"W skrajnej sytuacji nawet 1,8 mln Niemców będzie musiało opuścić swoje domy na przynajmniej rok" - to wniosek z raportu badaczy z uniwersytetów w Genewie i Lucerny o planowanej polskiej elektrowni atomowej. Dokument przygotowanego na zlecenie niemieckiej partii Zieloni. Według twórców raportu ewentualne promieniowanie może dojść nie tylko do Berlina, ale nawet do Hamburga.
Eksperci ze szwajcarskich uczelni przestrzegają wręcz, że ewentualna katastrofa w elektrowni znacznie bardziej dotknie Niemcy niż samą Polskę. Dokument nie został jeszcze oficjalnie opublikowany, ale cytują go największe media w Niemczech.
Partia, która zleciła Szwajcarom stworzenie raportu, to w większości sondaży już druga najpopularniejsza partia w kraju, która prawdopodobnie będzie miała wielki wpływ na politykę Niemiec po jesiennych wyborach. Po raporcie Zieloni domagają się zdecydowanych odpowiedzi od obecnego rządu w sprawie polskiej elektrowni atomowej.
Scenariusz czarny czy nierealny?
I bez badania jednak polityczne nastroje wokół potencjalnej polskiej elektrowni są mocno sceptyczne. Obecny rząd też jest przeciwny polskim planom. "Panuje tam [w rządzie - red.] olbrzymi strach przed polskimi planami" - czytamy na stronach niemieckiej sieci rozgłośni RND. "Die Zeit" podkreśla z kolei, że polskie władze po prostu nie informują niemieckiego rządu o planach odnośnie do elektrowni.
Oficjalnie jednak politycy niemieckiego rządu nie wypowiadają się na temat polskiej elektrowni. - Czas, by wyszli z tego letargu - mówiła niemieckim mediom posłanka Zielonych Sylvia Kotting-Uhl.
A im więcej konkretów pada po polskiej stronie, tym większy niepokój za Odrą. Jak mówił w połowie stycznia minister klimatu i środowiska Michała Kurtyka, pierwszy blok ma powstać na Pomorzu do 2033 roku. Prace mają ruszyć już w 2026 r.
Politycy partii rządzącej mówią nam nieoficjalnie, że "znają niemieckie obawy". I że są one ich zdaniem "zupełnie nieracjonalne".
- Niemcy brały również udział w konsultacjach zakresu raportu środowiskowego, który po opracowaniu również będzie przedmiotem konsultacji transgranicznych. Postanowienie określające jego zakres uwzględniło wiele z niemieckich postulatów - komentuje Ministerstwo Klimatu i Środowiska.
Jak dodaje resort, raport nie został jeszcze w całości upubliczniony, więc trudno się do niego odnosić. - Nie znane są założenia, które stały się podstawą przedstawionych prognoz, w związku z tym ciężko uznać jego wiarygodność - uważa ministerstwo.
Czy Niemcy mają faktycznie prawo obawiać się atomu z Polski? Jakub Wiech, ekspert serwisu Defence24.pl, zastrzega, że zna tylko te fragmenty, które trafiły do mediów. Jest jednak wobec opracowania mocno krytyczny.
- Są tam opisane bardzo czarne scenariusze, powiedziałbym nawet, że mają skrajnie niewielkie prawdopodobieństwo. Musiałyby to być awarie znacznie poważniejsze niż w przypadku Czarnobyla czy Fukushimy - uważa ekspert.
Niemcy sami planują zupełnie odejść od atomu już w przyszłym roku. Czy to ogólnonarodowy strach przed tą energią rodzi opory wobec polskich planów? Zdaniem Wiecha częściowo dokładnie tak jest.
- W Niemczech ruch antyatomowy jest bardzo silny, wszystkie mainstreamowe partie są przeciw takim elektrowniom. A partia Zieloni wręcz wyrosła na tym ruchu - uważa ekspert.
- Niemieckie społeczeństwo jest bardzo antyatomowe. Po katastrofie w Fukushimie Niemcy wyłączyli swoje reaktory na kilka miesięcy, co przecież było zupełnie nieracjonalne. Nie zagrażało im żadne tsunami - dodaje.
"Nie tylko ekologia"
Jednak jak uważa Wiech, protesty wynikają też po prostu z dbania o niemieckie interesy.
- W końcu powstanie elektrowni jądrowej obniża zapotrzebowanie na gaz. A Niemcom bardzo zależy na tym, by stać się hubem gazowym dla całej Europy. Temu też służy budowa NordStream 2. Plany są takie, by to właśnie "błękitne paliwo" i jego eksport w istotnej mierze napędzało niemiecką gospodarkę w najbliższych latach - uważa ekspert z Defence24.
Niemcy zresztą nie protestują tylko przeciw polskim elektrowniom. Olaf Lies z rządu Dolnej Saksonii mówił na przykład, że "zrobi wszystko, co w jego mocy", żeby takie elektrownie nie powstały w Holandii.
Czy jednak sprzeciw przeciw polskim planom cokolwiek da? Jakub Wiech uważa, że niemieckie władze mogą oczywiście Polskę naciskać, ale zabronić nam budowy nie mogą.
A czy Polska mogłaby lepiej współpracować tu z Niemcami? - Pewnie tak, ale nie sądzę, by w jakikolwiek sposób zmniejszyło to skalę ich sprzeciwu. Natomiast uważam, że polski rząd mógłby zacząć prowadzić jakąś kampanię informacyjną w sprawie naszej elektrowni jądrowej za granicą. Na razie rząd skupia się bardziej, by samych Polaków oswoić z myślą elektrowni na terenie naszego kraju - mówi ekspert w rozmowie z money.pl.