Prezes PiS otworzył niedawno nowy front walki z opozycyjnymi partiami i wyciągnął na sztandary swoje stanowcze "nie" dla podatku katastralnego. Oczywiście większość Polek i Polaków przyklaśnie, nawet nie wiedziac co to za podatek i jak działa. Bo kto by chciał jakiejkolwiek nowej daniny? A co dopiero o tak nieprzyjemnej nazwie.
Kwestia jednak w tym, że wcale nie musi to być dodatkowe obciążenie. Takim podatkiem można przecież zastąpić jakiś inny, bardziej gospodarczo szkodliwy i kosztowny w ściąganiu. Na przykład podatek dochodowy od osób fizycznych. Na taką propozycję Polacy reagowaliby z pewnością zupełnie inaczej niż na groźbę wprowadzenia kolejnej daniny.
Na cały rok 2019 przewidziano w budżecie 64,3 mld zł dochodów z PIT. Pracuje 16,3 mln osób, więc na każdą przypada średnio niecałe 4 tys. zł podatku rocznie, czyli 329 zł miesięcznie. A koszt ściągania jest olbrzymi.
Zobacz też: Kontrowersyjny podatek powraca. "Polacy się go boją, bo ma istotne minusy"
Wyliczaniem PIT w każdej firmie zajmują się księgowi, co roku wystawiane są PIT-y, trzeba robić rozliczenia, przesyłać deklaracje do urzędu skarbowego. Trzeba też wiedzieć, co można odliczyć i ta lista się zmienia. Potem kontrolują to wszystko urzędnicy. Ściganiem ukrywających dochody zajmują się organy ścigania. Dziesiątki tysięcy ludzi zaangażowanych tylko w to, by odprowadzać i ściągać jakiś podatek, wcale nie najważniejszy dla państwa.
A do tego PIT to przecież kara za pracę. Jeśli ktoś pracuje - płaci. A jeśli ktoś nie pracuje w ogóle - nie płaci nic. Oczywiście ideą jest ściągnięcie części dochodu z tych lepiej zarabiających, tyle że w praktyce ci zawsze mają mnóstwo furtek. Nie bez powodu w drugi próg wkracza zaledwie 3,5 proc. podatników.
A jednocześnie podatek płaci się już od kwot, za które ciężko przeżyć. Jeśli ktoś zarabia 1,1 tys. zł brutto miesięcznie, to już zaczyna płacić. I weź za tyle przeżyj. Byłby to wyczyn, zakrawający na cud. Płaca minimalna to 2250 zł brutto; od niej płaci się 133 zł podatku dochodowego miesięcznie.
Zamiast PIT
A gdyby zamienić PIT na podatek liczony nie od dochodu, ale od wartości nieruchomości? Nawet miałoby to uzasadnienie - skoro mamy nieruchomość, to płacimy państwu za jej ochronę, tj. za policję, prokuraturę, sądy. Im droższa nieruchomość, tym większej przecież ochrony wymaga.
A w przypadku dochodowego jakie jest uzasadnienie? Że więcej i lepiej pracowaliśmy i dlatego musimy więcej zapłacić? Taka opłata za możliwość zarabiania.
Jak wyliczył money.pl, tę samą kwotę co w PIT (64,3 mld zł) można ściągnąć, obciążając mieszkania kwotą około pół procent wartości rocznie, co dałoby około 23 mld zł wpływów (0,5 proc. z 1068,6 mln mkw mieszkań razy średnio 4388 za mkw - dane GUS), budynki i budowle gospodarcze - jednym procentem rocznie, co dałoby 25 mld zł (1 proc. od 2492 mld zł, czyli wartości budynków w środkach trwałych firm - według GUS), a reszta - 16 mld zł - liczona mogłaby być od powierzchni gruntów - około 6-7 gr za mkw rocznie.
Przy podatku katastralnym zachowana byłaby cecha redystrybucji, tj. bogaci, którzy kupili droższe nieruchomości, płaciliby więcej niż ci, którzy nie mają nic. A co więcej, podatek uchroniłby od spekulacji na rynku nieruchomości - nie opłaciłoby się trzymać w nieskończoność ziemi, czy pustych mieszkań celem sprzedaży za pięć-dziesięć lat. A tak się przecież robi.
W 12-piętrowym apartamentowcu Pacific Residence na warszawskim Powiślu deweloper trzymał mieszkania puste przez sześć lat, zanim zdecydował się sprzedać. W Hiszpanii budowa mieszkań tak nakręciła ceny, że przeciętnego obywatela nie było ostatnio stać na kupno. A deweloperzy po prostu liczyli na przebicie za kilka lat i trzymali mieszkania puste, wstrzymując podaż. Podatek katastralny takie działania by ukrócił, a ceny nieruchomości by spadły.
Co to jest podatek katastralny?
Podatek katastralny to obciążenie nieruchomości daniną zależną od jej wartości. Wartość jest wpisana do bazy danych zwanej katastrem, a od niej rocznie płacony jest procentowo podatek.
Do jego wprowadzenia przymierzał się już w latach 90. rząd AWS-UW, a prace nad nim nadzorował minister finansów Leszek Balcerowicz. Wielu ludzi ruszyło wtedy na kursy wyceny nieruchomości.
Glejt z kursu mógł się przydać. Idea była bowiem taka, żeby w kraj ruszyło dziesiątki tysięcy "wyceniaczy". Mieli ustalać wartość w zależności m.in. od położenia i standardu nieruchomości.
I to właśnie jest główny słaby punkt tej wersji podatku katastralnego. Ktoś musi wycenić. A to nie dość, że kosztuje - osoby z glejtem "wyceniacza" tanie na pewno by nie były - to jeszcze potencjalnie stwarza możliwość nadużyć. Chodzi głównie o zaniżanie wartości nieruchomości.
Tak jednak być nie musi. W historii stosowano już bardziej efektywne sposoby. W XIX wieku Napoleon III wprowadził skuteczną zasadę, że właściciel nieruchomości sam (sic!) ustalał cenę nieruchomości, od której płacił podatek. Rzecz w tym, że była to jednocześnie maksymalna cena, za jaką mógł ją sprzedać. Przy tym, jeśli znalazł się chętny i oferował taką kwotę, to musiało (!) dojść do transakcji.
Żadnych kosztownych "wyceniaczy", a każdy podatnik zainteresowany tym, żeby wycena była prawidłowa i aktualna z obawy, że znajdzie się ktoś, kto przejmie zbyt nisko wycenioną nieruchomość.
Można oczywiście tę zasadę modyfikować i po cenie "podatkowej" przejmowałoby przymusowo tylko państwo na cele publiczne (np. drogi - znacząco przyśpieszyłoby to ich budowę), a inni nabywcy musieliby dorzucić powiedzmy 50 proc. i dodatkowo odczekać określony czas.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl