- W ubiegłym tygodniu dostaliśmy środki ochronne w postaci żelu i rękawiczek. Jest jedno opakowanie żelu na oddział i można sobie przelać trochę do własnej buteleczki, jak ktoś ma. A jeśli chodzi o rękawiczki, to każdemu przysługuje jedna para dziennie. Można ją pobrać z gabinetu pani naczelnik – opowiada pan Maciej.
Mężczyzna jest listonoszem. Pracuje w dużym mieście w województwie łódzkim. Nie chce zdradzać prawdziwego imienia ani gdzie dokładnie mieszka. Nasz rozmówca ryzykowałby w ten sposób utratę pracy, choć jak przyznaje, warunki, w jakich pracuje, też wiążą się z dużym ryzykiem.
- Dostaliśmy po jednej masce. Taka maska jest jednokrotnego użytku i po użyciu ląduje w koszu. W pracy zapewniają nas, że maseczek będzie więcej, podobno właśnie jadą z Chin. Ale ludzie nie chcą czekać. Każdy próbuje załatwiać we własnym zakresie. Tylko że jest problem z dostępnością, a i ceny są wysokie – opowiada pracownik Poczty Polskiej.
Mężczyzna zwraca też uwagę na inny problem: brak jasnej informacji od szefostwa Poczty Polskiej o tym, czy i które adresy obsługiwane przez listonoszy, są objęte kwarantanną.
- Do zeszłego tygodnia w ogóle nie dostawaliśmy takiej informacji. Próbowaliśmy się tego dowiadywać na własną rękę, np. poprzez znajomych, którzy pracują w policji. Teraz udaje nam się zdobywać takie informacje z sanepidu – wyjaśnia pan Maciej.
Listonosz podkreśla, że ma swój rejon, po którym roznosi korespondencję. Łącznie – jak tłumaczy – ma do obsłużenia "1400 klamek". Chodzi o liczbę mieszkań, które wchodzą w zakres rejonu.
- Jednego dnia słyszałem, że w tym rejonie jest jeden adres objęty kwarantanną. Następnego dnia takich adresów było już siedem. Teraz siedzę i zachodzę w głowę, czy w ostatnim czasie chodziłem tam, gdzie jest kwarantanna i podawałem ludziom jakieś listy.
Nasz rozmówca przyznaje, że od czasu wybuchu epidemii ma więcej pracy. Część urzędów zawiesiła swoją działalność, a pocztowcy nie mogą tak po prostu odmówić dostarczania przesyłek.
- Sądy się pozamykały, urzędy się pozamykały, wszyscy ogony pod tyłki pochowali, a dalej ślą masę listów poleconych. Z jednej strony psioczy się na pocztowców, a z drugiej w trudnym momencie całą robotę się na nich zwala – tłumaczy pan Maciej.
- Aby zachować bezpieczeństwo, trzeba naginać procedury. Często proponuję klientom, że podpiszę za nich, a list polecony zostawię im w skrzynce. 90 proc. zgadza się na to. Ale 10 proc. chce osobiście odebrać list, ja nie mam pewności, czy wśród nich nie ma osoby chorej – dodaje.
Jak tłumaczy, część osób – zwłaszcza emeryci – sami są przerażeni sytuacją: - Pamiętam pewną panią, której przynosiłem emeryturę, sama prosiła, abym zostawił pieniądze w skrzynce. Wytłumaczyłem jej, że tak nie można, bo co jeśli coś nie będzie się zgadzało. Do kogo wtedy będę pretensje.
Pan Maciej nie oskarża jednak o bałagan swoich bezpośrednich przełożonych. Jego zdaniem, wina leży wyżej, po stronie zarządu państwowej firmy. - To nie dzieje się z winy naczelników. To "góra" zawaliła sprawę, bo nie potrafi opracować bezpiecznych procedur dostarczania przesyłek – podkreśla pracownik Poczty.
Co na to Poczta Polska? Wysłaliśmy do biura prasowego firmy nasze pytania o bezpieczeństwo pracy listonoszy. Odpowiedziano nam, że pracownicy dostają rękawiczki, płyny oraz są szkoleni w kierunku minimalizacji czasu obsługi.
- Poprzez kontakty na rynku polskim, w Chinach czy w Brazylii Poczta Polska pozyskała ponad sto tysięcy podręcznych buteleczek z płynem dezynfekcyjnym i kilkanaście tysięcy litrów tego płynu w baniakach o wyższej pojemności. Pracownicy otrzymali już łącznie ponad milion par rękawiczek i ponad 120 tys. maseczek. Kolejna partia środków ochrony jest dystrybuowana. Oprócz tego pracownicy otrzymali po 50 zł na indywidualne zakupy potrzebnych im środków – tłumaczy rzeczniczka Poczty Polskiej Joanna Siwek.
Jeśli chodzi o adresy objęte kwarantanną, Poczta informuje, że dostaje takie dane z Ministerstwa Zdrowia, a przesyłki pod te adresy są wstrzymywane.
- Do czasu zakończenia przymusowej izolacji, przesyłki będą przechowywane w placówkach pocztowych. Spółka przypomina jednocześnie, że w ramach swoich usług umożliwia m.in. zlecenie przedłużonego przechowania w określonym czasie przesyłki rejestrowanej. Klienci mogą skorzystać z usługi przechowania przesyłki nawet do czterech tygodni od pierwszej próby doręczenia – dodaje Joanna Siwek.
Przedstawiciele firmy tłumaczą, że jest możliwe dostarczanie listów poleconych do skrzynki, aby wykluczyć kontakt pomiędzy listonoszem a klientem. W tym celu jednak klient musi wypełnić formularz, a następnie przekazać go listonoszowi lub zostawić w placówce Poczty.
Problem dostaw zauważa też Urząd Komunikacji Elektronicznej. Chodzi nie tylko o pocztowców, ale też o kurierów czy pracowników firm telekomunikacyjnych, którzy stają przed dylematem, że wchodzą do mieszkania, w którym na przykład jest osoba na kwarantannie.
- Dlatego wystosowaliśmy apel do operatorów, aby przekazać pracownikom specjalne aplikacje, które podpowiedzą, gdzie odbywa się kwarantanna domowa. Nas nie interesuje informacja o tym, kto tam przebywa, jak się nazywa. Nas interesuje lokal, w którym może być osoba podwyższonego ryzyka. I to jest dla operatorów telekomunikacyjnych, ich serwisantów, i także dla kurierów szalenie istotna informacja – powiedział w specjalnym wydaniu programu "Money. To się liczy" Marcin Cichy, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej.
Takie narzędzia są już stosowane m.in. w Bułgarii, w Chorwacji, w Czechach. Poprzez geolokalizacje firmy telekomunikacyjne mogą współpracować z instytucjami państwowymi, a osoby mające styczność z różnymi klientami, mają informację, gdzie trwa kwarantanna.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl