Były kanclerz Niemiec - Gerhard Schroeder powraca rok po wycofaniu się polityki. W swojej autobiografii rozlicza się między innymi z premierem Bawarii Edmundem Stoiberem, z niemieckimi związkami zawodowymi i prezydentem USA Georgem Bushem.
U Schrödera nie odnajdziemy sensacyjnych wyznań, jak w autobiografii Güntera Grassa, który przyznał się służby w SS. Jednak we wspomnieniach „Moje życie w polityce” były kanclerz zamieścił kilka niespodzianek, które już wywołały niemałe zamieszanie w Niemczech.
Widać to po opublikowanych w niedzielę przez tygodnik „Spiegel” streszczonych fragmentach, gdzie Schroeder **prezentuje zaskakująco pozytywny obraz prezydenta USA - Georgea W. Busha.
Schröder opisuje na 544 stronach książki przebieg swojej politycznej kariery. Krytykuje związki zawodowe i własną partię SPD, za to, że doprowadziły do jej przedwczesnego końca.
"Podejmując decyzję o wcześniejszych wyborach ,uprzedziłem wymuszone odejście z własnych szeregów", pisze Schroeder. Zarzuca także swojej następczyni – chadeckiej kanclerz Angeli Merkel – słabość przywództwa. krytykuje wielką koalicję.
Dostaje się także jego dawnemu konkurentowi na kanclerza Edmundowi Stoiberowi. „Stoiber jest wszystkim innym niż bawarskim lwem, który zamierza zamieszać niemiecką politykę", pisze Schroeder. Bardzo dobrze wypowiada się jedynie o prezydencie Rosji – Putinie.
W wywiadzie dla tygodnika „Spiegel” były kanclerz broni przejęcia funkcji przewodniczącego rady nadzorczej w rosyjsko niemieckim konsorcjum budującym rurociąg na Bałtyku: "W chwili, gdzie kanclerz odchodzi z urzędu, staje się on znowu osobą prywatną, zwłaszcza, kiedy jest w wieku, gdzie trzeba jeszcze pracować i być adwokatem."