Zaostrzone regulacje dla szkół premier Mateusz Morawiecki ogłosił w czwartek po południu. Zaczną obowiązywać od 17 października. W strefach czerwonych w szkołach wyższych i ponadpodstawowych wprowadza się naukę zdalną, w strefach żółtych w szkołach wyższych i ponadpodstawowych naukę hybrydową. - Tu nie chodzi tylko o kwestię pobytu dzieci w szkołach, ale też kwestię chociażby transportu. To wszystko będzie zmniejszało liczbę interakcji - wyjaśniał premier. Morawiecki podkreślił, że jeżeli będzie taka konieczność ze względu na naukę zdalną dla dzieci młodszych, to dodatkowy zasiłek opiekuńczy zostanie przywrócony.
W naszym badaniu, które zostało przeprowadzone przed ogłoszeniem większych restrykcji dla szkół, zapytaliśmy Polaków, czy ponowne zamknięcie szkół do czasu uspokojenia sytuacji epidemicznej to dobry pomysł. Społeczeństwo podzieliło się praktycznie na pół.
Minimalnie więcej jest zwolenników takiego rozwiązania. 44 proc. ankietowanych twierdzi, że nauka zdalna powinna potrwać do czasu, gdy dzienna liczba nowych zakażeń spadnie poniżej tysiąca. 15 października resort zdrowia ogłosił rekordową liczbę nowych zachorowań - ponad 8 tysięcy. Zdecydowanie z takim rozwiązaniem zgadza się 23 proc. pytanych, a "raczej tak" odpowiada 21 proc. z nich.
Odmiennego zdania jest 39 proc. ankietowanych. Ich zdaniem lekcji nie powinno się przerywać, a dzieci powinny zostać w szkołach na obecnych zasadach. Z kolei 17 proc. nie ma zdania.
Znacznie mniej niezdecydowanych jest, gdy pytanie zadaliśmy rodzicom. W ich przypadku wyrobione zdanie ma 89 proc. ankietowanych i tylko 11 proc. odpowiada, że "trudno im powiedzieć". Jednocześnie opinie rodziców też są podzielone.
Minimalnie więcej jest zwolenników przejścia na zdalne nauczanie - 24 proc. popiera to zdecydowanie i 23 proc. umiarkowanie, czyli w sumie 47 proc. Z kolei 42 proc. rodziców uważa, że dzieci powinny pozostać w szkołach.
Nauczyciele nie chcą nauki zdalnej
W świetle rekordowych raportów Ministerstwa Zdrowia wprowadzenie nauki zdalnej przynajmniej dla części uczniów wydaje się oczywistością. Na razie (do 17 października) decyzję o przejściu na tryb zdalny w danej szkole podejmuje sanepid.
- Proszę zauważyć, że dziś mamy już 7-krotnie więcej szkół działających zdalnie niż jeszcze miesiąc temu - przypomina w rozmowie z money.pl Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Coraz głośniej mówi się też o licznych przypadkach zakażeń wśród pedagogów. Część z nich mimo braku współistniejących chorób nie potrafiła wygrać z koronawirusem.
- My naprawdę nie chcemy znowu pracować z domu. Wolimy uczyć w szkole - mówi Broniarz. Szybko jednak uzupełnia swoją wypowiedź. - Problem w tym, że w tej chwili szkoły bardzo często nie są już bezpiecznym miejscem. A my chcemy uczyć bez obawiania się o własne zdrowie i życie - dodaje szef ZNP.
Edukacja tylko dla bogatych?
Jak dodał, powrót do nauki zdalnej - mimo niechęci nauczycieli - może być jedynym racjonalnym sposobem na opanowanie rozwijającej się epidemii.
- Pamiętajmy jednak, że edukacja zdalna będzie skuteczna tylko pod warunkiem, że wszystkie dzieci i nauczyciele będą mieli jednakowe warunki do nauki - zwraca uwagę Sławomir Broniarz.
Jego zdaniem szanse na to są minimalne. - Jeśli będzie to samo, co wiosną, to wiele dzieci będzie bez komputerów, internetu i de facto bez dostępu do edukacji - mówi szef ZNP.
- Może zamiast dawać te 2 miliardy dla mediów publicznych, trzeba było przez te pół roku kupić 2 miliony laptopów? Ja wiem, że to trochę populistyczne, ale prawdziwe - dodaje.
Broniarz podkreśla jednocześnie, że powrót do edukacji zdalnej na dłuższy czas może skutkować sporymi nierównościami w dostępie do edukacji. W skrócie: dzieci z bogatszych rodzin będą miały znacznie łatwiej.
Efekt? Wiele dzieci nie będzie potrafiło pisać i czytać, będą też miały znaczne dysfunkcje jeśli chodzi o funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Teraz w resorcie edukacji powinni założyć worek pokutny i iść do Canossy. To powinno być załatwione w maju i czerwcu. Teraz już jest po ptakach - podsumowuje prezes ZNP.