Od 1 lipca 3 miliony Polaków z minimalną pensją zarabia 3,6 tys. zł brutto, czyli 2784 zł netto. Natomiast już za niecałe pół roku ich pensje znów mają wzrosnąć. I to znacząco.
Jak zapowiedziała minister rodziny Marleny Maląg, od 1 stycznia 2024 r. minimalna krajowa ma wynosić 4242 zł brutto (3222 zł netto), a od 1 lipca 2024 r. – 4,3 tys. zł brutto (3262 zł netto).
Tym samym Prawo i Sprawiedliwość chce spełnić obietnicę, z którą szło do wyborów w 2019 r. Z zapowiedzi prezesa partii wynikało, że pensja minimalna przekroczy próg 4 tys. zł na koniec 2023 r. (czyli realnie od 1 stycznia 2024 r.).
Na koniec 2020 r. – czyli za kilkanaście miesięcy – minimalna pensja będzie wynosiła 3 tys. zł. Na koniec 2023 r. minimalna pensja będzie wynosiła 4 tys. zł – zapowiadał w 2019 r. Jarosław Kaczyński.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Propozycja nie zadowala nikogo
Zgodnie z wyliczeniami szefowej resortu rodziny i polityki społecznej, pracodawców ma to kosztować 18 mld zł. Jak można się było spodziewać, przedstawiciele biznesu nie są zachwyceni tą propozycją.
– Tak wysoki wzrost płacy minimalnej oznacza, że rośnie ona dwukrotnie szybciej niż płace w gospodarce. Z kolei stosunek minimalnego wynagrodzenia do przeciętnego osiągnie wskaźnik przekraczający 54 proc., co może wpłynąć na spadek zatrudnienia i wyższą inflację, a w niektórych branżach spowodować spore kłopoty. Apelujemy, zanim nie jest za późno, o zmianę mechanizmu liczenia płacy minimalnej – stwierdził Maciej Witucki, prezydent Konfederacji Lewiatan.
Propozycja rządu nie zadowala też związków zawodowych, które domagały się wyższej waloryzacji minimalnej pensji do 4350 zł brutto. Według ustaleń money.pl pracodawcy próbowali zawrzeć kruchy kompromis ze związkowcami, popierając ich postulaty o wyższej, niż zakłada to rządowa propozycja, waloryzacji płac dla budżetówki. W zamian pracownicy i pracodawcy mieli optować za podniesieniem płacy minimalnej poniżej poziomu zaproponowanego przez rząd.
Opozycja ma inne pomysły
Jak zatem na kwestię podwyżki płacy minimalnej patrzą przedstawiciele partii opozycyjnych? Wszyscy zgadzają się co do tego, że zarobki Polaków nie mogą być elementem przedwyborczej rozgrywki. Krytykują rząd za to, że sam odgórnie decyduje, jaka powinna być wysokość minimalnych pensji. Ich zdania są jednak podzielone, jeśli chodzi o kwestię ustalenia wysokości podwyżki płac.
Uważamy, że płaca minimalna powinna być powiązana ze średnią krajową. Wtedy unikamy przedwyborczego szantażu, czyli kupowania głosów ludzi za obietnicę podwyżki płacy minimalnej. Takie powiązanie wydaje się naturalne. Skoro rośnie PKB, rośnie wydajność pracy, rosną wynagrodzenia, to rośnie też minimalna – mówi money.pl Izabela Leszczyna z Koalicji Obywatelskiej.
Posłanka chciałaby stworzyć mechanizm, który jasno i z wyprzedzeniem będzie wskazywać, o ile wzrosną płace. Jednak nie precyzuje czy minimalna powinna wynosić 50 proc. czy 60 proc. średniej pensji. Jak podkreśla, poziom powiązania obu powinien zostać określony po rzetelnej debacie na Radzie Dialogu Społecznego (RDS) między pracodawcami, pracownikami a rządem.
Wątpliwości co do stopnia powiązania obu płac nie ma poseł Lewicy Dariusz Wieczorek. – Nasz program mówi o tym, że płaca minimalna powinna stanowić 60 proc. średniego wynagrodzenia. Natomiast wiemy, że mamy kryzys, w związku z czym wysokość podwyżki trzeba uzgodnić ze stroną społeczną i z pracodawcami, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Prawda jest taka, że 400 tys. firm zawiesiło lub zakończyło działalność w zeszłym roku. Dlatego przede wszystkim obecnie trzeba zadbać o sektor MSP – mówi money.pl Wieczorek.
Podkreśla zarazem, że rząd PiS-u zbliża się do progu 60 proc., który obiecuje Lewica. Spójrzmy zatem. Prognozowane przez rząd przeciętne wynagrodzenie w 2024 r. ma wynosić 7794 zł brutto. A zatem 4242 zł brutto wynosi ok. 54,43 proc. tej kwoty, a 4,3 tys. zł – ok. 55,17 proc.
Każda z partii widzi tę kwestię inaczej
Jasnej propozycji w tej sprawie nie ma Polska 2050. – Płace powinny rosnąć w sposób bezpieczny dla gospodarki, bo jeśli płaca minimalna będzie rosła zbyt dynamicznie, to po pierwsze będziemy mieć do czynienia ze spłaszczaniem się wynagrodzeń, a po drugie wyższe pensje wpływają na wzrost kosztów produkcji i usług, co oznacza, że towary w sklepach będą droższe – mówi money.pl Mirosław Suchoń.
Szymon Hołownia, lider tej formacji, na konferencji prasowej w Żyrardowie przytaczał swoje rozmowy ze sprzedawcami na targu. Mówił, że jego rozmówcy skarżyli mu się m.in. na ceny prądu czy składki na ZUS. Pieniądze te – jego zdaniem – nie idą "na żadną składkę zdrowotną, tylko na węgiel albo inne rzeczy, którymi rząd potrzebuje w danej chwili załatać sobie swoje dziury w rozdawnictwie i innych pomysłach".
To byli ludzie, którzy mówili: "zobaczycie, co się zacznie dziać za chwilę", kiedy nieasekurowany, niechroniony w jakiś sposób mechanizmami łagodzącymi przez państwo, wzrost płacy minimalnej doprowadzi do tego, że przedsiębiorcy będą zmuszeni wypłacać tę obietnicę państwa, która sama w sobie nie jest przecież zła. Ale jeżeli przerzucimy ten obowiązek na przedsiębiorców, na pracodawców, nie tworząc żadnego systemu, to się skończy tym, że oni dodadzą te koszty dodatkowe wynagrodzeń do cen swoich produktów – stwierdził Szymon Hołownia.
– W hurtowni po podwyżce płacy minimalnej nie będzie więcej ludzi zatrudnionych, nie będzie lepszych zarobków. Będą zwolnienia. Taki jest efekt, jeżeli podejmowane są decyzje bez przygotowania – dodawał Władysław Kosiniak-Kamysz lider PSL, które razem z Polską 2050 tworzą Trzecią Drogę.
Podwyżce sprzeciwiają się posłowie Konfederacji. – Jak na czas trudnej koniunktury gospodarczej są to naprawdę rekordowe wzrosty, bo w ciągu nieco ponad roku płaca minimalna miałaby wzrosnąć aż o 23 proc. W liczbach bezwzględnych to jest prawie o 800 zł. Warto zwrócić uwagę, że premier kłamie, twierdząc, że ta zapowiedź ma jakikolwiek związek ze stanem finansów publicznych – mówił przed miesiącem w Sejmie Krzysztof Bosak.
Wynagrodzenia się spłaszczają
Nasi rozmówcy stwierdzają, że w Polsce dochodzi do niebezpiecznego zjawiska: spłaszczania się wynagrodzeń. Polega ono na tym, że płaca pracowników na najniższych szczeblach i tych początkujących dogania pensje osób z doświadczeniem, na stanowiskach kierowniczych i decyzyjnych.
W efekcie płaca minimalna rośnie dużo szybciej niż np. płace w budżetówce. To znaczy, że nauczyciele, czyli wykształcone osoby, które muszą cały czas rozwijać się i doskonalić i powinny także w sensie ekonomicznym należeć do klasy średniej, nie otrzymują płacy, która im to zapewnia. Dziś mamy do czynienia z sytuacją, w której nauczyciel rozpoczynający pracę, musi liczyć na to, że samorząd dołoży mu do płacy minimalnej – mówi Izabela Leszczyna.
W ten sposób nawiązuje do trudnej sytuacji w oświacie, gdzie związki zawodowe domagają się natychmiastowych podwyżek wynagrodzeń rzędu 20 proc. Słyszą jednak, że pieniędzy na podwyżki brakuje.
Tę samą kwestię podnosi Mirosław Suchoń. Poseł zauważa, że pensje specjalistów i pracowników budżetówki niebezpiecznie zbliżają się do minimalnego wynagrodzenia. A to – w jego ocenie – "zniechęca ekspertów do podnoszenia kwalifikacji i zraża osoby kompetentne do pracy w sferze publicznej".
Regionalizacja płacy minimalnej?
Polityk wychodzi też z własną propozycją: regionalizacją płacy minimalnej. Podkreśla przy tym, że to jest jego stanowisko, a nie Polski 2050.
– Moim zdaniem przy płacy minimalnej warto przynajmniej przedyskutować rozwiązanie uwzględniające sytuację gospodarczą poszczególnych regionów. Np. w dużych miastach jak Warszawa, Poznań czy Wrocław koszty życia są wyższe niż w wielu innych regionach. Być może zatem płaca minimalna powinna odnosić się w jakiś sposób do regionalnych wskaźników ekonomicznych – mówi Mirosław Suchoń.
Krystian Rosiński, dziennikarz i wydawca money.pl