Konfliktu gazowego między Rosją a Ukrainą nie można było uniknąć, a Moskwa raz jeszcze pokazała, że nie potrafi pogodzić się z utratą swojej "ukochanej kolonii" - uważa ukraiński politolog Ilko Kuczeriw.
Zdaniem eksperta, ograniczając dostawy gazu na Ukrainę Rosja daje wyraz swemu niezadowoleniu, spowodowanemu zmianami, które zaszły nad Dnieprem po "pomarańczowej rewolucji" z końca 2004 roku.
"Ukraińscy politycy stali się od tego czasu o wiele bardziej niezależni i przestali oglądać się na to, co myśli Moskwa" - uważa Kuczeriw.
Rozczarowanie spowodowane utratą wpływu na ukraińskie władze, potęguje panujące wśród Rosjan przekonanie o tym, że Ukraińcy są "młodszymi braćmi" narodu rosyjskiego, a rosyjska historia związana jest nieodłącznie z historią ziem ukraińskich.
"Rosja odczuwa, że przestaje być supermocarstwem, decydującą o wszystkim, co dzieje się na obszarze poradzieckim" - oświadczył Kuczeriw.
Uważa on jednak, że sytuacja z gazem ma wiele pozytywnych aspektów. "Konflikt gazowy wzmacnia rosyjskie siły demokratyczne, które widzą, że Ukraina jest w stanie przeciwstawić się naciskom oficjalnej Moskwy. Ukraińcy z kolei zrozumieją, że przejście na rynkowe rozliczenia za gaz to cena, którą trzeba zapłacić za całkowite uniezależnienie się od Rosji" - podkreślił politolog.
"Z Rosją trzeba rozmawiać twardo" - powiedział Kuczeriw.