W jednej z grup na Facebooku pani Marta pisze tak: "Miałam kontakt z osobą zakażoną COVID-19. Podejrzewam, że powinnam udać się na kwarantannę, ale boje się utracić środki do życia. Jestem jedyną osobą pracującą, utrzymuje mieszkanie".
Pani Marta jest jedną z 2,6 mln osób, które nie mają ustawowo zagwarantowanego zasiłku chorobowego w razie choroby lub kwarantanny. Dla niej, przy braku ubezpieczenia, wybór jest zero-jedynkowy: praca i środki do życia, albo 10-dniowa izolacja.
Jan Bondar, rzecznik prasowy Głównego Inspektora Sanitarnego przypomina, że na 10-dniową kwarantannę kierowane są osoby, które miały bliski kontakt z zakażonym (spędziły z nim 30 min w jednym pomieszczeniu lub miały kontakt z jego wydzielinami).
Natomiast osoby, które nie miały aż tak bliskich kontaktów z zakażonym, obejmowane są nadzorem epidemiologicznym. Mogą pracować, ale muszą się obserwować i monitorować np. temperaturę ciała przez ok. 2 tygodnie.
W przypadku pani Marty, nawet gdyby teraz się ubezpieczyła w ZUS-ie, niewiele to już da. W przypadku ubezpieczenia chorobowego wymagany jest bowiem tzw. okres wyczekiwania. ZUS wypłaci świadczenie dopiero po 90 dniach nieprzerwanego ubezpieczenia.
Jeśli pani Marta próbowałaby z kolei na okres kwarantanny zarejestrować np. w Urzędzie Pracy jako osoba bezrobotna – również nie otrzyma żadnych świadczeń. Z powodu przymusowej izolacji nie jest zdolna do pracy. I tak błędne koło przepisów się zamyka.
Zdaniem Andrzeja Radzisława, radcy prawnego z kancelarii Goźlińska Petryk i Wspólnicy, specjalisty prawa pracy i ubezpieczeń społecznych oraz byłego wieloletniego prawnika w ZUS, ok. 50-60 proc. osób zatrudnionych na zleceniach i prowadzących jednoosobowe działalności gospodarcze, nie jest zgłoszona do dobrowolnego ubezpieczenia chorobowego. Wiele spośród tych osób nie wie nawet, jak działa cały system.
Potwierdzają to dane, które ZUS przekazał money.pl. Ubezpieczenie ma zaledwie 39,8 proc. pracowników zatrudnionych na ww. warunkach.
Pracodawcy nie mają z kolei obowiązku informowania zleceniobiorców o warunkach przystąpienia do dobrowolnego ubezpieczenia, chociaż ich to w żaden sposób nie obciąża.
- Pamiętam dużą firmę zatrudniającą kilkuset zleceniobiorców, która miała system kadrowo-płacowy, w którym nie było nawet fizycznie możliwości zgłoszenia osób na zleceniach do ubezpieczenia chorobowego. Prawdopodobnie wynikało to z tego, że pracodawca optymalizował wynagrodzenia tak, by pracownicy dostawali, jak najwięcej na rękę - komentuje mec. Radzisław.
Sprawdźmy, jakie ta pozorna "optymalizacja" daje "oszczędności". Przykładowo, od zlecenia w kwocie 2,6 tys. zł brutto miesięcznie składka chorobowa do ZUS to 63,70 zł, a przy kwocie 5 tys. zł – 122,50 zł.
Dla samozatrudnionych kwoty te wynoszą odpowiednio: 76,84 zł miesięcznie przy podstawie ponad 4 tys. zł. i 19,11 zł – jeśli przedsiębiorca płaci preferencyjny ZUS. Dla wszystkich, którzy ubezpieczają się przy wyższych dochodach, stawka wynosi 2,45 proc.
Oszczędzając rocznie kwotę ok. tysiąca złotych, można stracić dużo więcej. Wysokość zasiłku chorobowego uzależniona jest od podstawy oskładkowania i wynosi 80 proc. kwoty bazowej. Jeśli ktoś odprowadzał składki od 4 tys. zł, otrzyma za cały miesiąc L-4 kwotę 3,2 tys. zł.
Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora i ekspert rynku pracy w Polskim Instytucie Ekonomicznym, zwraca uwagę, że strach przez testami PCR i kwarantanną z powodów ekonomicznych, utrwali antagonizmy i podziały w firmach na tych uprzywilejowanych na etatach i gorszych. Jedni, idąc na kwarantannę, otrzymują z automatu 80 proc. pensji, inni – nic.
Na kwarantannie przebywa - według danych z czwartku - 296 tys. ludzi.