Przystąpienie Polski do strefy euro to temat, który co jakiś czas powraca w debacie publicznej, a szczególnie gorący staje się w okresie kampanii wyborczej. Wybraliśmy pięć zagadnień, które naszym zdaniem budzą największe wątpliwości Polaków i zapytaliśmy ekonomistów, czy rezygnacja ze złotówki na rzecz euro będzie miała na nie wpływ.
Przystąpienie do euro spowoduje wzrost cen?
- W odróżnieniu od powszechnie powtarzanych nieprawd, wprowadzenie euro nie powoduje nagłego podnoszenia się cen – uspokaja ekonomista prof. Orłowski, rektor Akademii Finansów i Biznesu Vistula. – Kraje, które się przygotowały, w ogóle nie doświadczyły wzrostu cen. Z ekonomicznego punktu widzenia stwierdzenie, że wprowadzenie euro oznaczać będzie podniesienie cen do poziomu niemieckiego, jest absurdem - argumentuje.
Na potwierdzenie wskazuje przykłady państw, które niedawno zdecydowały na wspólną walutę. Łączny wzrost cen w ciągu 3 miesięcy po wprowadzeniu euro na Słowacji wyniósł 0,1 proc., w Estonii 1,5 proc., na Łotwie 1 proc, a na Litwie ceny wręcz spadły o 0,5 proc.
Podobnego zdania jest prof. Marian Noga, ekonomista, były członek Rady Polityki Pieniężnej. - Wszystkie badania wskazują, że wzrost cen jest zupełnie niezależny od wprowadzenia wspólnej waluty. Mimo to, w społeczeństwie jest takie przeświadczenie. My to nazywamy "efektem cappuccino" we Włoszech albo "efektem chleba i piwa" w Hamburgu. Cappuccino po wprowadzeniu euro zdrożało o 70 proc., więc ludzie automatycznie uznali, że drożeje wszystko. A pozostałe produkty drożały zaledwie o około 1 proc., czyli naturalnie – tłumaczy ekspert.
- Oczywiście istnieje pokusa sztucznego zawyżenia ceny jednego produktu poprzez jej zaokrąglenie, ale w wielu krajach poradzono sobie z tym problemem np. poprzez czasowe wprowadzenie podwójnych cen, rozdawanie kalkulatorów automatycznie przeliczających cenę oraz wprowadzając obywatelski i urzędowy monitoring cen – wylicza prof. Orłowski.
Również sceptyczny wobec wprowadzenia euro w Polsce prof. Ryszard Bugaj z Polskiej Akademii Nauk wskazuje, że "w dużym stopniu demagogią jest akcentowanie wystąpienia wysokich cen w związku z przystąpieniem do strefy euro". - Badania statystyczne to podważają. To problem marginalny - podkreśla.
Czy Polaka stać na euro? Poważna kwestia zbyt niskich płac
- Wysokość zarobków ma o tyle znaczenie, o ile są one wyznacznikiem zróżnicowania gospodarki. Sama ich wysokość nie powinna mieć znaczenia – podkreśla prof. Bugaj. - Jeśli ktoś zakłada, jak pan premier Morawiecki, że wpierw musimy dogonić dochodami np. Niemcy, to odracza termin przyjęcia wspólnej waluty o jakieś 25 lat. Uzależnienie wstąpienia do strefy euro od osiągnięcia takiego samego poziomu dochodów, jest pewnym nieporozumieniem – przyznaje ekspert PAN.
Jak wskazuje prof. Noga nie grozi nam nagłe pogorszenie warunków w związku z przyjęciem euro. - To wcale nie będzie tak, że nagle w Sylwestra przechodząc na euro, nasze wynagrodzenia się obniżą i od stycznia nagle będziemy sobie mogli pozwolić na dużo mniej. Tak jak teraz mamy pensje niższe w stosunku do Niemców, tak samo wyglądałoby to przy wspólnej walucie – zaznacza prof. Marian Noga.
Z kolei prof. Orłowski podkreśla, że jeśli nie dopuści się do wzrostu cen, to poziom zarobków nie ma nic wspólnego ze zmianą waluty. Jedyną różnicą w portfelu będzie waluta, którą będzie się płacić. - To jedynie przemnożenie wszystkich cen i dochodów przez dokładnie tę samą liczbę. W sile nabywczej, nic się nie zmienia. Słowacy mają takie same zarobki jak Polacy i są bardzo zadowoleni z przejścia na euro - argumentuje.
Brak euro chronił nas przed kryzysem?
Cieniem na postrzeganiu strefy euro położył się kryzys i postrzeganie Eurolandu poprzez problemy Grecji. Czy Polska przeszła suchą nogą przez kryzys tylko dlatego, że nie byliśmy w strefie euro? Według ekonomistów to dwie różne kwestie.
Jak podkreśla prof. Orłowski, sprawa grecka dotyczyła nadmiernego zadłużenia kraju. - Gdyby Grecja miała własne pieniądze i zadłużyła się we własnej walucie, wydrukowałaby własny pieniądz, a wówczas wybuchłaby hiperinflacja i zniszczyłaby oszczędności wszystkich Greków. Kryzys nastąpiłby, ale w innej formie. Pozostanie Grecji w strefie euro wymogło przeprowadzenie programu oszczędnościowego i umożliwiło korzystanie z pożyczek innych członków strefy, a co za tym idzie przetrwanie kryzysu - tłumaczy.
- Kryzys 2008 roku, a może nawet bardziej przypadek Grecji, rzutuje jednak na postrzeganie strefy euro – podkreśla prof. Ryszard Bugaj, ale widzi to inaczej. - Kontrargument mówiący o tym, że Grecy oszukiwali w statystyce i dlatego popadli w kłopoty jest w wątpliwy. - Duże znaczenie ma tu brak mechanizmu dostosowawczego - wynikającego z obecności w strefie euro. Poprzez deprecjację waluty krajowej i regulację kursem walutowym, możliwe jest ograniczenie skutku kryzysu, ale do tego potrzebna jest własna waluta - przypomina.
- To właściwie jedyny argument ekonomiczny krytyczny wobec przyjącia euro - podkreśla prof. Orłowski. - Brak możliwości krótkookresowego zdewaluowania swojej waluty, aby łatwiej zwalczyć kryzys, to jedyne ekonomiczne zastrzeżenie, które przemawia za pozostaniem przy własnej walucie - przynaje.
- Owszem, przyjęcie euro oznacza utratę niezależnej polityki monetarnej. Wtedy ośrodek podejmowania decyzji przenosi się do Frankfurtu, do Europejskiego Banku Centralnego. Jednak, gdy cykle koniunkturalne są zsynchronizowane, to taka niezależna polityka monetarna nie jest aż tak kluczowa – podkreśla prof. Marian Noga.
Były członek Rady Polityki Pieniężnej wyjaśnia, że przed przyjęciem wspólnej waluty, oprócz spełnienia kryteriów konwergencji, wymagany jest też warunek synchronizacji cykli koniunkturalnych z krajami strefy euro. Innymi słowy - jak w Niemczech jest kryzys, to i u nas. I odwrotnie - gdy u nich jest prosperity, to nad Wisłą także.
Co dalej z 500+?
W tej kwestii możemy być spokojni. Jak przekonują ekonomiści, przejście do strefy euro nie oznacza ani dewaluacji 500+, ani tym bardziej jego likwidacji. - Nie sądzę, aby wydatki socjalne w postaci np. 500+ miałyby być kwestionowane. Na Zachodzie jest cała gama propozycji dochodu podstawowego - choćby niedawno Finowie w tym względem eksperymentowali – uspokaja prof. Bugaj.
- Już dzisiaj nic nie stoi na przeszkodzie, by pieniądze z 500+ wymienić. Łatwo policzyć, że będzie to po prostu około 120 euro. Ale choć nominalnie może się wydawać, że 120 to mniej niż 500, to jednak realnie będzie oznaczało to samo, bowiem ceny w sklepach też zostaną dostosowane do takiego poziomu – przekonuje prof. Noga.
Także prof. Orłowski nie widzi związku między 500+, a wejściem do strefy euro. - Każdy kraj ma prawo wprowadzać własne świadczenia - zaznacza. - Są kraje strefy euro, które wypłacają świadczenia podobne do 500+ i używanie euro w tym im nie przeszkadza - argumentuje. - Inną kwestią - nie zależą od tego, czy jest się w strefie, czy nie - jest kwestia utrzymania deficytu budżetowego w granicach 3 proc. PKB. Utrata części funduszy unijnych jest więc możliwa, ale nie ma nic wspólnego z przyjęciem euro, tylko z konsekwencjami nadmiernych wydatków z budżetu.
Czy wspólna waluta będzie korzystniejsza dla polskich firm?
Zdaniem prof. Bugaja, koszty transakcyjne wymiany walut, zwłaszcza po rozpowszechnieniu platform elektronicznych, zostały bardzo zredukowane i wspólna waluta nie jest w tym względzie kluczowa. Firmy zaś doskonale sobie radzą bez euro.
- Wraz ze wstąpieniem do strefy euro handel zagraniczny państw, które zrezygnowały z własnej waluty, nagle nie urósł. Samo członkostwo w strefie euro nie daje też automatycznie podmiotom gospodarczym lepszego dostępu do kapitału, gdyż zostały bardzo zaostrzone badania wiarygodności dłużnika. Pozyskanie tańszego kapitału jest więc bardzo trudne - wskazuje prof. Bugaj.
- Ale dla właścicieli firm wejście strefy euro oznacza znacznie większą stabilność i przewidywalność prowadzenia biznesu – zaznacza prof. Marian Noga. - Eksporterzy nie będą już rozpaczać, bo kurs euro spadł, a importerzy - bo wystrzelił do 5 zł. Wszyscy będą kupować i sprzedawać w euro, więc przedsiębiorcy będą mieli bardziej przewidywalne otoczenie i zniknie ryzyko kursowe – podkreśla były członek Rady Polityki Pieniężnej.
Profesor Noga widzi jeszcze jedną korzyść z przyjęcia euro. - Wstąpienie do strefy euro oznacza znacznie większą konkurencję wśród banków. Te w walce o klienta będą musiały obniżyć oprocentowanie kredytów. Inna sprawa, że przy walutach obcych ten procent to nie będzie 10, jak dzisiaj, tylko prawdopodobnie około 1 proc. Dla firm to też będzie miało znaczenie - podkreśla.
- Przygniatająca większość polskich przedsiębiorców jest przekonana, że wspólna waluta byłaby dla nich korzystana – zauważa prof. Orłowski. - Jest dużo ekonomicznych dowodów na to, że per saldo przystąpienie do strefy euro się opłaci. Kłopot w tym, że ludzie nie wierzą danym, a częściej swoim lękom – konkluduje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.