W ubiegły piątek wiceminister rozwoju Olga Semeniuk przyznała, że składka zdrowotna dla jednoosobowych działalności gospodarczych, a także rekompensaty dla samorządów, to dwa wątki w Polskim Ładzie, które są cały czas dyskutowane z przedsiębiorcami.
Zgodnie z założeniami Polskiego Ładu, od przyszłego roku jednoosobowe działalności gospodarcze zamiast dotychczasowej zryczałtowanej składki zdrowotnej w kwocie 381,81 zł miesięcznie, płaciłyby 9 proc. od swoich dochodów (liniowcy i ci, którzy rozliczają się na zasadach ogólnych). Natomiast ryczałtowcy 30 proc. od swojej stawki podatkowej (podzieleni są na 10 różnych grup podatkowych ze stawkami od 17 do 2 proc., podatki płacą od przychodów).
Co istotne, składek zdrowotnych nie można by było odliczać już od podatku. Obecnie każdy przedsiębiorca oraz pracownik może odliczyć 7,75 proc. składki, przez co np. w 2021 r. realne obciążenie działalności składką zdrowotną zamiast 381,81 zł wynosi finalnie 53 zł miesięcznie.
Odebranie przedsiębiorcom tego przywileju niosłoby ze sobą istotne obciążenie fiskalne dla przedsiębiorców, ale też ok. 14 mld zł przychodu dla Narodowego Funduszu Zdrowia rocznie.
Jak przypomina Polski Instytut Ekonomiczny, publiczny think tank gospodarczy zbliżony do rządu, Polska i Węgry są jedynymi krajami UE, w których składka na ochronę zdrowia dla osób prowadzących działalność gospodarczą jest niezależna od dochodu.
W przeciwieństwie do Polski, Węgry nie pozwalają jednak przy działalności gospodarczej na odliczanie składki zdrowotnej od podatku.
Biznes nie chce być kozłem ofiarnym
Przedsiębiorcy na rozwiązania zaproponowane w Polskim Ładzie stanowczo się nie zgadzają.
W ramach prowadzonych obecnie konsultacji społecznych przedstawili rządowi swoją kontrofertę. W dużym uproszeniu zakłada ona powrót do obecnych rozwiązań, czyli do składek zryczałtowanych (niezależnych od dochodu) dla wszystkich kategorii podatników.
Jak dowiadujemy się nieoficjalnie, rząd na ich postulaty przystał, ale tylko połowicznie. Przedstawił przedsiębiorcom nową ofertę, która jest bardziej zbieżna z ich oczekiwaniami, ale tylko w stosunku do ryczałtowców.
I tak ci, których obroty nie przekraczają rocznie 60 tys. zł, płaciliby 300 zł, osoby z przychodami od 60 tys. do 300 tys. zł - 500 zł. Natomiast ci, którzy mają przychody powyżej 300 tys. zł, ale mniej niż 2 mln euro, zapłaciliby miesięcznie 1020 zł zryczałtowanej składki zdrowotnej.
O tych, którzy rozliczają się liniowo i na zasadach ogólnych, dyskusji na razie nie ma. Tu stanowisko rządu jest niezmienne - będą płacili po 9 proc. od swojego dochodu, tak jak pierwotnie zapowiadali to autorzy projektu.
Co na to przedsiębiorcy?
Przemysław Pruszyński, ekspert podatkowy z Konfederacji Lewiatan przyznaje, że "rząd zaczyna powoli się cofać", ale do pełnego sukcesu jeszcze daleko.
Zwycięstwo nastąpi dopiero wówczas, jeśli rządzący wycofają się również ze składki liniowej 9 proc. i wrócą do składki ryczałtowej dla liniowców i tych na skali podatkowej. Zaznacza, że jeśli rząd przystanie na ich warunki, spodziewają się, że ewentualna nowa składka ryczałtowa będzie wyższa od dotychczasowej.
Również Jakub Bińkowski ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców przyznaje, że biznes oczekuje jeszcze większych ustępstw ze strony rządu, w tym powrotu do starego modelu składki zdrowotnej, czyli ryczałtu dla wszystkich działalności jednoosobowych, bez względu na ich formę opodatkowania.
- Kością niezgody wciąż jest składka dla przedsiębiorców rozliczających się podatkiem liniowym i wg skali. Akceptujemy umiarkowaną podwyżkę składek płaconych przez przedsiębiorców, ale zmiany zaproponowane przez rząd są niesprawiedliwe i zbyt radykalne - podkreśla Bińkowski.
Z kolei Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, w programie "Newsroom" WP przypominał, że koszty zmiany w składce zdrowotnej wyniosą 22 mld zł, natomiast przychód z minimalnego podatku CIT w wysokości 1 proc., który proponuje wprowadzić jego organizacja, dałby już 40 mld zł.
Kaźmierczak zaznacza, że jego organizacja jest skłonna poprzeć Polski Ład, ale na ich warunkach. - Nie rzucamy hasła "żadnych podatków", tylko wskazujemy, gdzie te pieniądze można wziąć w sposób bardziej sprawiedliwy - wyjaśnił.
Również prof. Robert Gwiazdowski, prawnik i ekspert podatkowy uważa, że PiS sięga nie do tych kieszeni, co trzeba, bo najsłabszych i najmniejszych przedsiębiorców, z daleka trzyma się zaś od prawdziwych krezusów.
- PiS dociąża 9-procentową składką zdrowotną piekarza i krawcową, ale jednocześnie ogranicza podatki od zysków kapitałowych dla tych, którzy grają na giełdzie - podaje przykład prof. Gwiazdowski. - Wiadomo, że tam głównie inwestują duże fundusze zagraniczne. Jest to więc zwykły rasizm podatkowy - dodaje.
Prof. Paweł Wojciechowski, główny ekonomista i wiceprezes Pracodawców RP, zwraca uwagę, że na wielu spotkaniach z biznesem premier Mateusz Morawiecki wysyła przekaz, który można streścić następująco: "zgodzimy się na wszystko, co chcecie, tylko wskażcie nam palcem, skąd mamy wziąć pieniądze".
Zdaniem ekonomisty to sposób, by jedni obciążali drugich, by wszyscy byli skonfliktowani. - Uważamy, że doraźne zmiany, które będą korzystne tylko dla jednej kategorii podatników, np. ryczałtowców, niczego nie rozwiązują. Cały Polski Ład jest źle napisany. Trzeba go poprawić w całości - podkreśla były minister finansów.
Według prof. Wojciechowskiego rewolucyjne zmiany w systemie podatkowym, które zapowiada PiS, powinny odbywać się w formie rocznej debaty, a nie wakacyjnych konsultacji.
- Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że beneficjentami proponowanych przez PiS zmian podatkowych będą głównie ludzie nieaktywni zawodowo. Transfer pieniędzy ma zatem przepływać od osób aktywnych zawodowo, których obciążenia wzrosną, do tych, którzy aktywni nie są. Jeśli tak, to trzeba to społeczeństwu otwarcie powiedzieć - uważa prof. Wojciechowski. - Możemy PiS-owi podpowiedzieć, jak to dużo prościej zrobić - dodaje.