1,1 proc. powierzchni Włoch i 0,9 proc. Hiszpanii zajmują sady owocowe. To główni dostawcy owoców na europejskie rynki. Ale tam sady się kurczą, nie to co w Polsce.
Według najnowszych danych Eurostatu powierzchnia uprawy owoców w Polsce w ciągu pięciu lat (2012-2017) wzrosła aż o 16 tys. hektarów, czyli o 11 proc. Zajmują już pół procent powierzchni Polski, czyli łącznie 167 tys. ha.
Dla nikogo zapewne nie jest niespodzianką, że najszybciej rośnie produkcja jabłek. Sadów jabłkowych przybyło w Polsce o 12,4 proc. w ciągu pięciu lat.
Zobacz też: Państwo chce pomóc rolnikom. Powstaje holding spożywczy
Polscy sadownicy rezygnowali przy tym z gruszek oraz brzoskwiń i nektarynek - tych sadów ubyło łącznie 1,5 tys. ha. Polskie jabłko najwyraźniej robi się już znakiem handlowym dobrego produktu i specjalizacja postępuje. Łatwiej sadownikowi o sprzedaż, skoro właśnie wokół jabłek zorganizował się cały system skupu i sprzedaży.
Dane Eurostatu pokazują, że konkurencji polskich jabłek nie wytrzymują Czesi i Słowacy. Tam powierzchnia sadów spadła w pięć lat o odpowiednio 25 proc. i 39 proc. Kłopoty z naszym owocem mają też z pewnością Holendrzy (13 proc. mniej sadów jabłkowych) i Belgowie (-10 proc.).
Embargo Rosji już nam niestraszne
W 2017 roku sprzedaliśmy za granicę ponad milion ton jabłek, czyli 8 proc. więcej niż pięć lat wcześniej. Wartość eksportu wyniosła 1,5 mld zł. Wychodzi po 1,45 zł za kilogram. Ale w 2018 roku cena eksportu wzrosła o aż 23 proc. - do 1,78 zł za kilogram. W ciągu jedenastu miesięcy ubiegłego roku eksport jabłek przyniósł już 1,3 mld zł.
Kto kupuje? Ciekawostka, że 235 kilogramów trafiło na Antarktydę. Płacili 12,41 zł za kilogram. Pewnie na potrzeby wyprawy badawczej płacił jakiś rząd lub ONZ, więc mogli sobie pozwolić na drogie jabłka z Polski.
Ale największym odbiorcą naszych jabłek naukowcy na Antarktydzie oczywiście nie są. Co ciekawe, eksport idzie głównie na Białoruś. Trafia tam 22 proc. jabłek eksportowanych z Polski. W ubiegłym roku granicę na wschodzie przekraczało średnio 14 tys. ton miesięcznie za 21 mln zł. Oczywiście tajemnicą nie jest, kto potem te jabłka zjada. W większości wcale nie Białorusini, ale Rosjanie.
Obustronne embargo po aneksji Krymu wyeliminowało oficjalnie nasze jabłka z rosyjskiego rynku. Najwyraźniej jednak rosyjskie służby przymykają oko na część polskiego importu przez Białoruś, bo inaczej ceny w Moskwie za bardzo by wzrosły.
Tak czy inaczej, jabłek nie sprzedajemy na wschodzie już tyle, co jeszcze w 2012 roku. Wtedy Rosja kupowała aż 58 proc. naszej produkcji, Białoruś 13 proc., a na Ukrainę trafiało 10 proc.
6,2 proc. eksportu polskich jabłek trafia do… Egiptu. Jeszcze w 2012 roku Egipcjanie nie kupili ani sztuki. Zwielokrotniliśmy sprzedaż w Holandii, która z 6,3 mln ton w 2012 roku, w 2018 kupiła już 34,6 mln ton. A to dane tylko za 11 miesięcy. Nie dziwmy się, że sady w Holandii się skurczyły.
Lidl pomógł
Wzrost sprzedaży dotyczy przede wszystkim Niemiec. Niewykluczone, że częściowo dzieki Lidlowi, który chwali się, że przez jego sieć przechodzi spora część eksportu z Polski.
Czytaj też: Sklepy rekordowo promują jabłka, ale nie obniżają cen. A od producentów kupują je coraz taniej
Eksport polskich jabłek do Niemiec wzrósł z 2,4 tys. ton miesięcznie w 2012 roku do 8,7 tys. ton w roku ubiegłym, czyli z 2,3 mln zł do 12,6 mln zł co miesiąc. Niemcy kupują już 13,3 proc. naszego eksportu.
W naszych jabłkach zasmakowali też: Rumuni, Kazachowie, Litwini, Czesi, Hiszpanie, a nawet Jordańczycy i Serbowie. To głównie na wymienione wyżej rynki przekierowany został eksport, którego nie chciała Rosja.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl