. Nie spełniają się oczekiwania, że pandemia będzie się wycofywała, a wraz z tym - skutki dla gospodarki. I w tym momencie, gdy przez ostatnie miesiące mieliśmy szybką pomoc dla firm i tarcze antykryzysowe tu idziemy w zupełnie innym kierunku - powiedział w programie "Money. To się liczy" Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan.
Przedsiębiorcy woleliby zachować płacę minimalną na obecnym poziomie, czyli 2600 zł brutto. Tego samego zdania jest rzecznik małych i średnich przedsiębiorstw Adam Abramowicz, który wystosował nawet list w tej sprawie do minister rozwoju Jadwigi Emilewicz.
Wskazuje w nim, że wzrost płacy minimalnej w 2021 o 200 zł do poziomu 2800 zł brutto oznacza, że stawka godzinowa wyniesie 18,30 zł. W ocenie Abramowicza przyjęcie takiego rozwiązania w obliczu kryzysu gospodarczego może się negatywnie odbić na gospodarce, a ewentualne reperkusje uderzą nie tylko w firmy, ale w konsekwencji i w pracowników.
- Nie zważając na pandemię, kryzys, sytuację firm próbuje się realizować polityczną obietnicę. Podniesienie pensji minimalnej o te 200 zł, to podniesienie kosztów pracodawców o prawie 400 zł. To jest bardzo ryzykowny eksperyment, który przeprowadzamy w momencie, kiedy nie jesteśmy w stanie przewidzieć przyszłości gospodarczej, a na pewno jest przed nami kryzys - punktuje Witucki.
Chodzi o słynną obietnicę Jarosława Kaczyńskiego z kampanii wyborczej w zeszłym roku. Prezes PiS dużo wówczas mówił o gonieniu gospodarki Niemiec i obiecał skokowe podniesienie pensji minimalnej. W 2021 roku pensja minimalna miała wynieść 3 tys. złotych, a w kolejnym roku 4 tys. złotych.
Zupełnie czego innego chcą związkowcy. OPZZ uważa, że pensja minimalna powinna w przyszłym roku wynieść 3,1 tys. zł. Natomiast "Solidarność" idzie rządowi na rękę i przystaje na 2,8 tys. zł brutto.
Czytaj też: Płaca minimalna kością niezgody. Pracodawcy straszą zwolnieniami, związkowcy mówią o szantażu
Propozycja rządu trafiła do Rady Dialogu Społecznego. Jak wskazuje "Gazeta Wyborcza", do zgody nie doszło, a w tej sytuacji stawkę ustala rząd. - Podtrzymujemy propozycję 2,8 tys. zł oraz zamrożenia płac w sektorze budżetowym - mówił we wtorek podczas negocjacji rządu, pracodawców i związkowców w tej sprawie, wiceminister finansów Piotr Patkowski, cytowany przez "Wyborczą".