"Przyjdzie taki dzień, że będziemy mieli w Warszawie Budapeszt" - mówił w 2011 roku Jarosław Kaczyński.
I zarówno krytycy, jak i zwolennicy PiS przyznają: faktycznie, polska polityka coraz bardziej przypomina węgierską, za którą odpowiada premier Viktor Orbán. Coraz silniejszy wydaje się też sojusz polskich i węgierskich władz - zwłaszcza w kontekście zapowiadanego weta wobec budżetu UE.
Ale czy polityczna bliskość oznacza, że Polska i Węgry są ze sobą blisko również, jeśli chodzi o gospodarkę? Z danych wynika, że niekoniecznie.
Z polskiego punktu widzenia trudno uznać Węgry za kluczowego partnera gospodarczego. W 2019 r. eksport z Polski do Węgier wyniósł 6,5 mld euro. Dla porównania - nasz eksport do Niemiec to dziesięć razy tyle.
Więcej niż do Węgier eksportujemy nie tylko do Czech czy do Wielkiej Brytanii, ale nawet do USA czy Szwecji. Importujemy jeszcze mniej - Węgry nie znajdują się pod tym względem nawet w pierwszej dziesiątce. Więcej towarów do Polski wysyła na przykład Hiszpania czy USA.
Z węgierskiej perspektywy Polska jest natomiast dość ważna gospodarczo - choć również trudno uznać ją za kluczowego partnera. I tutaj wygrywają Niemcy. Odpowiadają oni za 27,7 proc. węgierskiego importu i 25,3 proc. importu.
Polska jest w pierwszym przypadku na ósmym miejscu, a w drugim - na czwartym.
"Polacy lepsi niż Francuzi"
Nie jest jednak tak, że polityczna bliskość nie służy gospodarce. Polski eksport wzrósł w 2019 r. o 9 proc., zaś import z Węgier - o 3 proc.
Powstają też nowe inicjatywy - na przykład w październiku ruszyła Polsko-Węgierska Izba Gospodarcza, która nawiązuje do prężnej organizacji, która gospodarczo łączyła kraje przed II wojną światową.
Co w ogóle sprzedajemy i wysyłamy do "bratanków"? Jeśli chodzi o import, wygrywają maszyny i urządzenia mechaniczne oraz artykuły chemii gospodarczej. Eksportujemy maszyny, ale i pojazdy, i metale nieszlachetne.
- Widać, że polskie towary cieszą się coraz większą renomą. W Budapeszcie, ale również w mniejszych miastach - opowiada prof. Bogdan Góralczyk, politolog, który spędził kilka lat w ambasadzie w Budapeszcie - i dziś często bywa na Węgrzech.
- Polskie produkty są bardzo widoczne w sklepach. Sery, ale przede wszystkim ryby. Czasem trudno na Węgrzech znaleźć śledzia, który nie jest z Polski - uśmiecha się profesor.
Jak mówi money.pl Góralczyk, prawdziwym przebojem ostatnich lat jest jednak polska glazura. - Jak byłem w markecie budowlanym, to nawet słyszałem, jak Węgrzy wychwalali polskie marki. Z przekonaniem mówili, że nasza glazura jest lepsza niż ta z Francji - dodaje.
Co jeszcze? - Blachodachówki. Ten rynek też zdominowali Polacy - dodaje.
Z kolei polska kiełbasa, jak mówi profesor, jeszcze nie jest bardzo popularna, ale staje się coraz bardziej modna. Można ją dostać już w wielu halach zakupowych w Budapeszcie.
Nieco bardziej historycznie natomiast Polska kojarzyła się Węgrom z motoryzacją. - O polonezy to się zabijano - uśmiecha się profesor. Maluchy były swego czasu natomiast widoczne na węgierskich ulicach niemal na każdym kroku.