Wzrost cen w Polsce wyniesie 3,6 proc. i będzie najwyższy w UE, wynika z najnowszych prognoz Komisji Europejskiej (KE) na 2020 rok. Mowa oczywiście o średnim wzroście cen, dla różnych produktów może on być znacznie większy lub mniejszy.
Tym samym wyprzedziliśmy Węgry, które znalazły się na drugim miejscu z wynikiem 3,4 proc. KE podaje takie szacunki cztery razy w roku. Zarówno w wiosennej, jak i w letniej rundzie prognoz, to właśnie Węgry przewodziły w rankingu krajów z największą przewidywaną inflacją.
Inflacja budzi raczej negatywne skojarzenia i narzekania na drożyznę w sklepach. Trudno się dziwić – jeśli ceny idą w górę, a nasze zarobki nie, za wypłatę możemy kupić mniej. Jednak okazuje się, że zwłaszcza w czasie kryzysu inflacja może mieć pozytywny wpływ nie tylko na gospodarkę, ale – pośrednio – także na nasze portfele i budżety domowe.
Kiedy rosną ceny, rosną też przychody firm. W takiej sytuacji przedsiębiorca nie musi sprzedać większej ilości towaru, żeby poprawić przychody, wystarczy, że sprzeda towar drożej. To z kolei przekłada się na poprawę sytuacji finansowej firm, o ile w tym samym czasie koszty, takie jak np. wynagrodzenia pracowników, stoją w miejscu.
W kryzysie przychody są pod presją, bo spada ilość sprzedawanych towarów. Ludzie po prostu kupują mniej. W takiej sytuacji wzrost cen jest zbawienny dla sytuacji finansowej przedsiębiorstw.
– W sytuacji kryzysowej chcemy uniknąć redukcji zatrudnienia i obniżania wynagrodzeń. Szansa na to jest tym większa, im bardziej pozytywnie na przychody przedsiębiorstw działa wzrost cen. Jeśli firma ma szansę poprawić swój wynik dzięki wzrostowi cen, to nie musi ciąć zatrudnienia i wynagrodzeń – mówi Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP.
Natomiast przy deflacji, czyli przy spadku cen, przychody zmniejszają się, a redukcja zatrudnienia może nie wystarczyć, żeby firma przetrwała.
Oczywiście każdy kij ma dwa końce. Jeśli firmy nie podnoszą płac, a ceny w gospodarce idą w górę, wówczas płace realne spadają. Oznacza to, że za wypłatę możemy kupić mniej. Zatem z jednej strony inflacja uderza nas po kieszeni. Jednak z drugiej, poprawia sytuację firm, co z kolei zwiększa szansę, że będziemy mieć pracę. Umiarkowana inflacja to zatem dobra wiadomość dla gospodarstw domowych i dla naszych portfeli. Lepiej bowiem mieć przejściowo niższe płace realne, niż stracić zatrudnienie.
Inflacja ma pozytywny wpływ na rynek pracy z jeszcze jednego powodu – sprawia, że zadłużenie przedsiębiorstw "waży mniej”, co też pośrednio może przełożyć się na decyzje firm dotyczące zatrudnienia.
Jeśli firma ma nominalnie zadłużenie wysokości 1 mln zł przy przychodach rocznych 2 mln i pojawia się 10-proc. deflacja, wówczas jej przychody spadają o do 1,8 mln zł. Wtedy realnie obciążenie długiem rośnie. Natomiast przy inflacji jest odwrotnie - przychody rosną, czyli realne obciążenie długiem maleje.
– Umiarkowana inflacja jest amortyzatorem szoków w gospodarce, umożliwia w miarę bezbolesne przeprowadzenie dostosowań. Kiedy rosną ceny, zarówno dług publiczny, jak i dług sektora prywatnego przedsiębiorstw waży mniej – mówi Piotr Bujak.
– Kraje z większą inflacją będą miały łagodniejszy przebieg kryzysu na rynku pracy. Będzie im też łatwiej wychodzić z podwyższonego zadłużenia, czyli redukować relację długu sektora publicznego czy prywatnego do PKB – dodaje.
Umiarkowana inflacja może mieć zatem pozytywny efekt. Ale ile w obecnej sytuacji wynosi "umiarkowana inflacja"?
Cel inflacyjny ustalony przez NBP wynosi 2,5 proc. z możliwością odchylenia do 1 punktu procentowego w górę lub w dół. Oznacza to, że roczny wskaźnik inflacji powinien w każdym miesiącu znajdować się jak najbliżej 2,5 proc.
– Można powiedzieć, że umiarkowana inflacja wynosi między 2,5-3,5 proc., czyli znajduje się w górnej połowie dopuszczalnego przedziału. I jesteśmy akurat na takim poziomie. W takiej sytuacji jak obecnie, można by nawet tolerować nieco wyższą inflację – mówi Piotr Bujak.
Warto wspomnieć, że dane podawane przez KE czy unijny urząd statystyczny Eurostat różnią się od "danych krajowych". Osoby, które uważnie śledzą statystyki, zauważą, że według danych KE w 2019 roku inflacja w Polsce była na poziomie 2,1 proc. Tymczasem według GUS wyniosła 2,3 proc.
Skąd ta różnica? Dla lepszego porównywania wskaźników w różnych krajach Europa stosuje miarę HICP (Harmonised Index of Consumer Prices), a u nas bardziej popularny jest wskaźnik CPI (Consumer Price Index). Różnice wynikają ze wzorcowego koszyka zakupowego, ale co do zasady pokazywane trendy są takie same.