Szejka z tradycyjną chustą nikt tu na ulicy nie widział. Ale wszyscy wiedzieli, że byli. Przylatywali kupić najlepsze konie na świecie. Jeszcze niedawno tłumy turystów blokowały wjazd na tutejszy rynek. W 50. rocznicę słynnej aukcji w Janowie Podlaskim nie ma już szejków, ani tłumów.
Delikatna budowa, smukłe nogi i mała głowa z charakterystycznym wgłębieniem. Konia czystej krwi arabskiej każdy Polak rozpozna bezbłędnie po budowie. I ruchu oczywiście. Arab biegnie, jakby się unosił w powietrzu. Najszlachetniejsza rasa konia. Po prostu piękne stworzenie. Do tego bezwzględnie oddane człowiekowi.
Pan Przemysław - postawny rzeźnik pracujący od ponad dekady w zakładach mięsnych w Niemczech, rozpromienia się, gdy z tematu emigracji przechodzę na araby. - Pani kochana... ja od dziecka na wsi tylko między tymi końmi latałem!
- Mąż kocha konie - dodaje żona, wyraźnie dumna z niecodziennej pasji swojego męża. To ona zabrała go na pokaz koni arabskich do Janowa. W prezencie na pięćdziesiąte urodziny.
Okrągły jubileusz pan Przemysław świętuje wspólnie z janowską aukcją. Dlaczego araby? - Pani kochana… - rozmarza się - żeby nacieszyć oczy.
Nieudany jubileusz
We wsi nie czuć atmosfery święta. Na głównej ulicy nie ma banerów zapraszających na pokazy. Nie widać plakatów. Aukcja odbywa się tradycyjnie w niedzielne popołudnie, ale już od piątku trwa Narodowy Pokaz Koni Arabskich Czystej Krwi. To taki konkurs piękności dla koni. Trzy największe państwowe i kilka prywatnych stadnin prezentuje światu swoje najpiękniejsze okazy. Konie są podzielone ze względu na płeć i wiek. Międzynarodowi sędziowie oceniają wygląd i sposób, w jaki koń się porusza.
Sposób na dynamiczny galop albo sprężysty kłus? Naganiacze pokrzykujący i wymachujący szeleszczącymi reklamówkami w narożnikach areny. Wyróżnione zwierzęta mają szansę na wyższą cenę podczas późniejszej sprzedaży. Konkurencja i surowa ocena pozwalają też utrzymać wysoką jakość hodowli. Jakość, z której Polska słynie w świecie od kilkudziesięciu lat. Dla publiczności oczywiście jest show.
Na miejscowym rynku jest pięć sklepów spożywczych. Sporo jak na miejscowość zamieszkałą przez około dwa tysiące osób. W sobotni wieczór panuje tu jednak mały ruch. Grupa nastolatków, jak wszędzie, siedzi na schodach jednego z budynków lub snuje się bez celu. Na skwerze przyklejonym do rynku kilku młodych mężczyzn pije alkohol. Pod sklepy co chwilę podjeżdża drogi SUV albo limuzyna z obcymi tablicami rejestracyjnymi, więc zagaduję o interes sprzedawczynię.
- Teraz to jest nic. Kilka lat temu nie dało się już tutaj zaparkować o tej porze. A w niedzielę był problem, żeby wjechać w okolice rynku.
Pytam kobietę, czy sama chodzi na pokazy. - Kiedyś się było, wiadomo. Ale tutaj jak ktoś się nie interesuje końmi, to nie chodzi.
- Co, my konia tu nie widzieliśmy? - słyszę od innego sklepikarza. - Teraz więcej ludzi jeździ na Gryczaki niż do nas. To święto kaszy gryczanej w Janowie, tylko Lubelskim - mówi mi pan Mariusz, lokalny artysta, który podczas święta arabów przez lata sprzedawał swoje obrazy. Kilka lat temu sprzedawał dwa, trzy przez weekend. W tym roku nie sprzedał żadnego.
"Dobra zmiana" w stadninach
Na początku 2016 roku Polską wstrząsnęła kadrowa rewolucja w stadninach w Janowie Podlaskim i Michałowie zainicjowana przez ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela. Wieloletni prezesi Marek Trela i Jerzy Białobok zostali zwolnieni w atmosferze skandalu. Wtedy rozpoczęła się zła passa janowskiej imprezy. Wraz ze zwolnionymi prezesami z Pride of Poland zniknęli zamożni kupcy, a z nimi skończyły się rekordowe wyniki licytacji.
Do Janowa przestała przyjeżdżać m.in. stała bywalczyni Shirley Watts (żona perkusisty zespołu Rolling Stones), po tym, gdy w Janowie padły dwie jej klacze. W tym samym roku aukcja zakończyła się skandalem. Dwa konie licytowano dwukrotnie.
Rok później sprzedano zaledwie sześć koni za sumę 410 tys. euro (dla porównania w 2016 roku stadniny zarobiły 1,2, a w 2015 ponad 4 mln euro). Wtedy Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, który jest organizatorem imprezy, po raz pierwszy w historii rozdzielił Narodowy Pokaz Koni Arabskich Czystej Krwi od aukcji Pride of Poland (ang. Duma Polski, nazwa od 2001 roku).
Pierwsza impreza odbyła się w Warszawie, druga w Janowie. I zakończyła kolejnym fiaskiem finansowym. I do Warszawy, i na Podlasie nie przyjechali też praktycznie żadni widzowie. Wtedy dla mieszkańców Janowa skończyła się duma.
Mieszkańcy nie boją się o swoją przyszłość z powodu kłopotów stadniny (ok. 1,5 mln zł strat za 2017 i 3 mln za 2018 r.). Nie licząc jej pracowników, którzy nie chcą ze mną rozmawiać, gdy słyszą, że jestem dziennikarką. Udaje mi się namówić na rozmowę pracownika hodowli w Michałowie.
- Nie jest najlepiej, ale przeczekamy jakoś tę burzę na górze - mówi mi młody mężczyzna. Wygląda na nie więcej niż 35 lat. - To się robi przede wszystkim dla koni. Ja tu pracuję dopiero kilka lat, ale ci ludzie, co pracują po kilkadziesiąt lat w tym samym miejscu, oni kochają konie. Polskie araby przetrwają. Mamy taką wiedzę i tradycję, że wrócimy na szczyt.
Janów nie żyje ze stadniny. Choć w aukcyjny weekend można było zarobić trochę więcej niż zwykle. Większość mieszkańców pracuje w fabryce mrożonek, bakalii lub w oddalonej o ok. 20 km Białej Podlaskiej. Niektórzy wynajmują pokoje turystom, którzy przyjeżdżają tu przez cały rok. Do stadniny też zaglądają, ale niekoniecznie podczas pokazów. To dość popularny turystycznie rejon. Biegnie tędy znana trasa rowerowa, są sanktuaria.
Polacy jakoś tak kochają konie
Co boli najbardziej ludzi w Janowie? - Wstyd. W telewizji mówią, że konie tu umierają - słyszę od młodej mieszkanki Janowa. - Śmieją się z nas. Araby już nie kojarzą się tylko z Janowem. Ona też nie chodzi na pokazy. Niespecjalnie też czuję, żeby lubiła konie, ale światowa opinia o tutejszych arabach sprawiała, że czuła się dumna. Podobnie jak większość mieszkańców.
Gdy w niedzielne przedpołudnie rozmawiam z właścicielem kolejnego sklepu, po papierosy wpada ok. 40-letni mężczyzna. Przysłuchuje się przez chwilę naszej rozmowie, rzuca pieniądze na ladę, a do mnie stanowczo: - Araby muszą być w Janowie! - uśmiecha się i znika za drzwiami.
Tegoroczne pokazy wróciły do Janowa, a wraz z nimi część publiczności. W sobotę trybuny liczące na oko 500 miejsc były mocno zapełnione. W niedzielne przedpołudnie podczas wyborów końskich czempionów wszystkie krzesełka były już zajęte. Na parkingu urządzonym na okolicznych łąkach naliczyłam ok. stu samochodów. Spore tłumy było też widać pod budkami z jedzeniem. I przy dmuchanym zamku.
Bo święto konia arabskiego to nie impreza wyłącznie dla elit. Bogaci kupcy siedzą przy stołach nakrytych białymi obrusami i podziwiają, a następnie kupują konie warte tyle, co przeciętne mieszkanie w Białymstoku, Kielcach czy Toruniu. Ale na pokazy przyjeżdżają turyści wypoczywający na Podlasiu, rodziny z dziećmi i miłośnicy koni z całej Polski.
- Bo my kochamy wszystkie zwierzęta. Na wystawy psów też chodzimy - mówi mi pani Maria, emerytka, która od lat (nie chce się przyznać ilu) przyjeżdża do Janowa z mężem z Siedlec. - Powiedz pani, że miałeś czempionkę rotweillerkę - zachęca męża. Z tradycją zerwali tylko raz, w zeszłym roku, gdy pokazy zostały przeniesione do stolicy. Widzą mniejsze zainteresowanie imprezą, ale będą przyjeżdżać. - Dla tej atmosfery. Dla pięknych koni - mówi pani Maria. - Nie wiem dlaczego, ale Polacy jakoś tak kochają te konie - kwituje pan Mariusz.
Podczas niedzielnej aukcji Pride of Poland w stadninie w Janowie Podlaskim sprzedano czternaście z dwudziestu jeden koni za łączną kwotę prawie 1,4 mln euro. Najwyższą cenę osiągnęła klacz Galerida, wyhodowana w stadninie w Michałowie, za którą kupiec wyłożył 400 tys. euro. Najdroższa z janowskiej hodowli okazała się Potentilla, która znalazła nowego właściciela za 215 tys. euro.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl