Tegoroczna Wielkanoc przypadnie w okresie szczytu zachorowań na COVID-19. Minister zdrowia, Adam Niedzielski poinformował w środę na konferencji prasowej, że od 20 marca do 9 kwietnia wprowadzone zostaną obostrzenia sanitarne w całym kraju.
Za winnego wzrostu zakażeń dobowych do 25 tys. przypadków uznał on tzw. brytyjską mutację koronawirusa. Pojawiła się ona w Polsce najprawdopodobniej w czasie świąt Bożego Narodzenia, gdy do kraju przyjechało wiele osób mieszkających na stałe na Wyspach.
Czy ten scenariusz powtórzy się również w czasie najbliższych świąt Wielkanocy?
Egzotyka zapchana do ostatniego miejsca
Władze największych lotnisk oraz Straż Graniczna przygotowują się na nadchodzący wzrost ruchu pasażerskiego spowodowany świętami Wielkanocy. Zwracają też uwagę, że w ciągu ostatnich miesięcy radykalnie zmieniły się preferencje Polaków.
Samoloty dalekiego zasięgu do takich państw jak: Dominikana, Zanzibar czy Meksyk są wypełnione zawsze do ostatniego miejsca. Dużą popularnością cieszy się też Egipt. I to, patrząc na rezerwacje w największych biurach podróży, w najbliższych tygodniach raczej się już nie zmieni.
Za to dotychczasowy lider wśród połączeń lotniczych - loty do Londynu- z pierwszego miejsca spadł na miejsce 4. Samoloty na Wyspy i z Wysp przylatują wypełnione mniej więcej tylko w połowie. Takie informacje potwierdziły nam lotniska w Warszawie i Katowicach.
Czy trend ten utrzyma się również przed Wielkanocą, trudno powiedzieć. Z informacji przekazywanych przez naszą Polonię na forach internetowych wynika, że wiele osób planuje w Wielkanoc odwiedzić rodziny i znajomych w kraju. Na razie, jeśli chodzi o połączenia: Wielka Brytania-Polska, dużo łatwiej jest jednak z Wysp do nas przylecieć, niż tam wrócić.
Jak informuje Straż Graniczna, Polacy mieszkający na Wyspach po przylocie do kraju podlegają obowiązkowej, 10-dniowej kwarantannie, jednak rząd wprowadził też wiele wyjątków.
Z samoizolacji zwolnieni są m.in. zaszczepieni dwoma dawkami szczepionki (w Wielkiej Brytanii zaszczepionych jest już ponad 20 mln obywateli) oraz od kilku dni również tzw. ozdrowieńcy.
Ozdrowieńcy bez testów i kwarantanny
Od 11 marca br. obowiązuje nowe rozporządzenie rządu w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii. Zwalania ono osoby, które przeszły w ciągu ostatnich 6 miesięcy zakażenie koronawirusem i mogą to poświadczyć dokumentem medycznym (w rozporządzeniu nie jest sprecyzowane, jaki to ma być dokument, jednak Straż Graniczna preferuje zaświadczenia lekarskie lub szpitalne oraz wyciągi z elektronicznych kart pacjentów) z odbywania kwarantanny w Polsce.
Zapytaliśmy wirusologa, dra Tomasza Dzieciątkowskiego z Katedry i Zakładu Mikrobiologii Lekarskiej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, czy wpuszczanie ozdrowieńców do kraju bez konieczności wykonywania przez nich testów oraz odbywania kwarantanny, jest w obecnej sytuacji pandemicznej właściwe?
Odpowiedział, że nie ma w tym niczego niewłaściwego i jest to prawidłowe postępowanie, gdyż u osób, które w ciągu ostatnich sześciu miesięcy przechorowały koronawirusa, do wtórnego zakażenia w tym określonym przedziale czasu dochodzi bardzo rzadko.
- Można przyjąć, że są one dla innych bezpieczne - mówi ekspert i dodaje, że w organizmie tych osób poziom przeciwciał jest zwykle jeszcze wysoki, co chroni je przed zachorowaniem. A to oznacza, że nie rozsiewają one wirusa drogą powietrzną, czyli np. poprzez kaszel czy katar.
Osobom, które nie mogą wylegitymować się zaświadczeniem o szczepieniu (koniecznie musi być to zaświadczenie dot. szczepionki zarejestrowanej w UE), ani nie chorowały na COVID-19 w ciągu ostatniego pół roku, pozostaje wykonanie testu do 48 godzin przed przylotem do kraju. Jeśli jego wynik będzie negatywny, Staż Graniczna również zwolni je z obowiązku samoizolacji.
Taki test, już po wylądowaniu w Polsce, ale jeszcze przed opuszczeniem strefy non-Schengen (czyli formalnie przed przekroczeniem naszej granicy) można wykonać odpłatnie na kilku naszych lotniskach. A konkretnie we Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku i Katowicach.
Lotniska testują też po przylocie
Na lotnisku w Katowicach tzw. szybki test antygenowy wykonywany jest w specjalnej, wyizolowanej strefie wydzielonej z hali przylotów. Czas oczekiwania na wynik to 15 do 25 minut. Wynik przesyłany jest pasażerowi na telefon lub on odbiera wydruk w jednym ze stanowisk. Koszt badania to 180 zł.
Jak informuje Piotr Adamczyk, rzecznik prasowy międzynarodowego lotniska w Pyrzowicach, test wykonywany jest wyłącznie pasażerom powracającym do kraju ze strefy non-Schengen.
– Testy antygenowe cieszą się dużą popularnością wśród pasażerów. Z każdego samolotu, który przylatuje do nas z państw nienależących do Schengen, wykonuje go od 50 do 60 proc. pasażerów – informuje rzecznik.
Piotr Adamczyk podkreśla, że laboratorium, które wykonuje badania (pobierane są wymazy z nosa) jest certyfikowane, a procedury sanitarne na lotnisku bardzo rygorystycznie przestrzegane. Pasażerowie udający się na test są izolowani. W przypadku, gdy wynik jest dodatni – powiadamiany jest miejscowy sanepid, który podejmuje dalsze decyzje dotyczące zakażonej osoby.
Z kolei Piotr Rudzki, rzecznik prasowy Lotniska im. F. Chopina na warszawskim Okęciu przyznaje, że otwarcie takiego punktu na Okęciu jest sprawą bardziej skomplikowaną, gdyż są największym lotniskiem w kraju.
– Lotniska regionalne w Polsce głównie obsługują rejsy czarterowe ze strefy non-Schengen, choć przyjmują też loty regularne. Przyjmują średnio dziennie po dwa-trzy takie rejsy. Większość pasażerów to Polacy - podaje przykład rzecznik i dodaje:
– Załóżmy, że z testów skorzysta połowa samolotu, co daje ok. 350 osób do przebadania dziennie. U nas zdarza się, że w szczycie ruchu, w ciągu półtorej godziny lądują aktualnie trzy samoloty szerokokadłubowe ze strefy non-Schengen i są to połączenia rejsowe, więc przylatują w nich również cudzoziemcy, którzy nie mają w Polsce stałego adresu.
To spora różnica, bo w przypadku, gdyby cudzoziemiec ze strefy non-Schengen dopiero na naszym lotnisku wykonał taki test i wynik byłby pozytywny, byłby problem ze skierowaniem go na przymusową kwarantannę. Hotele takich osób w Polsce nie przyjmują.
Poza tym, do zorganizowania takiego punktu pobrań należałoby wygospodarować aż 1 tys.m2 powierzchni lotniska i to w strefie przylotów. – Pracujemy nad rozwiązaniem zarówno kwestii logistycznych jak i sanitarnych – zapewnia Piotr Rudzki.
Dwie strefy, dwie procedury
Co ważne, o ile w przypadku pasażerów ze strefy non-Schengen odprawy wszystkich pasażerów dokonują na lotnisku funkcjonariusze Straży Granicznej i to oni odnotowują czy dana osoba ma prawo do zwolnienia z kwarantanny, to już pasażerowie przylatujący z państw należących do strefy Schengen z kwarantanny muszą się zwolnić sami.
Wygląda to mniej więcej tak, że linie lotnicze dostarczają sanepidowi listę pasażerów danego lotu oraz tzw. listy lokacyjne, w których podróżni podają miejsce swojego pobytu w Polsce. Sanepid automatycznie nakłada na wszystkich 10-dniową kwarantannę.
Jeśli pasażer chce być z niej zwolniony, musi mailem przesłać do właściwej stacji epidemiologiczno-sanitarnej skan dokumentu, który uprawnia go do zwolnienia z przymusowej izolacji.