W branży handlowej panuje duża niepewność dotycząca wprowadzenia opłaty reprograficznej, czyli tzw. podatku od smartfona. Jak nieoficjalnie dowiedział się money.pl, formalnie wciąż trwają prace nad wprowadzeniem ustawy o statusie artysty zawodowego. W jej ramach ma powstać specjalny fundusz wsparcia najbiedniejszych artystów.
Fundusz ma być finansowany właśnie z opłaty reprograficznej. Opłata istnieje już dziś, ale jest doliczana tylko do urządzeń i nośników służących do kopiowania i wynosi od 1 do 3 proc. Nowe przepisy miałyby ją poszerzyć właśnie na smartfony i podnieść jej stawkę aż do 6 proc.
Władza ma jednocześnie z ustawą spory problem, bowiem w czasie ubiegłorocznej kampanii wyborczej stanowcze "nie" dla tej opłaty powiedział prezydent Andrzej Duda.
Czytaj też: Coraz więcej dłużników wśród emerytów
- To tak naprawdę podatek od smartfonów, tabletów, laptopów i telewizorów smart. Sprawi, że koszt takich urządzeń może wzrosnąć nawet o 6 proc., a to przekłada się nawet na kilkaset złotych więcej na jednym urządzeniu – mówi nam Michał Herde z Federacji Konsumentów.
Eksperci Federacji Konsumentów przekonują, że wprowadzenie "podatku od smartfonów" będzie miało jeszcze jeden negatywny efekt - przełoży się na pogłębienie wykluczenia cyfrowego Polaków. A, jak pokazało badanie federacji, dobrze nie jest.
Ponad 4,5 mln Polaków w wieku 16-74 lata nigdy nie korzystało z internetu, a jeszcze więcej, bo blisko 4,8 mln osób, nigdy nie posługiwało się komputerem. Pod tym względem jesteśmy wśród niechlubnych liderów w Unii Europejskiej.
W związku z tym o sens wprowadzania opłaty reprograficznej zapytaliśmy Marka Zagórskiego, dawniej samodzielnego ministra cyfryzacji, po likwidacji resortu – sekretarza stanu w kancelarii premiera ds. cyfryzacji. Wiemy, że minister odpowiedział na zadane pytania, ale ich wydźwięk musiał uzgodnić w KPRM. Wiemy też, że dokument trafił do osób za to odpowiedzialnych i… utknął.
Nieoficjalnie słyszymy, że to właśnie KPRM blokuje wysłanie odpowiedzi, bo tak naprawdę nie wie, jakie ma zająć stanowisko w tej sprawie. Nawet ministrowie mają świadomość, że ustawa jest problematyczna. Zastanawiają się, jak wprowadzić nową opłatę, ale jednocześnie zabezpieczyć konsumentów, by "nikt nie ucierpiał".
Gorący kartofel
To nie pierwszy raz, gdy władza nabiera wody w usta w sprawie podatku od smartfonów. Gdy w grudniu 2020 roku wicepremier i minister kultury Piotr Gliński zapowiedział wyciągnięcie projektu z rządowej zamrażarki i poddanie go pod wykaz prac Rady Ministrów, zwróciliśmy się między innymi do Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy.
Przypomnijmy, Andrzej Duda w czasie kampanii prezydenckiej złożył Polakom wyborczą obietnicę, zapewniając, że nie podpisze żadnej ustawy, która wprowadzi jakąkolwiek opłatę czy podatek nakładany na urządzenia elektroniczne, za które później więcej zapłacić będą musieli konsumenci.
Prezydent, gdy walczył o głosy wyborców, stwierdził, że ta opłata byłaby "niesprawiedliwa i konstytucyjnie wadliwa". Co więcej, Duda podpisał się pod "Kartą wolności w sieci". Jeden z jej punktów głosi: "nie dla podatku od smartfonów", a dalej: "nośniki, z których korzystamy do łączenia z siecią, muszą być dostępne dla każdego, nie można obciążać ich dodatkowymi opłatami".
Gdy wysyłaliśmy maila w tej sprawie do biura prezydenta, minister Paweł Mucha zapewniał nas, że dostaniemy odpowiedź. Jednak później przestał odpowiadać. Wiadomo, że miało to związek z jego przejściem do Narodowego Banku Polskiego.
Dlatego też na początku stycznia zwróciliśmy się z prośbą o odpowiedź na te same pytania do innego prezydenckiego ministra, Błażeja Spychalskiego. Ten zapewnił, że przesłał nasze pytania do "merytorycznych biur" oraz że "to one teraz przygotowują odpowiedź".
Po 18 dniach przyszła odpowiedź: "z uwagi na konieczność dokonania wewnętrznej kwerendy posiadanych danych, udzielenie odpowiedzi nastąpi niezwłocznie po zebraniu żądanych informacji, nie później jednak niż do dnia 11 marca 2021 r.".
Będzie drożej
Wicepremier Gliński zapewnia, że ceny urządzeń nie wzrosną mimo parapodatku nakładanego na producentów. Jednak trudno uznać, że tak rzeczywiście będzie. Wprowadzona z początkiem roku opłata cukrowa to najbardziej jaskrawy przykład tego, że producenci od razu przenoszą nowe daniny na konsumentów.
Jak podkreśla Michał Herde z Federacji Konsumentów, wprowadzając opłatę cukrową, rząd uzasadniał ją troską o zdrowie Polaków. Jednak w przypadku opłaty reprograficznej nie da się wskazać pozytywnego wpływu społecznego. Koniec końców po kieszeni znowu dostaną konsumenci.
Opozycja zmienia zdanie
W grudniu Gliński wystawił się na słowne przepychanki z opozycją. Stwierdził, że KO ponownie się "wygłupiła", bo posłowie tej formacji złożyli w Sejmie analogiczny projekt ustawy. Rzeczywiście tak to wyglądało, jednak po rozmowie z money.pl Krzysztof Mieszkowski zapewnił, że do projektu zostanie złożona poprawka.
I tak też się stało, opozycja zrezygnowała z zapisu o opłacie reprograficznej, całkowicie wykreślając ją z projektu, który trafił do Sejmu w połowie stycznia.
Zdaniem posłów KO można te środki przelać z budżetu państwa, czyli z podatków. W kasie powinny się znaleźć, bo – jak przypomina opozycja – rząd choćby na samo TVP i Polskie Radio przeznacza ponad 2 mld zł rocznie.
Tylko w latach 2017-2020 publiczna telewizja otrzymała, decyzją rządu PiS, rekordowe 4,8 mld zł. Opozycja szacuje, że koszt ustawy dla artystów to ok. 300 mln zł rocznie.