Znamy to wszyscy: wózki, rowery, a nawet to, co zajmuje na tyle mało miejsca, że powinno zmieścić się w mieszkaniu - dziecięce rowerki, hulajnogi, zima sanki. Wszystko na klatkach schodowych i w przestrzeniach wspólnych. Bywa, że garaże podziemne pełnią dodatkowa funkcję składzików na opony zapasowe, a stawiane przed maska regały zapełniają się wszelkimi rzeczami, na które nie było miejsc w szafach: od ozdób choinkowych po ubrania na kolejny sezon. Gdyby dobrze poszukać, pewnie gdzieniegdzie znajdą się też farby czy rozpuszczalniki.
Przepisy są w tym względzie jasne: ciągu komunikacyjne w przestrzeniach wspólnych nie mogą być niczym zastawione, a garaże przeznaczone są wyłącznie do trzymania w nich samochodu.
Zarządcy nieruchomości często jednak przymykają oczy uznając, że nie ma co ludziom utrudniać życia. Po tragedii w Warszawie, kiedy to w wyniku zapalenia się aut w garażu kilkadziesiąt osób musiało natychmiast opuścić uszkodzony budynek (i nie ma pewności, czy będą mogli wrócić), zarządcy powinni zastanowić się, czy to liberalne podejście nie powoduje więcej szkód niż korzyści.
Adwokat Maciej Gawroński zauważył w rozmowie z "Rzeczpospolitą", że niekiedy trudno dyscyplinować właścicieli, gdyż brakuje jasnych przepisów regulujących, co robić, gdy właściciel odmawia uprzątnięcia swoich rzeczy.
- Większość zarządców nie chce wchodzić w spór z trudnymi właścicielami i tylko wywiesza informacje w tej sprawie – mówi.
Wprawdzie zarządca może wyznaczyć lokatorowi termin na usunięcie rzeczy, a po jego bezskutecznym upływie wywieźć je i oddać na przechowanie na jego koszt, ale zdarzają się orzeczenia sądowe kwestionujące działania.
Inna kwestią są ubezpieczenia: przepisy nie nakładają na wspólnoty mieszkaniowe obowiązku ubezpieczania się. Od nich samych zależy, czy to zrobią – czytamy w "Rzeczpospolitej".
Bywa też, że wprawdzie ubezpieczają się, lecz zaniżają wartość budynku. Gdy dojdzie do pożaru, ubezpieczyciel nie wypłaca więc rekompensaty obejmującej całość szkód.