Minister edukacji Dariusz Piontkowski zapowiedział, że co do zasady w nowym roku szkolnym dzieci wrócą do klas. Dyrektorzy będą mogli ewentualnie zdecydować się na nauczanie hybrydowe albo całkowicie zdalne - ale tylko po zaopiniowaniu takiego rozwiązania przez sanepid.
Część rodziców ma poważne wątpliwości, czy posyłanie dzieci do szkół w czasie pandemii jest bezpieczne. Zwłaszcza po ostatnich rekordach w liczbie zakażeń koronawirusem.
- Szkoły zamknięto, gdy dziennie pojawiało się po 200-300 nowych przypadków. Teraz dobijamy do 700 i ja mam się nie bać puścić dziecka do szkoły? - pytała na początku sierpnia pani Aneta, mama piątoklasistki z Łodzi. Teraz liczba zachorowań przekracza w niektóre dni 900.
Jak wynika z badania na panelu Ariadna dla WP, zdecydowana większość Polaków uważa, że to rodzice powinni zdecydować, czy posłać dzieci do szkoły od września.
31 proc. badanych odpowiedziała na to pytanie "zdecydowanie tak", a 34 proc. "raczej tak".
Zdecydowanie przeciw było 7 proc., 10 proc. odpowiedziało "raczej nie".
Na pytanie, czy rodzicom, którzy mimo decyzji rządu o powrocie do klas, nie poślą dzieci do szkoły, powinny grozić kary, 42 proc. badanych odpowiedziało "zdecydowanie nie", a 23 proc., że "raczej nie".
Za karami finansowymi dla rodziców jest w sumie 15 proc. badanych.
Obowiązek szkolny
Rodzice, którzy nie będą chcieli puścić dzieci do szkoły, będą jednak musieli uważać. Zgodnie z polskim prawem nasze pociechy muszą uczęszczać na lekcje, a odpowiedzialność za wypełnianie obowiązku szkolnego spoczywa na rodzicach.
- Obowiązek nauczania dotyczy dzieci do 18. roku życia. Rodzice, jeśli nie będą się do tego stosować, mogą naruszyć obowiązki związane ze sprawowaniem władzy rodzicielskiej. A to w skrajnych przypadkach mogłoby nawet otrzeć się o sąd rodzinny - tłumaczył w rozmowie z money.pl adwokat Andrzej Śmigielski.
Teoretycznie rodzice mogą nie posłać dziecka do szkoły i usprawiedliwić jego nieobecność. Jeśli jednak dziecka nie będzie w szkole zbyt długo i w ciągu półrocza nieobecności na zajęciach przekroczą 50 proc., zgodnie z prawem oświatowym będzie nieklasyfikowane i nie zda do następnej klasy.
Nauka w czerwonych strefach
Według nowych wytycznych MEN odpowiedzialność za ewentualne wprowadzenie nauki zdalnej będzie spoczywać na dyrektorze szkoły.
Taką decyzję musi jednak najpierw zaakceptować sanepid. Okazuje się, że nie jest to wcale takie proste.
O rekomendację dla szkół i przedszkoli poprosił niedawno burmistrz miasta i gminy Czerwionka-Leszczyny. Gmina ta leży w powiecie rybnickim, czyli w czerwonej strefie.
"Powiat uznany za 'żółty' lub 'czerwony' nie jest czynnikiem decydującym o ograniczeniu nauczania stacjonarnego i nie determinuje zamknięcia szkół" - czytamy w odpowiedzi sanepidu.
Jednocześnie sanepid wyjaśnia, że opinia "dotycząca zawieszenia zajęć stacjonarnych w szkołach na rzecz zajęć hybrydowych lub zdalnych, będzie uwzględniała lokalną sytuację epidemiologiczną z uwzględnieniem liczby przypadków osób/dzieci zakażonych COVID-19 lub wystąpieniem ognisk epidemiologicznych w placówkach".
Obecnie siedem powiatów i miast na prawach powiatu objętych jest czerwoną strefą. W tych obszarach zakazane są m.in. targi i kongresy, wszelkie wydarzenia kulturalne, zamknięte są parki rozrywki, zawody sportowe muszą odbywać się bez publiczności, a w kinach może być zajęta jedna czwarta miejsc. Z kolei na weselach może się zgromadzić maksymalnie 50 osób.