Jak pisze "Rzeczpospolita", w oddziałach ZUS jest już 121 tys. wniosków o dodatek solidarnościowy w kwocie 1500 zł. Przypomnijmy, że to jeden z kampanijnych pomysłów Andrzeja Dudy. To chyba jeden z najlepszych mierników sytuacji na rynku pracy i tego, jak wielu Polaków straciło zatrudnienie przez koronawirusa.
Bardzo wielu nowych bezrobotnych nie decyduje się na rejestrację w urzędzie pracy, jeśli i tak nie mają szans na otrzymanie zasiłku. A po dodatek do ZUS zgłasza się praktycznie każdy, bo tu zbyt wielu warunków spełnić nie trzeba.
Najwięcej wniosków trafiło do oddziałów ZUS w Warszawie, Rzeszowie i Poznaniu. Aż 60 proc. z nich składały kobiety. Co więcej, prawie połowa wszystkich wniosków dotyczy młodych osób, jeszcze przed 35. urodzinami.
120 tys. osób to sporo, ale jak mówi "Rz" Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, rząd zakładał, że pieniądze trzeba będzie wypłacić nawet 500 tys. Polaków.
Być może liczba ta wzrośnie w następnych tygodniach, ale na pewno nie dobije do 500 tysięcy. Dlaczego? Bo dodatek solidarnościowy obowiązuje tylko do końca sierpnia. Osoby, które stracą pracę we wrześniu lub październiku na pieniądze nie mogą liczyć.
A jesienią pracę może stracić nawet więcej osób niż do tej pory. - Na wzrost bezrobocia wpływ będą miały dwa niekorzystne czynniki, które skumulują się w czasie, czyli upływ okresów wypowiedzeń umów o pracę i koniec wsparcia przyznanego na podstawie tarcz antykryzysowych - mówi "Rz" Monika Fedorczuk, ekspert Konfederacji Lewiatan.
Jak dodaje, od września bezrobotni zostaną tylko z podniesionym do 1200 zł zasiłkiem dla bezrobotnych. On jednak nie przysługuje każdemu.
Związkowcy i eksperci apelują do rządu, by dodatek solidarnościowy przedłużyć. Przepisy dopuszczają takie rozwiązanie. Jak jednak mówi "Rzeczpospolitej" wiceminister Stanisław Szwed, na razie żadnych prac w tym kierunku rząd nie prowadzi.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl