Łukasz Kijek, szef money.pl: Razem z premierem Mateuszem Morawieckim doprowadził pan do "patologicznej sytuacji w polskim górnictwie". Taką surową ocenę wystawia panu minister przemysłu Marzena Czarnecka.
Wojciech Dąbrowski, były prezes Polskiej Grupy Energetycznej: Trudno mi uwierzyć, że minister przemysłu nie wie i nie rozumie, jak funkcjonuje energetyka i górnictwo oraz jakie paliwa są wykorzystywane w polskich elektrowniach.
Fakty są takie, że Polska tonie w węglu, na zwałach leży 10 milionów ton, a z zza granicy płynie statek z surowcem. Jest pan współwinny tej sytuacji?
To, co się dzieje na zwałach, nie ma nic wspólnego z interwencyjnym zakupem z lat 2022-23. Dzwoniłem na Śląsk, żeby zapytać, co to za węgiel zalega na zwałach. Otóż mówimy o węglu wydobytym z polskich kopalń, o niskiej wartości energetycznej, który nie we wszystkich elektrowniach i elektrociepłowniach może być używany.
Po drugie, ilość spalanego węgla w elektrowniach zależy też od aury. Mamy ciepłą zimę, więc mamy nadwyżkę węgla. A surowiec sprawdzony do Polski poprzedniej zimy został w całości rozdysponowany do samorządów, gmin i małych lokalnych ciepłowni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ale skąd pan to wie, skoro tylko 10 proc. kupowanego za granicą węgla okazała się ekogroszkiem. Reszta miała trafić na zwały w elektrowniach, jak twierdzi minister przemysłu.
Nie 10 proc., ale 30 proc. zostawało w postaci węgla grubego, nadającego się do spalania w piecach domowych i małych ciepłowniach. Reszta była wykorzystywana przez energetykę zawodową. Łączenie obecnych kłopotów górnictwa z zakupem interwencyjnym z 2022 roku jest po prostu brakiem wiedzy lub skrajną manipulacją. Cały proces interwencyjnego zakupu węgla przez spółkę zależną od PGE, czyli PGE Paliwa, był kontrolowany przez NIK. Nie wykazano żadnych nieprawidłowości.
Pani minister udaje, że nie pamięta, co się wydarzyło w 2022 roku. W konsekwencji rosyjskiej agresji na Ukrainę ogłoszono embargo na import węgla rosyjskiego. Przypomnę, że historycznie Polska sprowadzała z Rosji około 8 milionów ton węgla rok do roku, wykorzystywanego przez gospodarstwa domowe i małe ciepłownie. Wprowadzenie embarga na ten węgiel spowodowało, że Polacy mieliby problem z ogrzaniem swoich domów. I to właśnie PGE stanęła na wysokości zadania, zasypując te lukę.
Skoro było tak dobrze jak pan mówi, że załatwiliście wszystkie trudne sprawy, dbaliście o to, żeby węgla nie zabrakło, to jakim cudem do polskiego górnictwa musimy dopłacić w tym roku 7 mld zł?
Pan wybaczy, ale ja na temat górnictwa i sytuacji finansowej w górnictwie nie mam zamiaru się wypowiadać, bo nie biorę za to odpowiedzialności. Mogę panu opowiedzieć o energetyce i PGE. My współpracowaliśmy z górnikami. Przez wiele lat ta współpraca była bardzo dobra i tyle mam do powiedzenia.
Tylko, że pan zamawiał węgiel dla energetyki, który płynie również dziś, a na zwałach przypomnę zalega 10 milionów ton surowca.
Tego węgla z lat 2022-23 już dawno nie ma, on został spalony. Węgiel z importu był wykorzystywany przez ciepłownię w małych miastach i przez klientów indywidualnych. Polecam pani minister zainteresować się tym, jakie mamy rodzaje węgla w Polsce, bo chyba tego nie wie. W Polsce w ciepłowniach w małych miastach wykorzystuje się węgiel niskosiarkowy, który praktycznie w polskich kopalniach jest niedostępny, po prostu go nie ma.
Duże przedsiębiorstwa mają zaawansowane instalacje odsiarczania, których z kolei nie ma w małych ciepłowniach miejskich. Dlatego poprzedniej zimy musieliśmy zastąpić węgiel rosyjski sprowadzeniem go z innych kierunków jak Kolumbia czy Australia. Dodatkowo wożenie węgla pociągami ze Śląska jest droższe, do północno-wschodniej Polski lub na Pomorze, gdzie historycznie używano węgla importowanego droga morską lub transportem kołowym z kierunku wschodniego. Właśnie z powodu kosztów transportu.
Słucham? Transportowanie węgla ze Śląska jest droższe niż przywiezienie go z końca świata?
U nas ten węgiel jest droższy, a z czego to wynika, to już polecam zajęcie się tym pani minister. Od kiedy pamiętam transportowanie węgla drogą morską do źródeł położonych na Pomorzu czy miejscowości nad morzem jest po prostu tańsze. Transport węgla drogą morską jest tańszy, niż właśnie wożenie go przez całą Polskę pociągami ze Śląska.
Brzmi jak kolejny absurd polskiego górnictwa. Minister przemysłu jednak nie wyklucza, że zanim zajmie się na dobre górnictwem, to zgłosi sprawę importu węgla do prokuratury. Obawia się pan?
Absolutnie. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Pani minister Czarnecka niech lepiej martwi się o to, co zamierza zrobić. Łączenie energetyki z kopalniami może dla niej skończyć się problemami prawnymi. Bo jeśli ten pomysł zostanie zrealizowany, to doprowadzi do upadku polskiej energetyki.
Minister Czarnecka powiedziała w wywiadzie z money.pl, że "projekt NABE w dotychczasowym kształcie, mówiąc żargonem studenckim, jest projektem 'zakopanym'". Natomiast niewątpliwie rząd będzie iść w kierunku połączenia wytwórstwa z wydobyciem.
To będzie doskonała droga do tego, żeby polską energetykę zakopać, czyli doprowadzić do upadłości. Przedsiębiorstwa energetyczne w Polsce są w głębokim procesie transformacji. PGE w tej chwili jest największym inwestorem na Morzu Bałtyckim w offshore, jest też zaangażowane w projekt atomowy. Zmieniamy w miastach źródła wytwarzania na zasilanie paliwem gazowym. Posiadanie aktywów węglowych będzie oznaczało brak możliwości pozyskania środków finansowych na inwestycje. Ja, pracując jeszcze w PGE, otrzymałem ponad 20 listów z banków z całego świata, które potwierdzały, że nie będą finansować nam jakiegokolwiek projektu, dopóki będziemy mieli aktywa węglowe.
Także jeśli chcemy zakopać Polską energetykę, parafrazując wypowiedź pani minister, to jak najbardziej należy połączyć wytwórstwo z wydobyciem. Agencja ratingowa Fitch już po tej deklaracji pani minister wydała oświadczenie, że będzie obniżała ratingi polskim przedsiębiorstwom energetycznym. A akcje spółek energetycznych poleciały na łeb na szyję. Akcje PGE spadły w ostatnim czasie 20 proc., to dało obniżenie kapitalizacji na giełdzie o ponad 3 mld zł.
To, co robiliście przez te wszystkie lata? Rząd PiS mógł na koniec kadencji spokojnie przegłosować projekt NABE, ale bał się reakcji górników?
Bzdura. Została podpisana Umowa Społeczna ze wszystkimi najważniejszymi centralami związkowymi działającymi w energetyce, która otwierała drogę do wprowadzenia NABE. Spółki są przygotowane do wydzielenia. Jest dialog podjęty z Komisją Europejską, który był prowadzony przez dwa lata. Wszystko jest przygotowane.
Zabrakło nam kilku tygodni, a to wszystko przez marszałka Tomasza Grodzkiego, który przytrzymał projekt w Senacie.
Niech pan nie żartuje, przecież nawet pan mógł stracić pracę w PGE, bo chciał pan odchodzić od węgla już w 2030 roku, co podobno rozsierdziła samego Jarosława Kaczyńskiego.
No to jak było? Czy prezes Kaczyński wezwał pana wtedy na dywanik i zażądał zmiany strategii?
Nie, pan prezes Kaczyński nie sterował ręcznie spółkami Skarbu Państwa. Pragnę pana zapewnić, że takich rozmów z panem prezesem Kaczyńskim nigdy nikt nie odbywał. Przynajmniej ze spółek Skarbu Państwa. Nic o tym nie słyszałem.
Ale proste pytanie, był pan wzywany na Nowogrodzką czy nie?
Nie. Nie byłem wzywany na Nowogrodzką w żadnej sprawie. Przypomnę, że strategia PGE była zawsze uzależniona od powstania NABE. Realizowaliśmy konsekwentnie strategię odejścia od węgla i osiągnięcia zerowej emisyjności.
Panie prezesie, przecież wszyscy pamiętamy nagłą zmianę akcji we wrześniu i czas, gdy pana stanowisko w PGE wisiało na włosku. Chodzi mi o odejście od węgla w 2030 roku, co wywołało ogromną burzę. Dlaczego wówczas pan nie wprowadził tej strategii i nie naciskał na przyjęcie projektu NABE?
Z pełną odpowiedzialnością chcę panu potwierdzić, że strategia jest do dzisiaj konsekwentnie realizowana. Nigdy nie została zatrzymana, ale została po prostu uzależniona od powstania NABE. Proces przygotowywaliśmy trzy lata. To wszystko było przygotowane, a nie zostało przeprowadzone, dlatego że nie było na to zgody politycznej. To ówczesna opozycja w Senacie zablokowała ten proces i obecnie pokazuje, że to, co dzisiaj - niestety - jest realizowane, to jest działanie na szkodę Polski.
Jak zostało zatrzymane w Senacie? Przecież jak PiS chciał, to nawet budżet ekspresowo głosował w Sejmie.
Owszem, bywały pewnie takie zdarzenia, o których pan wspomina, że przyjmowano ustawę przy użyciu tzw. szybkiej ścieżki, ale nie kilka dni przed wyborami. Nie chodzimy pierwszy dzień po ziemi i robienie przed wyborami czegokolwiek w Sejmie było prawie niemożliwe. Już była jedna wielka jatka w Sejmie i nie było żadnej merytorycznej dyskusji właściwie już dwa czy trzy miesiące przed wyborami.
A może była to po prostu czysta polityczna kalkulacja, przeciąganie procesu, który doprowadził do tego, że np. górnictwo znalazło się dziś w stanie przed zawałowym?
Nie było żadnego strachu przed wyborami. Porozumienie ze stroną społeczną było wynegocjowane w styczniu, czyli osiem miesięcy przed wyborami.
Osiem miesięcy przed wyborami i nie zostało przegłosowane. Rozumie pan, jak to brzmi, to jest totalny absurd.
Z całym szacunkiem, oczywiście nie był pan w tym procesie i nie musi pan tego znać. To jest bardzo skomplikowane. Najpierw najważniejsze było właśnie porozumienie ze stroną społeczną, żeby była akceptacja na kolejne działania. Negocjacje trwały ponad dwa lata, potem były negocjacje z bankami etc.
Generalnie wszystko jest przygotowane i trzeba to robić. No, ale jeśli ktoś tego nie robi, to ja twierdzę, że to jest błąd i działanie przeciwko Polsce i tyle mam do powiedzenia, bo wszystko było przygotowane. Można to było zrobić na pierwszym posiedzeniu po wyborach.
Na koniec jeszcze jedno pytanie. Czy ujawni pan, jaką odprawę pan otrzymał z PGE?
Wysokość odprawy jest określona w ustawie o zarządzaniu mieniem Skarbu Państwa, są to maksymalnie trzy pensje. Ja oczywiście otrzymałem taką oprawę. Jej wysokość to jest około 130 tys. zł. Moi poprzednicy za rządów PO-PSL pobierali odprawy w wysokości 2-3 mln zł. Prezesi PGE 15 lat temu zarabiali miesięcznie 150 tys. zł.
Ja zarabiałem 45 tys. zł. Oczywiście niech już sobie czytelnicy to ocenią, czy to jest mało czy to jest dużo. Dla przeciętnego Polaka zapewne to bardzo dużo, ale ja zarządzałem przedsiębiorstwem z przychodami na poziomie 70 mld zł w transformacji, z problemami podczas wojny, COVID-19 itd. Czy to jest adekwatna kwota? To już to pozostawiam oczywiście bez komentarza.
Co pan teraz planuje?
Na razie mam sześciomiesięczny zakaz konkurencji. Nie mogę pracować w branży energetycznej w tym czasie, a praca w innym obszarze nie leży w sferze moich zainteresowań. Muszę więc poczekać, ale przez ostanie osiem lat ciężko pracowałem na rzecz bezpieczeństwa energetycznego Polski, także odpoczynek dobrze mi zrobi przed realizacją nowych wyzwań.
Rozmawiał Łukasz Kijek, szef redakcji money.pl