44 dni. Dokładnie tak długo Polacy będą musieli nosić maseczki w miejscach publicznych. Dla większości to gwarancja bezpieczeństwa. Dla niektórych udręka. Od soboty 30 maja obowiązek zakrywania twarzy pozostanie jedynie w przestrzeniach zamkniętych. W sklepie, autobusie, tramwaju, taksówce i firmie, w której nie można utrzymać 2 metrów dystansu, maseczki wciąż będziemy musieli mieć na twarzy. W parku i na ulicy - już nie.
I to nie koniec zmian. Od tego samego dnia znikają limity osób w sklepach, na poczcie i w restauracjach. Od 30 maja możliwe będą też wesela i to z limitem 150 gości. Do pracy ruszą też hotele i ich restauracje, które do tej pory działały w ograniczonym zakresie. Od 6 czerwca w Polsce otwieramy kina, teatry, siłownie i salony masażu.
I to może być zaskoczeniem. Gdy premier Mateusz Morawiecki wraz z Łukaszem Szumowskim przekonywali Polaków do maseczek (obowiązek wszedł w życie 16 kwietnia) służby sanitarne informowały o 336 nowych zakażeniach. Gdy obaj panowie informowali o końcu obowiązku służby sanitarne poinformowały o… 399 nowych zakażeniach.
16 kwietnia w Polsce było 7 tys. aktywnych przypadków wirusa (aktywne przypadki to osoby z potwierdzonym badaniem, ale liczba pomniejszona jest o ozdrowiałych i zmarłych). 27 kwietnia liczba ta wynosi 11 tys. I ani razu nie zbliżyła się do poziomu sprzed półtora miesiąca.
Jak wskazywaliśmy w money.pl, pod względem liczby chorujących zostawiliśmy w tyle Niemcy. Nasi sąsiedzi mają już mniej aktywnych przypadków, choć to właśnie w tym kraju epidemia szalała o wiele mocniej.
Prześledziliśmy również, jak dotychczasowe etapy odmrażania wpłynęły na wyniki zachorowań. Wskaźnik utrzymany jest w ryzach, czyli pomiędzy 300 a 500. Nie widać jednak, znanego z innych krajów, spadku liczby nowych infekcji. Widać to zarówno na wykresie pokazującym liczbę przypadków od pierwszego dnia, jak i na wykresie pokazującym przebieg epidemii po wprowadzeniu obowiązkowych maseczek.
Szumowski broni decyzji
Skoro nie ma zmian, to dlaczego resort zdrowia prze do kolejnego odmrażania? - Bo pozwala na to stan epidemii - tłumaczy w rozmowie z money.pl minister zdrowia Łukasz Szumowski. - W większości regionów wskaźnik reprodukcji wirusa (tzw. wskaźnik R – red.) jest już na poziomie poniżej 1 - dodaje.
Co to oznacza? Mówiąc w uproszczeniu, to wskaźnik pokazujący ile osób zaraża przeciętny nosiciel w ciągu 7 dni. Oczywiście warto zauważyć, że wskaźnik ten na początku epidemii był wyższy niż 3, jednak - dopóki nie spadnie poniżej poziomu 1 - epidemia wciąż się rozwija.
Jeżeli wskaźnik przewyższa 1, to każdy zakażony przekazuje wirusa więcej niż jednej osobie. Jeżeli jest to poniżej 1, to przyjmuje się, że chory zakaża mniej niż jedną osobę. Najłatwiej wyjaśnić to na przykładzie. Przy wskaźniku 1, dziesięciu chorych będzie odpowiadać za kolejnych 10 chorych. Przy wskaźniku 0,5 - dziesięciu chorych będzie odpowiadać średnio za 5 nowych zakażeń. I z drugiej strony - przy wskaźniku 3 dziesięciu chorych odpowiada za 30 zarażonych.
- Wskaźnik dość wysoko poszybował na Śląsku, ale to wynik ognisk choroby w kopalniach. Co ważne, ogniska są zamknięte, a chorzy w izolacji. Nowe przypadki, które pojawiają się w tym regionie, to właśnie osoby z rodzin, które już przebywają na kwarantannie. Nie przenoszą wirusa dalej - tłumaczy się Szumowski. - Wszystko wskazuje na to, że skala wzrostów skończy się na Śląsku pod koniec tego tygodnia, później zaobserwujemy spadki - dodaje.
Minister przekonuje, że tylko w trzech województwach: łódzkim, śląskim i wielkopolskim są wykryte i duże ogniska choroby. Reszta kraju najgroźniejszą fazę epidemii ma mieć już za sobą.
Tymczasem od kilku dni rośnie liczba wykrywanych przypadków na Mazowszu. Jest więcej chorych, jest więcej osób w kwarantannie. Jak wynika z danych Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej z Warszawy we wtorek w województwie mazowieckim było 16,5 tys. osób objętych kwarantanną. Liczba potwierdzonych przypadków wirusa to 3,3 tys.
Liczba hospitalizowanych z podejrzeniem koronawirusa to z kolei 633. To osoby, które mają objawy, ale nie zobaczyły jeszcze pewnego pozytywnego testu.
W ciągu jednej doby - we wtorek - w województwie pojawiło się 76 nowych przypadków. Niewiele? Ostatni raz tyle pojawiło się pięć dni po wolnych dniach na przełomie kwietnia i maja, czyli po majówce. Był to jednak jednorazowy skok. W kwietniu takie szczyty były zaledwie dwa razy. Gdyby sytuacja się utrzymała, a wzrost zakażeń byłby widoczny w kolejnych dniach, byłby to w zasadzie powrót do stanu z marca, gdy każdy dzień przynosił niemal 100 nowych przypadków.
Jak wynika porównanie stanu na dziś z pierwszym dniem odmrażania? 18 maja w województwie mazowieckim było niespełna 12 tys. osób na kwarantannie. Wynik dodatni badań miało niemal dokładnie 3 tys. osób. A to już pokazuje, że w ciągu tygodnia liczba chorych - pomimo przekonywania o wygasającej epidemii - urosła o 10 proc.
Tydzień temu sanepid informował dziennie o 20 - 40 przypadkach. I tu również widać skok gołym okiem. W poniedziałek informował o 66, we wtorek o 76. W środę sytuacja się uspokoiła. Ministerstwo Zdrowia przekazało informację o kolejnych 37 przypadkach.
"To przejściowe"
- Chwilowy wzrost zachorowalności w Warszawie to też klasyczny przykład ogniska choroby. Pojawiło się w ośrodku dla cudzoziemców oraz w szpitalu. Podkreślam jednak, że mamy wypracowane metody szybkiego zamykania ognisk, stąd wkrótce powinniśmy we wszystkich województwach dojść do wskaźnika reprodukcji poniżej 1 - argumentuje minister Szumowski.
Resort broni się jeszcze jedną statystyką. Wykorzystaniem łóżek w szpitalach. Jest tak małe, że część szpitali przekształconych w zakaźne zaraz będzie wracać do normalnego funkcjonowania.
Decyzji o kolejnym otwieraniu nie krytykuje dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych oraz rzecznik prasowy Kolegium Lekarzy Rodzinnych w Polsce.
- Obecnie mamy w Polsce po prostu mniej koronawirusa. Stało się tak dzięki zamknięciu granic i wdrożeniu skutecznych środków, które ograniczyły jego rozwój – mówił w programie "Newsroom WP". Jak sam przyznaje, od soboty nie zamierza nosić maseczki ochronnej na świeżym powietrzu. W jego opinii będzie to nie tylko zgodne z prawem, ale też logiką medyczną, ponieważ ryzyko zakażenia jest tu minimalne.
Jak podkreślał, noszenie maseczki w publicznej przestrzeni zamkniętej ma jak najbardziej sens, gdyż istnieje tam większe ryzyko zakażania.