W czwartek 5 listopada niemiecka prezydencja i Parlament Europejski doszły do porozumienia w sprawie mechanizmów powiązania praworządności z wypłatą eurofunduszy. To problem dla Polski i Węgier, bo właśnie one oskarżane są o naruszenia w tej materii. Na ustnych upomnieniach się nie kończyło: Komisja Europejska kilka razy wszczynała procedury naruszeniowe wobec obu krajów.
Co ryzykujemy? Unijny budżet na lata 2021-2027 przewiduje ogromne pieniądze na odbudowę gospodarki po kryzysie. Główny negocjator porozumienia w kwestii praworządności, Petri Sarvamaa, chce, by środki wypłacone zostały tylko państwom, w których przestrzeganie praworządność nie budzi zastrzeżeń. To na razie tylko propozycja, bo pomysł musi zostać zatwierdzony przez Parlament Europejski i Radę Unii Europejskiej.
Polska i Węgry zapowiedziały, że jeśli zostaną przyparte do muru, zawetują unijny budżet. Jak zauważa "Dziennik Gazeta Prawna", ten sposób "ukarania" Unii Europejskiej może nie przynieść spodziewanego rezultatu, gdyż UE może powołać odrębny fundusz do walki ze skutkami kryzysu i zwyczajnie Polski i Węgier do tego klubu nie zapraszać.
Taki specjalny budżet oznaczałby de facto Europę wielu prędkości – zauważył w rozmowie z "DGP" unijny dyplomata.
Wyjaśnił, że powstanie grono państw ze wspólnym długiem zaciągniętym na fundusz odbudowy, z którego nasz kraj wypisze się na własne życzenie. Z kolei zawetowanie tradycyjnego, siedmioletniego budżetu oznacza, że UE będzie zmuszona posiłkować się prowizorium budżetowym na 2021 r. Dla Polski to korzystne, bo w obecnej perspektywie pieniądze płyną do nas szerokim strumieniem – chyba że i te pieniądze zostałyby objęte mechanizmem praworządnościowym.
Zbigniew Ziobro z "Solidarnej Polski" przekonuje, że Unii Europejskiej nie o żadną praworządność chodzi, lecz o wywieranie nacisku. "W Polskę i Węgry uderzano, gdy był kryzys migracyjny. Potem gdy był brexit. I teraz, gdy jest kryzys pandemiczny. Tu realizowane są twarde interesy narodowe, a nie jakieś wielkie ideały i wartości europejskie" – powiedział były europoseł. Jeśli mechanizm blokowania środków europejskich wejdzie w życie, teoretycznie pierwsza decyzja o wstrzymaniu wypłat może zapaść już pod koniec przyszłego roku – zauważa "DGP".
Tak może wyglądać procedura blokowania
Stolica, wobec której zaistnieje podejrzenie łamania praworządności, będzie miała czas na odpowiedź od jednego do trzech miesięcy. Jeśli Bruksela nie będzie nią usatysfakcjonowana, skieruje wniosek do Rady UE. Ta rozstrzygnie zasadność wypłaty pieniędzy w głosowaniu, ale państwo będzie miało jeszcze "koło ratunkowe" w postaci skierowania sprawy do Rady Europejskiej, która ma "przedyskutować" ją na szczycie.
Łącznie procedura blokowania środków europejskich będzie więc trwać od pięciu do dziewięciu miesięcy.