Rekordowo niskie stopy procentowe oraz wzrost cen uderzają w oszczędności zwykłych Polaków. W przypadku lokat bankowych trudno już mówić o zysku. Jeszcze rok temu średnie oprocentowanie było na poziomie około 1,5 proc. Teraz standardowa oferta wielu banków to zaledwie 0,01 proc.
Ekskluzywnie na tym tle wyglądają 3-miesięczne obligacje skarbowe, które są oprocentowane na 0,5 proc. w skali roku. I na tym w zasadzie kończą się możliwości bezpiecznego oszczędzania.
Przy takim oprocentowaniu z każdych 10 tys. zł odłożonych w banku będziemy mieli z odsetek zaledwie złotówkę. W przypadku obligacji mowa o 50 zł, ale to dopiero przy zamrożeniu pieniędzy na cały rok.
To śmieszne kwoty, a trzeba pamiętać, że i tak nie wpłyną w całości na nasze konto. Rękę na naszych oszczędnościach trzyma państwo, które z każdej złotówki zysku zabiera 19 groszy tzw. podatku Belki (podatek od dochodów kapitałowych). Tym samym nawet z obligacji kupionych za 10 tys. zł możemy liczyć po roku na tylko 40,5 zł. Prawie 10 zł trafi do budżetu.
- Ten podatek w obecnej sytuacji jest szczególnie irytujący - przyznaje Bartosz Turek, ekspert HRE Investments. - Choć w przypadku lokat dla poszczególnych osób nie są to duże kwoty, "Belka" potrafi uprzykrzyć życie także inwestorom giełdowym, gdzie w grę wchodzą często większe stawki - dodaje.
Nasuwa się pytanie: czy to odpowiedni czas, by ulżyć oszczędzającym i znieść podatek Belki, który był wprowadzony w 2002 roku tylko "na chwilę", ale funkcjonuje do tej pory?
Inwestorzy piszą petycję
Cierpliwość skończyła się przedstawicielom fundacji Trading Jam, która zrzesza inwestorów indywidualnych. Zbierają podpisy pod petycją w sprawie likwidacji podatku Belki. Na razie zebrali ich blisko 8200.
W tej sprawie Trading Jam wysłał w maju list m.in. do prezydenta i premiera, w którym fundacja wskazała, że "w obliczu obecnych zmian koniunkturalnych nie można kazać płacić obywatelom za samo posiadanie oszczędności".
Prezes Trading Jam Rafał Zaorski podkreśla, że podatek od zysków z oszczędności jest istotnym czynnikiem negatywnie wpływającym na chęć odkładania środków na gorsze czasy.
- Ponadto likwidacja podatku od zysków kapitałowych ułatwiłaby firmom pozyskanie finansowania w tym ciężkim dla nich okresie, a tym samym zmniejszyłaby konieczność występowania przez te firmy o wsparcie ze środków państwowych, które mogłyby zostać wykorzystane w znacznie lepszy sposób - wskazuje Zaorski.
Czytaj też: Zakład Ubezpieczeń Społecznych chce się zmieniać w biuro rachunkowe. Z usługami za darmo
Rząd podwójnie korzysta
- Likwidując podatek Belki, rząd realnie pomógłby wszystkim Polakom, a nie wybranej grupie, ale nie ma na to większych szans - uważa Bartosz Turek.
Ekspert HRE Investments nie wierzy, że rząd zdecyduje się ograniczyć dochody budżetu. W skali całej gospodarki są to jednak dość duże pieniądze.
Wartość samych depozytów gospodarstw domowych w bankach można szacować na blisko 880 mld zł. A to tylko jedna część środków, z których zyski podlegają opodatkowaniu.
- Myślę, że rząd traktuje te setki miliardów złotych oszczędności Polaków jako pewnego rodzaju element tarczy antykryzysowej. Niewielkie odsetki obarczone dodatkowo podatkiem zniechęcają do trzymania pieniędzy i zachęcają do ich wydawania. To napędza konsumpcję i całą gospodarkę - komentuje Turek.
Tym samym sugeruje, że rządzący mają podwójny interes w tym, żeby podatek Belki dalej obowiązywał.
Trzeba się przyzwyczaić
O sens istnienia podatku Belki pytał niedawno w interpelacji Krzysztof Paszyk, poseł PSL. Od przedstawiciela ministerstwa finansów dostał odpowiedź, że "całkowita likwidacja podatku dochodowego od osób fizycznych z zysków kapitałowych nie jest obecnie rozważana".
Wiceminister Jan Sarnowski przyznał jednak, że analizowana jest możliwość wprowadzenia ulg i zwolnień "mających na celu zachętę do długoterminowych inwestycji". Konkretów jednak brak.
Wszystko wskazuje na to, że przyjdzie nam ciułać drobne przez być może nawet kilka lat, bo nie wygląda na to, by NBP zamierzał w niedługim czasie podnieść stopy procentowe.
- Z analizy kontraktów terminowych na stopy procentowe wynika, że nawet jeszcze przez dekadę stawki nie wrócą do poziomu sprzed pandemii - ostrzega Bartosz Turek.
Zastrzega jednak, że prognozy na bazie kontraktów potrafią się istotnie zmieniać w czasie, więc trzeba na to wziąć poprawkę. Niemniej z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że o jakimś istotniejszym wzroście oprocentowania w bankach można myśleć w perspektywie 2-3 lat, ale dalej średnio może to nie być nawet 0,5 proc.
- Na szybszy wzrost oprocentowania możemy liczyć dopiero wtedy, gdy gospodarka ruszy z kopyta. Pozostaje więc trzymać kciuki za szybkie odbicie i powrót na ścieżkę wzrostu PKB sprzed kryzysu - podsumowuje ekspert.