Na stronach Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi, który zakłada rozszerzenie opłaty od deszczówki. Opłatą, zwaną potocznie podatkiem od deszczu, ma zostać objętych 20 razy więcej nieruchomości niż obecnie, a średni koszt od jednego gospodarstwa domowego ma sięgać 1350 zł rocznie.
Kto i ile konkretnie zapłaci? Piszemy tu: Podatek od deszczu. Rząd zmienia ustawę
O zdanie pytamy Jana Ruszkowskiego, przedstawiciela Polskiej Zielonej Sieci, która jest wśród podmiotów biorących udział w konsultacjach publicznych nad tym projektem.
- Samo podniesienie opłat od powierzchni zabudowanej jest dobrym pomysłem i może odnieść pożądany efekt. Inwestorzy, planując swoje nieruchomości, będą mieli wymierny bodziec hamujący ich przed tzw. betonozą. A na właścicielach istniejących obiektów wymusi to refleksję, czy aby na pewno obecny stopień zabudowania powierzchni jest konieczny - powiedział money.pl Ruszkowski.
- Z drugiej jednak strony, pogarszające się stosunki wodne w naszym kraju to nie wina za niskich podatków, ale postępujących zmian klimatu oraz marnowania czasu i środków przez kolejne ekipy rządowe na coraz gorsze pomysły z zakresu gospodarki wodnej - dodał Ruszkowski.
W konsultacjach udział weźmie także Business Centre Club. Łukasz Bernatowicz, wiceprezes klubu, a zarazem ekspert ds. infrastruktury, prawa budowlanego i zamówień publicznych, powiedział w rozmowie z money.pl, że jego zdaniem wygląda to na kolejną daninę, która ma doraźnie łatać dziury w budżecie państwa.
- Do walki z suszą przyczyni się to w bardzo znikomym stopniu, o ile w ogóle. Żeby walczyć z suszą trzeba wprowadzać inne rozwiązania niż podatek od deszczu. Trzeba rozwiązać to systemowo, w całym kraju. Zarówno budując zbiorniki retencyjne, jak i walczyć z tym, że woda nam ucieka, a ucieka właściwie wszędzie i nie potrafimy jej zatrzymać - podkreślił ekspert.
- Gdy dochodzi do nawalnych opadów, jesteśmy świadkami zalania tego czy owego miasta. Właśnie zabetonowanie tych miast i brak umiejętności wykorzystania tej wody retencyjnie, powoduje to, że miasta czy poszczególne ulice są zalewane, a woda nie jest wykorzystywana zgodnie z celem, jaki tu przyświeca - dodał Bernatowicz.
Czytaj też: Poczta w kryzysie. Padł główny filar
Z kolei Jan Ruszkowski odniósł się też do działania samego resortu gospodarki morskiej. Jego zdaniem, problem w tym, że ministerstwo nie ma ani dobrych pomysłów, ani naukowego podejścia. Nie potrafi też efektywnie wydawać pieniędzy przeznaczanych na odbudowę naturalnej (górskiej i nizinnej) retencji.
- Ministerstwo to słynie ostatnio z politycznie sterowanych decyzji o przekopie Mierzei Wiślanej, marzeniach o dostosowywaniu rzek do celów żeglugowych czy wskrzeszania pomysłów sprzed półwiecza o budowie kaskady Dolnej Wisły - mówi. Jak dodaje, wysychaniu naszych rzek czy błyskawicznym znikaniu Pojezierza Gnieźnieńskiego zapobiec może jedynie strategiczna zmiana podejścia naszego rządu do ochrony polskich zasobów wodnych, postulowana np. przez Koalicję Ratujmy Rzeki.
Po zmianach proponowanych przez rząd kwota pobierana od właścicieli nieruchomości w ramach podatku od deszczu będzie sięgała łącznie ok. 180 mln zł rocznie. Z tego 135 mln zł trafi do Wód Polskich, reszta do gmin. O te kwoty zapytaliśmy także wiceprezesa BCC Łukasza Bernatowicza.
- Nie jest to rząd wielkości, który mógłby coś zmienić. Oczywiście każda złotówka się liczy, 135 mln zł to nie jest bagatelna kwota. Niemniej przy tak gigantycznym problemie ta kwota nic nie da. To kolejna danina, która będzie ściągana od każdego, kto ma dach, kostkę i kawałek podwórka - powiedział.
- Koncepcja oczek wodnych nie była głupia, tylko była przedstawiona w sposób humorystyczny. W krajach cywilizowanych to działa, retencja powinna zaczynać się od zwykłego Kowalskiego. Nie chodzi o to, by to były oczka wodne, a minizbiorniki retencyjne. Tu trzeba podejść jak do paneli fotowoltaicznych. Wymyślić system dopłat czy zachęt, a nie nakładać kolejną daninę - podsumował Bernatowicz.
Okiem inżyniera
Skontaktowaliśmy się też z ekspertem Polskiej Izby Ekologii ds. gospodarki wodno-ściekowej, inżynierem Wojciechem Jelonkiem. Jak podkreślił w rozmowie z money.pl, zmiany próbuje się wprowadzić od lat, ale zawsze wywoływały protest społeczny. Niemniej, w jego ocenie, są potrzebne, ale wprowadzać powinno się je w inny sposób.
- Jeśli opłaty będą zbyt duże, to projekt nie przejdzie, bo bunt społeczny będzie olbrzymi. Choć retencja jest potrzebna, dotyczy głównie miast. Zachód już to wprowadził, my finansowo jesteśmy daleko za tym Zachodem, stąd pewne kłopoty, ale powoli trzeba by zacząć to rozwiązywać - stwierdził.
Czytaj także: Za nic mają sąsiadów. Problem ma całe osiedle
- Przy każdym nowym obiekcie niespełniającym wymagań powinien pojawiać się zbiornik retencyjny i oczywiście kontrola. Powstaje ostatnio ogrom garaży podziemnych, gdy kanalizacja wybija, to woda się tam dostaje. Są już takie rozwiązania, że można zbudować zbiornik retencyjny pod takim garażem i jest to bezpieczne - podkreśla inż. Jelonek.
- Przy obecnych zmianach klimatu mamy spory kłopot. Problem jest trudny do rozwiązania, więc często spychany na margines. To zaległości wielu lat, które bardzo trudno odrobić. Dobrze, że w ogóle to się rusza. Trzeba działać, bo przy nawalnym deszczu dzieje się tragedia - podsumował ekspert.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl