Boom na rynku nieruchomości trwa, a po mieszkania ciągle ustawiają się kolejki chętnych. Bywa, że jedno mieszkanie zmienia właściciela nawet kilka razy w roku. Jakie ma to przełożenie na ceny?
Sprawdzili to dla money.pl eksperci z firmy Cenatorium. Prawdopodobnie rekordowe mieszkanie, jeśli chodzi o wzrost ceny, mieści się w Gdyni przy ul. Orłowskiej.
100-metrowy lokal został zakupiony w sierpniu 2019 roku za 1,56 mln zł. W maju 2020 r. został odsprzedany, ale już za 2,55 mln zł, a zatem z niemal milionowym zyskiem.
Do podobnych transakcji dochodziło już zresztą przed pandemią. Na przykład 116-metrowe mieszkanie na wrocławskim Psim Polu nabywca kupił w kwietniu 2019 roku za 1,04 mln zł. Sprzedał je dwa miesiące później - za 1,5 mln zł.
Najwięcej podobnych transakcji jednak notowano w 2020 i 2021 roku. Pandemia zachwiała wieloma sektorami gospodarki, ale jednocześnie inflacja była bardzo wysoka. I to właśnie nieruchomości traktowano w tym czasie jako najbezpieczniejszą lokatę kapitału.
W których miastach najłatwiej kupić mieszkanie i szybko odsprzedać z zyskiem? Najwięcej takich transakcji jest oczywiście w Warszawie. Na przykład mieszkanie przy ul. Figiel na Ochocie o powierzchni 107 metrów kupiono na początku 2019 r. za 1,1 mln zł. W maju 2020 roku je odsprzedano za 1,4 mln zł. Jednak Mariusz Kurzac, dyrektor zarządzający Cenatorium, zwraca uwagę na Gdynię. Jak mówi money.pl, jest tam bardzo dużo inwestycji, a jednocześnie popyt na mieszkania jest spory.
Jak wynika z analizy Cenatorium, w tym mieście było ostatnio sporo przypadków, gdy ktoś kupił mieszkanie i odsprzedał je szybko z zyskiem przekraczającym 300 tys. zł.
Co zrobić, by dobrze odsprzedać mieszkanie?
Mariusz Kurzac mówi, że właściwie każdy przypadek, jeśli chodzi o szybką odsprzedaż mieszkania, jest inny. W czasie pandemii w Trójmieście było sporo osób, które miały po kilka lokali na wynajem. Lockdowny spowodowały jednak, że nagle zabrakło chętnych, by z wynajmu korzystać. Właściciele mieszkań często musieli więc swoje lokale sprzedawać. Korzystali na tym ludzie ze sporym zapasem gotówki, którzy zwolnione mieszkania nabywali.
Boom na rynku spowodował jednak, że pojawiły się osoby, które wyszukują mieszkania, by szybko je odsprzedawać z jak największym zyskiem. Takie osoby nazywa się na rynku "flipperami".
Kurzac uważa, że w Polsce jest kilkadziesiąt firm, które się zajmują "flippingiem". Większość z nich działa jednak lokalnie. - Na rynku ogólnopolskim takich firm jest może kilkanaście - mówi. Jak szacuje, jest jeszcze kilkaset osób, które zajmują się tym na własną rękę.
Czytaj też: Prawdziwy basen pod domem za 10 tys. zł? Sprawdzamy, ile to kosztuje w budżetowej wersji
- Należy jednak pamiętać, że kupując mieszkanie z rynku wtórnego, trzeba zwykle trochę zainwestować, żeby móc je potem sprzedać z zyskiem. Jeśli jest to standardowe mieszkanie o powierzchni od 60 do 80 metrów, to zwykle trzeba wydać ok. 100 tys. zł na remont - uważa Kurzac.
Zdarza się jednak, że flipperzy kupują nowe, zupełnie nieumeblowane mieszkania - a czasem wręcz dziury w ziemi. W takim przypadku inwestycja w meble i w wykończenie jest większa i wynosi około 2 tys. zł za każdy metr. Eksperci uważają, że zwykle i tak się opłaca. - Zyski na odsprzedaży mieszkań, nawet po takich inwestycjach, bywają jednak nieproporcjonalnie wysokie - mówi Kurzac.
Według eksperta na najwyższe zyski mogą jednak liczyć ci, którzy starannie przyglądają się rynkowym trendom w poszczególnych miastach. Kurzac przywołuje przykład wrocławskiego Psiego Pola. Niegdyś dzielnica była uważana za peryferyjną, ale w ostatnich latach mocno się rozwinęła dzięki inwestycjom drogowym czy komunikacyjnym. Kto jeszcze 2-3 lata temu kupił tam mieszkanie, może je teraz sprzedać z gigantycznym zyskiem, wynoszącym nieraz kilkaset tys. zł.
- Oczywiście podobną drogę przebyło dużo warszawskich dzielnic, na przykład Białołęka - dodaje Kurzac.