Czy Polsce, która od 30 lat była na ścieżce wzrostu, grozi dziś kryzys. Zdaniem wielu ekonomistów wpadliśmy w inflacyjną pułapkę, co będzie miało katastrofalny wpływ na stan samorządowych finansów. Tym zaś nie sprzyja Polski Ład. Zdaniem lokalnych urzędników dochody samorządów spadły średnio o kilkanaście procent, natomiast w średnich i małych miastach nawet o 20 proc. Sławomir Dudek, adiunkt w Instytucie Rozwoju Gospodarczego, Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie przyznaje, że do tej pory byliśmy na fali wzrostowej, a Polska gospodarka ciągle rosła. Zaszkodził nam dopiero COVID.
Samorządy mają więcej, ale mniej
- Ale gorsze od spowolnienia, które się zdarza, jest niepewność – ocenia naukowiec. – A taką stabilizacją był PIT, jedno ze stabilniejszych źródeł dochodu dla samorządu nawet w okresie recesji. I to zostało samorządom odebrane. Oczywiście powstały instrumenty wspomagania samorządów, ale tych pieniędzy nie powinni dzielić ministrowie, tylko samorządowcy. Rząd choć podzielił się pieniędzmi i tak na tym nie stracił, bo gdy ograniczył swoje źródło dochodu z PIT, podniósł podatek akcyzowy.
Z tą oceną nie zgodził się Włodzimerz Tomaszewski, minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. Jego zdaniem to koniunktura wpływa na sytuację finansową samorządów. Zaprezentował też dane z których wynika, że wpływy podatkowe do samorządów od 2015 roku idą w górę.
- To jest największy wzrost w historii odrodzenia samorządu – przekonuje minister Tomaszewski. - Takiej dynamiki nie da się zadeketować. Ten rząd stara się to utrzymać, wspomagając m.in. przedsiębiorców. Dziś motorem tego napędu są inwestycje. Tam, gdzie dochody samorządów z PIT natomiast spadały, zostały uzupełnione subwencją rządową z PIT. Nikt nie może powiedzieć, że dochody samorządu są niższe.
- Te dane to jest oszustwo. Samorządy na Polskim Ładzie straciły, bo gdyby nie Polski Ład te wzrosty byłyby wyższe – ripostował Sławomir Dudek. – Opieranie się na kosztach nominalnych jest nieporównywalne. Dane o wpływach podatkowych do samorządu trzeba zderzyć z rosnącymi kosztami i to dopiero robi wrażenie i pokazuje jak samorządy straciły na tych zmianach.
- Ja wiem, że koszty rosną, ale wiem również, że kwotowo dynamika wpływów budżetowych do samorządów jest potężna – bronił się minister Tomaszewski. - Wzrost dochodów od 2000 roku był dla samorządów pięciokrotny. Inflacja w tym czasie to 64 procent. Dochody znacznie ją więc przewyższały i rosły wraz z tym jak rosła gospodarką.
Najmniejsi dostali najwięcej
Mirosław Legutko, prezes Regionalnej Izby Obrachunkowa w Krakowie przyznał, że zgadza się z tym, że dzięki rosnącym dochodom, samorządom udało się utrzymać trend inwestycyjny. I ten trend trzeba utrzymać, w czym skutecznie pomaga rządowa kroplówka finansowa.
- Oczywiście ja rozumiem, że samorządowcy byli przyzwyczajeni do udziału w zyskach z PIT, ale ja tak jak i wielu Polaków cieszę się, że rząd obniżył nam obciążenia podatkowe. To był prawidłowy ruch – mówi Legutko. - Nie można ludzi karać za to, że pracują. Trzeba jednak myśleć o tym jak tę stratę samorządom zrekompensować. PIT zostawmy już w spokoju.
Krzysztof Surówka, kierownik Katedry Finans.w Publicznych, Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie przyznaje, że sytuacja samorządów rzeczywiście nie jest najgorsza dzięki subwencjom rządowym sięgającym 13 mld zł w ub.r. Rok wcześniej było to 10 mld zł.
- Z tych pieniędzy skorzystały najczęściej małe miejskie gminy i gminy miejsko – wiejskie. Niektóre dostały więcej niż straciły z tytułów wpływów PIT i CIT. W trudnej sytuacji są natomiast duże miasta – ostrzega Surówka. - Obecnie duże miasta mają już problemy ze zdobyciem środków nawet na zaciągnięcie kredytów. 66 miast na prawach powiatu jest bardziej zadłużonych niż wszystkie gminy w Polsce razem wzięte.
Zdaniem Surówki istotne jest również to, że dotacje rządowe nie oznaczają samodzielności finansowej, a pozwalają jedynie na to by lokalni urzędnicy finansowali określone zadania – przyznawał Surówka.
Zdaniem ekspertów subwencjonowanie samorządów nie tylko uzależnia lokalne ośrodki władzy od rządu, ale odbywa się również z klucza politycznego.
Budownictwo społeczne a nie komunalne
To, czego dziś potrzebują szczególnie młodzi Polacy to mieszkania. Kryzys gospodarczy uderzył bowiem również w kieszenie milionów Kowalskich. Zdolność kredytowa Polaków, w ciągu roku spadła aż o 70 proc. Lawinowo rośnie liczba osób, których nie stać na kredyt hipoteczny.
Czy rządowy program Społecznych Inicjatyw Mieszkaniowych ma szansę wypełnić lukę na rynku nieruchomości? Jego realizacją zajmuje się Krajowy Zasób Nieruchomości, którego zdaniem jest m.in. gospodarowanie nieruchomościami wchodzącymi w skład Zasobu, tworzenie warunków do zwiększenia dostępności mieszkań i realizacja inwestycji mieszkaniowych. Temu służyć ma zaś Społeczna Inicjatywa Mieszkaniowa, czyli SIM.
Arkadiusz Urban, prezes Krajowego Zasobu Nieruchomości: - Społeczne inicjatywy mieszkaniowe są najlepszym rozwiązaniem. Program ten z jednej strony tworzy rząd i BGK, a z drugiej samorząd i przyszli mieszkańcy - mówi prezes Urban.
SIM istnieje od 2021 roku i docelowo program obejmie co drugą gminę w Polsce. W tym roku już co trzecia gmina w Polsce będzie w SIM.
Czy to oznacza, że w całym kraju powstaną tysiące mieszkańt?
Lokator dzięki SIM za mieszkanie zapłaci jedynie 30 proc. kosztów budowy. Dodatkowo nieruchomość będze mógł w przyszłości wykupić.
Dla gmin, które przekażą grunty na rzecz SIM rząd proponuje wsparcie finansowe ze specjalnie powołanego Rządowego Funduszu Rozwoju Mieszkalnictwa. Na utworzenie nowego SIM lub objęcie udziałów w istniejącym SIM/TBS gmina może pozyskać odpowiednio 3 mln zł lub 10 proc. wartości nowej inwestycji mieszkaniowej.
W czym więc problem? W gruntach
Adam Ciszkowski, prezes Związku Samorządów Polskich potwierdza, że w Polsce jest bardzo dużo ludzi mało zarabiających, którym trzeba ułatwić zdobycie mieszkania, a pomysł na SIM jest bardzo szlachetny. W jego podwarszawskiej gminie Halinów – 20 km od centrum Warszawy – można by zacząć budować już dziś. Tyle, że nie ma gdzie.
– Chcielibyśmy brać udział w SIM. Mamy dużo gruntów, ale polski prawo nam na to nie pozwala – nie kryje irytacji Ciszkowski. - Ogromne ograniczenia spowodowane są zapisami w ustawie o planowaniu przestrzennym. Mamy więc dziesiątki hektarów gruntów i nie mamy możliwości zorganizować budownictwa mieszkaniowego. Tu jest podstawowy problem.
Niższe czynsze, rozłożenie płatności na raty, to problem wtóryny. Podstawowy to plany zagospodarowania przestrzennego i konieczność większej autonomii samorządów w kontekście możliwości zagospodarowania terenem, którym teoretycznie dysponuje – apeluje Ciszewski.
Na prawne zawiłości związane z planem zagospodarowania przestrzennego narzeka również Piotr Derejczyk, wójt gminy Miedźno pod Częstochową.
- Ich zmiana jest rzeczwiście długotrwała i kłopotliwa– mówi Derejczyk i dodaje, że dla małej gminy SIM jest ogromną szansą, bo ostatnie budynki komunalne powstawały w tym miejscu w latach 60 -70 XX wieku. – Dziś jeśli kogoś nie stać na kupno działki i budowę domu, to po prostu się wyprowadza, co dla nas oznacza odpływ mieszkańców.
SIM – jak oceniają samorządowcy – to również szansa na lokalne miejsca pracy w budownictwie. Niewielkie inwestycje mogą przejąć firmy budowlane z regionu, a nie deweloperzy.
To niejedyna zmiana. Rozwój budownictwa społecznego oznacza zanik budownictwa komunalnego, bo samorządy nie nie mają środków i nie są zainteresowane budowaniem nieruchomości, którymi trzeba później zarządzać i dbać o lokatorów.
- Budownictwo komunalne to przeszłość – nie ma wątpliwości minister Tomaszewski.
- Trzeba wygaszać budownictwo socjalne, które nie rozwiązuje żadnych problemów, a rozwijać budownictwo społeczne, gdzie partycypantem są mieszkańcy, samorząd i skarb państwa – wtórują mu samorządowcy.
Można mieszkać, ale nie można dojechać
Stan miejskiej kasy to ból głowy samorządowych skarbników, brak mieszkań i mocno ograniczona dostępność kredytów spędza sen z powiek młodym ludziom, którzy nie chcą emigrować za chlebem ze swoich Małych Ojczyzn. Ale transport publiczny, który nie dociera do 20 procent miejscowości w Polsce to już wyzwanie, które skutecznie utrudnia życie milionom Polaków każdego dnia. Problem mają rozwiązać programy takie jak "Kolej Plus" czy Fundusz Rozwoju Przewozów Autobusowych. Ale, czy rzeczywiście tak jest i będzie, skoro z powołanego do tej pory programu Kolej+ nie powstał nawet kilometr torów. Wszyscy za to pamiętają, że Prezydent RP Andrzej Duda podpisywał jej wejście w życie na peronie w miejscowości Końskie.
Radosław Brodzik, dyrektor Biura Współpracy Zagranicznej i EWT z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubuskiego przyznaje, że Kolej + jest chybionym programem, bo wkład własny do programu samorządu jest na poziomie 15 proc.
- Przy inwestycjach kolejowych to są ogromne kwoty. To przeczucenie kosztów realizacji programu krajowego na samorządy i skok na ich kasę – grzmi Radosław Brodzik.
Wtóruje mu Paulina Piechna-Więckiewicz, wiceprzewodnicząca Nowej Lewicy: - 60 proc. gmin na Mazowszu nie ma dostepu do kolei. To ponad 5,4,mln mieszkańców. Samochód dziś stał się dla młodych ludzi synonimem wolności. Wolności wyboru tego co chcą i mogą robić, jak żyć, gdzie pracować. Trudno uwierzyć, że żyjemy w 2023 roku.
Długa lista błędów
Mizerne efekty programu Kolej+ to jedno. Równie nieefektywny jest transport autobusowy, co potwierdza Krzysztof Kukucki, wiceprezydent Włocławka: -
Jeśli chodzi o tranport zbiorowy w miastach to popełniliśmy chyba wszystkie możliwe błędy. Miasta zaczęły się nam bardzo rozlewać i bez samochodu nie w nich żyć. We Włocawku mamy już 800 samochodów na 1000 mieszkańców i nie jest to powód do dumy. Ratujemy się budując komunikację publiczną i zmieniając flotę diesli na flotę elektryczną. Dziś to już 20 proc. naszych pojazdów. 1 km trasy autobusu elektrycznego kosztuje 80 groszy, a dieslem 2,20 zł. Liczymy, że te koszty jeszcze spadną, bo budujemy farmy fotowoltaiczne, by prąd wykorzystać do zasilania autobusów elektrycznych –mówi samorządowiec z bezradnością dodając: - Dziś ważne jest zrównanie wszystkich rodzajów środków transportu, bo komunikacja miejska z wielu programów wsparcia jest wykluczona. A jeśli nie będzie polityki promującej transport zbiorowy marna będzie jego przyszłość.
Posłanka Paulina Matysiak, reprezentująca Lewicę Razem: - Tam, gdzie nie mamy transportu zbiorowego, tam wskaźnik bezrobocia jest wyższy. Tam, gdzie nie ma kolei powinien być dostępny transport autobusowy. Tam, gdzie jest to potrzebne trzeba pomóc samorządowcom w organizowaniu tego transportu. Transport publiczny kosztuje i stąd konieczne jest jego wsparcie z budżetu centralnego.
Płatna współpraca z Instytutem Studiów Wschodnich