Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Katarzyna Bartman
|
aktualizacja

Polska płaci coraz więcej za zadłużanie się. Skąd rząd weźmie na to pieniądze?

Podziel się:

Za obsługę długu publicznego płacimy teraz ok. 30 mld zł rocznie, a będzie to wkrótce znacznie więcej – szacuje były wiceminister finansów, prof. Stanisław Gomułka. Inwestorzy żądają wyższej premii za ryzyko kupowania polskich papierów dłużnych. Skąd rząd weźmie na to pieniądze? Opinie są podzielone.

Polska płaci coraz więcej za zadłużanie się. Skąd rząd weźmie na to pieniądze?
Premier Mateusz Morawiecki będzie musiał poszukać pieniędzy na sfinansowanie rosnących wydatków publicznych. Jaki scenariusz przygotował dla nas? Tego dowiemy się pewnie dopiero po wyborach. (GETTY, NurPhoto)

Oficjalne zadłużenie Polski wynosi obecnie 1,462 bln zł. Z każdą minutą kwota ta rośnie. Rosną też koszty obsługi naszego zadłużenia – według prof. Stanisława Gomułki, byłego wiceministra finansów i głównego ekonomisty BCC – najszybciej w całej Unii Europejskiej. Jego zdaniem nasze papiery dłużne stały się bowiem ryzykowną inwestycją, a za kupowanie ryzyka trzeba nabywcom płacić ekstra premię.

Polska zadłuża się coraz bardziej kosztownie

Dziś koszt obsługi naszego zadłużenia wynosi już ok. 1,3 proc. PKB, czyli ok. 30 mld zł rocznie. Jak ocenia prof. Gomułka, za 3-4 lata, kiedy będziemy wymieniać portfel naszego zadłużenia, będzie to już 3 proc. PKB, czyli nieco ponad dwa razy więcej niż obecnie. Powodem takiej sytuacji jest bardzo dynamiczny wzrost rentowności (jest to stopa zwrotu z kapitału zainwestowanego w obligację) naszych obligacji skarbowych. Jak podkreśla prof. Gomułka, tylko w ciągu ostatniego roku rentowność naszych papierów dłużnych wzrosła z 1,5 proc. do 5 proc.

Według naszego rozmówcy, nabywcy naszych papierów dłużnych każą sobie teraz słono płacić za wysokie ryzyko związane z niepewnością inwestycyjną (chodzi tu głównie o sytuację geopolityczną Polski i ryzyko przedłużenia się wojny na Ukrainie), a także za utratę zaufania do polityki makroekonomicznej państwa (tu z kolei wiodąca jest chwiejna polityka fiskalna państwa, brak zaufania do naszego upolitycznionego wymiaru sprawiedliwości, zamrożenie nam funduszy unijnych oraz poziom stóp procentowych).

Zobacz także: Gigantyczne składki zdrowotne. Wiceminister przeprasza

– Dynamika wzrostu rentowności naszych papierów dłużnych jest bardzo wysoka. Oczywiście, wszystkim państwom w Unii Europejskiej rentowność obligacji skarbowych w ostatnim roku również wzrosła, ale nie są to przyrosty tak duże, jak w Polsce. Dla porównania, rentowność niemieckich papierów dłużnych jest dziś bliska zeru – informuje prof. Gomułka.

Rząd ma problemy ze sprzedażą obligacji?

Dodaje, że z podobnymi problemami, jak Polska, borykają się też rządy na Węgrzech i w Turcji. – Inwestorzy wycofują się z tych państw. Idą tam, gdzie wiarygodność państwa jest większa. Szczególnie dotyczy to funduszy emerytalnych, które analizują zakup papierów wartościowych w perspektywie najbliższych 5-8 lat – podaje przykład prof. Gomułka.

Inwestorzy zagraniczni nie są najważniejszą i największą grupą nabywców naszych papierów dłużnych – posiadają ok. 25 proc. naszego długu. Od kilku lat rząd konsekwentnie prowadzi politykę zadłużania się w kraju i za krajową walutę. Tyle że i na krajowym podwórku - zdaniem naszych informatorów - zaczyna brakować już chętnych do zakupu naszych obligacji.

- Sytuacja makroekonomiczna Polski jest w tej chwili trudna. Rosnące oprocentowanie obligacji to, oczywiście, wyższy koszt obsługi długu. Pojawiające się problemy ze sprzedażą papierów na krajowym rynku powodują, że niewykluczona staje się emisja w euro, co z kolei wiąże się z dodatkowym ryzykiem kursowym - przypomina Jakub Bińskowski, dyrektor Departamentu Prawa i Legislacji Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. I dodaje: - Era niemal darmowego pieniądza wyraźnie się skończyła, pytanie zatem, co zrobi z tym rząd?

Z kolei Paweł Wojciechowski, profesor we Wszechnicy Polskiej i były minister finansów zwraca uwagę, że polski dług jest rozproszony, ma go w swoim portfelu wielu różnych inwestorów krajowych i zagranicznych, stąd stopy rentowności naszych papierów dłużnych są rynkowe. Trudno odgórnie nimi sterować, czyli sztucznie je np. zaniżać.

W obsłudze długu pomogą banki i inflacja

Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej i były wiceminister finansów uspokaja, że katastrofa finansowa nam nie grozi. Przyznaje, że w ustawie budżetowej na 2022 r. na obsługę zadłużenia zaplanowano wydatki w kwocie 26 mld zł, co odpowiada 1 proc. PKB, czyli mniej niż wynosi faktycznie obsługa długu.

- Tak nisko planowane wydatki do PKB, to pokłosie oczekiwania na utrzymanie nadzwyczajnej polityki banków centralnych na świecie (w tym naszego) w zakresie ultrałagodnej polityki monetarnej – w tym utrzymywania stóp na poziomie wyraźnie niższym, niż wymaga tego sytuacja makro (zwłaszcza inflacja) – tłumaczy Piotr Soroczyński. Jak dodaje, plany budżetowe tworzono, zanim inflacja "wymknęła się spod kontroli". Teraz nastawienie to uległo diametralnej zmianie.

Zdaniem Soroczyńskiego nie można porównywać rentowności papierów skarbowych emitowanych w różnych systemach monetarnych, jak robi to prof. Gomułka.

- Obecne rozejście się nominalnej rentowności naszych papierów i papierów np. Włoch czy Hiszpanii nie wynika głównie z postrzegania nas jako bardziej ryzykownych, ale z tego, że mamy inne waluty – uważa Soroczyński. Ekonomista podkreśla też, że w dodatku waluty te są inaczej oprocentowane w zakresie stóp podstawowych (z innymi też oczekiwaniami co do ich poziomu w najbliższych kwartałach).

Soroczyński przypomina, że mamy sporo papierów długoterminowych z rentownością dawno już ustaloną (obligacje skarbu państwa mają na ogół stałą stopę rentowności i są emitowane na okres od roku do 10 lat, a średni okres ich zapadalności (wykupu) to ok. 3,5 - 4,5 roku – red.). Tylko część z nich trzeba będzie wykupić w tym i przyszłym roku.

Emisje na wykup papierów, które rząd będzie musiał wykupić w najbliższej przyszłości – zdaniem Soroczyńskiego – powinny być wyemitowane w papierach krótkoterminowych. - Zapłacimy za nie wyższą rentowność, ale przez krótki czas. Do papierów o dłuższej zapadalności wrócimy później, przy korzystniejszych warunkach rynkowych – podkreśla Soroczyński.

Kto kupi te obligacje? Zdaniem głównego ekonomisty KIG nasze banki komercyjne mają obecnie nadpłynność finansową i nie muszą płacić "rozsądnej ceny za pozyskiwane depozyty". Mogą skupować papiery po niższej stopie rentowności.

Tyle że - jeśli wierzyć danym ze strategii zarządzania długiem sektora finansów publicznych 2022-2025 Ministerstwa Finansów - banki komercyjne mają już w swoich aktywach papiery Skarbu Państwa o łącznej wartości 421,5 mld zł, co stanowi 31 proc. ogółu ich wszystkich aktywów, a ponad 50 proc. zamrożone jest w kredytach i pożyczkach. Jeśli klienci banków zaczęliby np. masowo wycofywać swoje pieniądze z kont, banki i cały system mógłby szybko runąć, a na rynku zaczęłoby brakować pieniędzy.

Co czeka nas po wyborach?

Na razie w obsłudze długu pomaga rządowi inflacja, która zdaniem Narodowego Banku Polskiego w połowie roku osiągnie poziom 13 proc. Realna wartość długu przez to cały czas spada, a rezerwy środków, które powstają dzięki "nadwyżce tego ukrytego podatku" – rosną i mogą posłużyć właśnie do obsługi zadłużenia.

To oczywiście scenariusz na krótką metę, który prowadzi do realnej obniżki oszczędności Polaków i zwiększenia kosztów życia. Po wyborach – jak mówią zgodnie nasi rozmówcy – przyjdzie czas na rozliczenia i wówczas dowiemy się, jak nowa władza zamierza sfinansować rosnące wydatki publiczne, w tym obsługę długu?

- Nikt nie ma już chyba wątpliwości, że nadchodzą trudne czasy, w których roztropność będzie opłacała się podwójnie. Zasadne byłoby zatem założenie, że nie stać nas na dalsze finansowanie hojnych programów społecznych, takich jak bezwarunkowo poszerzone na pierwsze dzieci 500+, dodatkowe emerytury, czy wyprawki szkolne. Należy skończyć z nonszalancją w wydatkach socjalnych – to kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie – wylicza Bińkowski.

Jego zdaniem czekające nas wyższe wydatki na transformację energetyki, ochronę zdrowia oraz zbrojenia spowodują, że konieczne będzie znalezienie dodatkowych źródeł wpływów z podatków.

Największa przestrzeń do tego będzie w podatkach pośrednich, w tym przede wszystkim VAT. - Od lat jesteśmy zwolennikami jednolitej stawki. Sporo pieniędzy można byłoby znaleźć również skutecznie opodatkowując osoby prawne podatkiem przychodowym – wylicza ekspert.

Również prof. Gomułka wskazuje, że budżet państwa zasilany jest głównie przez trzy źródła: wpływy ze składek do ZUS (ze składki emerytalno-rentowej jest ok. 300 mld zł), składek do NFZ (ok.140 mld zł) i VAT-u - 200 mld zł. I to w tych trzech daninach należy spodziewać się zmian po wyborach, szczególnie w VAT.

Do tego – jak mówi prof. Gomułka – nie ominie nas kwestia wydłużenia wieku emerytalnego, a przynajmniej zrównanie wieku emerytalnego kobiet (obecnie to 60 lat) i mężczyzn (65 lat).

A jak widzi to rząd?

Ze wspomnianej wyżej strategii zarządzania długiem publicznym w latach 2022-2025 wynika, że od 2024 r. koszt obsługi długu publicznego ma spaść z obecnych 1,3 proc. PKB do 0,88 proc. PKB. Wzrost gospodarczy w latach 2023-2025 będzie na poziomie 3,5 proc. PKB, przy kursie dolara po 3,83 zł i euro po 4,54 zł.

Papiery skarbowe będą wykupywały głównie podmioty krajowe, a dzięki włączeniu Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do sektora finansów publicznych, nastąpi konsolidacja wykupionych już przez Fundusz obligacji skarbowych, przez co spadną też koszty obsługi naszego zadłużenia.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl