- Przez pół roku ruch nam spadł o 63 proc. - słyszymy w biurze prasowym Lotniska Chopina w Warszawie. Stołeczny port jest jednak i tak w znacznie lepszej sytuacji niż lotniska regionalne. - Po trzech miesiącach niemal bez żadnego ruchu, zdecydowana większość polskich lotnisk, a na pewno wszystkie mniejsze porty regionalne, zanotują stratę - wiele z nich jest nierentownych nawet w normalnych czasach - uważa Dominik Sipiński, analityk "Polityki Insight".
Marszałek województwa zachodniopomorskiego Olgierd Geblewicz mówił wprost: bez rządowej pomocy port Szczecin-Goleniów może upaść. W obsługującym Warmię i Mazury porcie w Szymanach już zwolniono kilku pracowników służb ratowniczo-gaśniczych.
Władze lotnisk i samorządów mówią, że sytuacja jest bardzo trudna, mimo że ruch lotniczy w czerwcu został wznowiony. Porty czekają na rządową pomoc i obawiają się końcówki roku. Niektóre prognozy mówią, że epidemia koronawirusa może wtedy znów przyspieszyć.
O ile jednak sytuacja epidemiczna jest niewiadomą, to jeśli chodzi o rządową pomoc, są pewne konkrety. Jest już nawet projekt rządowego wsparcia dla 14 największych polskich lotnisk. Wiceminister infrastruktury Marcin Horała mówił PAP, że jest "bardzo prawdopodobne", że rozporządzenie będzie gotowe w lipcu i szybko będzie można ruszyć z wypłatami.
Przedstawiciele lotnisk są jednak mniej optymistyczni. W nieoficjalnych rozmowach mówią, że gdyby pieniądze można było szybko przekazać, to wypłaty ruszyłyby jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Tomasz Kądziołka, prezes lotniska w Szymanach, mówił "Gazecie Wyborczej", że gdyby pomoc doszła szybko, pewnie nie musiałby zwalniać ludzi. Kądziołka miał zresztą okazję porozmawiać o problemach spółki z premierem Mateuszem Morawieckim, ale rozmowa zakończyła się bez konkretów. - Kiedy zacząłem mówić o problemach związanych z brakiem obiecywanych pieniędzy, nagle [premier] przyśpieszył kroku i mówił, że bardzo mu się spieszy - opowiadał "GW".
"Kropla w morzu potrzeb"
Polskie porty czekają na pomoc, nie mając pewności, czy i kiedy ona do nich dotrze. Nawet jednak i to może nie być wystarczające. - W skali kraju kwota 142 milionów nie jest bardzo duża, ale oczywiście dobre i to. Znacznie większe znaczenie będzie miało to, czy epidemia wróci na jesieni, co spowoduje, że Polacy znów nie będą chcieli korzystać z usług lotniczych - komentuje w rozmowie z money.pl ekspert lotniczy Michał Setlak.
Nieoficjalnie przedstawiciele portów mówią, że 142 miliony złotych to kropla w morzu potrzeb. Bo funkcjonowanie lotniska to gigantyczne koszty. Nawet jeśli latają z nich pojedyncze samoloty, to trzeba utrzymać infrastrukturę, ochronę, opłacić media czy wypłacać pensje specjalistom, bez których port nie może funkcjonować. Zwolnienia takich specjalistów to ostateczność. Chwilowo może dać to pewne oszczędności, ale w perspektywie kilku miesięcy brak ludzi może sparaliżować działalność portu. A wykształcenie następców czasem trwa długie lata.
Eksperci podkreślają: oczy mediów czy polityków są zwrócone na kłopoty linii lotniczych, tymczasem lotniska są w gorszej sytuacji. - Linie przecież mogą działać w elastyczny sposób, na przykład zmieniając trasy. Lotniska już nie, nie da się przecież przenieść portu w inne miejsce - mówi Michał Setlak.
Czy zamykanie polskich lotnisk jest realne? Setlak przypomina, że to ważna część infrastruktury. Zapewne więc rząd czy samorządy będą robiły wszystko, by do tego nie dopuścić. Choć przyznaje: przyszłość wielu lotnisk stoi pod znakiem zapytania.
- Trzeba pomagać, ale mądrze. Ja na przykład nie rozumiem, czemu władze tak bardzo wspierają lotnisko w Radomiu, kosztem na przykład popularnego Modlina. Nie mówiąc już o inwestowaniu w CPK. Ten projekt nigdy nie miał większego sensu, teraz budowanie takiego portu jest w ogóle bezzasadne - komentuje ekspert.
A przedstawiciele lotnisk mówią, że robią wszystko, by przetrwać. - Sytuacja nie jest idealna, ale robimy wszystko, by dalej trwać - słyszymy w porcie Szczecin-Goleniów.
Statystyki jednak pokazują, z jak gigantyczny kryzysem muszą się mierzyć polskie porty. W Szczecinie przez pół roku ruch spadł o 150 tys. Dla porównania - przez cały 2019 r. port obsłużył ok. 430 tys. pasażerów.
Czytaj też: Emirates mają swój sposób na kryzys. Samoloty pasażerskie przerabiają na latające ciężarówki
Krakowski port im. Jana Pawła II przed epidemią obsługiwał nawet kilkaset tysięcy pasażerów miesięcznie. W kwietniu było ich 52!. W czerwcu już prawie 14,5 tys. Ale i tak o 98 proc. mniej w stosunku do czerwca 2019 roku.
Władze krakowskiego lotniska przekonują jednak, że lipiec jest już znacznie lepszy. - Z każdym dniem zaczęło się pojawiać coraz więcej pasażerów. Podróżujący ze zrozumieniem przyjmują nowe standardy sanitarne - mówi Radosław Włoszek, prezes spółki Kraków Airport.
Wielkie lotniska, jak Warszawa czy Kraków, mogą wyjść z kryzysu poobijane, ale trudno sobie wyobrazić, by nie przetrwały. Co z innymi? - Przewidywanie końcówki roku to jak pisanie palcem po wodzie. Na razie się modlimy, by nie było powrotu lockdownu na jesieni - słyszymy anonimowo od menedżera z branży.
- Upadłość to ostateczność, a samorządy, dla których lotniska są obiektem dumy, zrobią zapewne co w ich mocy, by im zapobiec - choć czynniki polityczne mogą wpłynąć na decyzje niektórych władz. Nawet jeśli dotacje od rządu i samorządów zapobiegną upadłościom lotnisk, to tegoroczne straty pochłoną wszystkie środki zarezerwowane na inwestycje, często dość pilnie potrzebne mimo spadku ruchu - uważa z kolei Dominik Sipiński z "Polityki Insight".
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie, filmik? Wyślij go nam na #dziejesie