Rząd zadecydował, że w przyszłym roku płaca minimalna wyniesie 2800 złotych, a stawka godzinowa - 18,30 zł brutto.
Wtorek był ostatnim możliwym terminem, by taką decyzję podjąć. 15 września rząd musi bowiem przedstawić propozycję płacy minimalnej. Tego wymaga ustawa, jeżeli w Radzie Dialogu Społecznego nie dojdzie do porozumienia. A jak informowaliśmy w money.pl, w tym roku o zgodę pracodawców, rządu i związkowców było szczególnie trudno.
Podwyżka - co nie może dziwić - bardzo cieszy związkowców. Mówił o tym we wtorek w programie "Money. To się liczy" rzecznik "Solidarności" Marek Lewandowski. Zresztą to właśnie przewodniczący "S" Piotr Duda jako pierwszy zaproponował kwotę 2800 zł.
- Gdyby przyjmować tylko postulaty pracodawców, to dziś płaca minimalna wynosiłaby 1409 złotych - mówił przedstawiciel związkowców. I był przeciwny regionalizacji najniższej krajowej.
Jego zdaniem w porównaniu z innymi krajami wciąż wypadamy blado i jeszcze sporo pozostało do poprawy.
Pracodawcy straszą bezrobociem
Innego zdania jest prof. Jacek Męcina, doradca zarządu Konfederacji Lewiatan, czyli organizacji zrzeszającej pracodawców. On stoi więc po drugiej stronie rynku pracy oraz tego tradycyjnego sporu o wysokość wynagrodzeń.
To przecież firmy będą musiały znaleźć więcej pieniędzy na pensje dla pracowników. Przypomnijmy, że oprócz samej pensji dochodzą jeszcze składki, przez co podwyżka na poziomie 200 złotych brutto oznacza 240 złotych więcej kosztów w przeliczeniu na jednego pracownika.
Jeśli przyjmiemy, że płacę minimalną otrzymuje w Polsce 1,7 mln osób (takie są ostatnie szacunki), to firmy co miesiąc na pensje i składki wydadzą o 400 mln zł więcej. Rocznie jest to już prawie 5 mld zł dodatkowych kosztów w firmach.
- Proszę pamiętać, że jesteśmy w bardzo szczególnych okolicznościach - zwraca uwagę Męcina. Chodzi oczywiście o konsekwencje, które w firmach spowodował kryzys koronawirusowy.
W przyszłym roku trzeba będzie spłacić pożyczki, otrzymane na przykład w ramach tarczy PFR. - Do tego podwyżka płacy minimalnej i zapowiadana przez rząd kwestia pełnego ozusowania umów zleceń - wylicza ekspert.
Firmy wejdą więc w nowy rok ze sporymi zobowiązaniami, a do tego ze znacznie wyższymi kosztami.
- To będzie szok dla wielu firm, szczególnie tych mikro i małych - podkreśla.
Co to oznacza? - Możemy spodziewać się skokowego wzrostu bezrobocia na początku przyszłego roku. Do tego wielu pracodawców przejdzie do szarej strefy - dodaje prof. Jacek Męcina.
Dostrzega jednak jeden pozytyw całej sytuacji. - Cieszę się, że rząd wycofał się z zapowiadanej podwyżki do 3 tys. zł. Tego wiele firm mogłoby po prostu nie przetrwać - puentuje Męcina.
Przypomnijmy, że niemal dokładnie rok temu Jarosław Kaczyński obiecywał podwyżki do poziomu 3 tys. zł w 2021 i 4 tys. zł w 2022 roku. Koronawirus jednak pokrzyżował plany rządu PiS.