PGE S.A. oraz PGE Systemy uruchomiły Programy Dobrowolnych Odejść (PDO). W centrali spółki PGE S.A. zapisy trwają do 19 października 2020 r. Ci, którzy z tej możliwości skorzystają, otrzymają znaczące odprawy.
Najwięcej dostaną pracownicy, którzy mają najdłuższe staże zawodowe i zostało im już niewiele czasu do emerytury. Przy odejściu mogą liczyć na równowartość swoich rocznych zarobków.
Natomiast pracowniczy, którzy nie mają jeszcze 8 lat pracy, poza kodeksową odprawą przewidzianą przy zwolnieniach grupowych (czyli maksymalnie do 3-miesięcznych wypłat), dostaną dodatkowo odszkodowanie w wysokości do 5-miesięcznych poborów (do pensji tej wliczana jest średnia urlopowa).
Zarząd spółki liczy, że z programu skorzysta ok. 20 proc. zatrudnionych w centrali (obecnie pracuje tam 660 osób), co pozwoli zredukować koszty zatrudnienia i uniknąć planowanych jeszcze w tym roku zwolnień grupowych.
"Jeżeli Program Dobrowolnych Odejść nie doprowadzi do oczekiwanego zmniejszenia zatrudnienia o ok. 20 proc., w spółce przeprowadzony zostanie proces zwolnień grupowych. Proces ten będzie trwał od 2 listopada 2020 r. do 15 grudnia 2020 r. Ewentualna druga tura zwolnień przewidziana jest w okresie marzec-kwiecień 2021 r." – czytamy w komunikacie zarządu spółki.
Pozostałe spółki w grupie mają podjąć decyzję o wdrożeniu podobnych programów odejść autonomicznie. Zarządy spółek zostały jednak zobowiązane do optymalizacji i racjonalizacji wszystkich procesów, w tym zatrudnienia. Należy więc spodziewać się kolejnych takich programów.
Daleko od rekordów
Mimo że odszkodowania dla pracowników PGE wydają się bardzo wysokie, nie przypominają już tych sprzed 8 - 10 lat, kiedy sięgały nawet 26 miesięcznych pensji.
Średnio odprawy przy dobrowolnych odejściach w energetyce (czytaj w elektrowniach) rzadko kiedy były niższe niż 120 tys. zł. od osoby. W Elektrowni w Rybniku w 2010 r. pracownicy dostali średnio 300 do 350 tys. zł na osobę.
Co ciekawe, wynagrodzenia pracowników energetyki stanowią od 10 do 20 proc. kosztów produkcji energii.
W Polsce na jeden megawat mocy pracuje jednak aż trzy razy więcej pracowników niż na Zachodzie. Zmniejszenie zatrudnienia teoretycznie powinno więc przełożyć się na obniżenie ostatecznej ceny energii od 4 do nawet 7 proc. Nic takiego jednak nie nastąpi.
Jak wyjaśnia Waldemar Lutkowski z Ogólnokrajowego Zrzeszenia Związków Zawodowych Pracowników Ruchu Ciągłego, dużą część kosztów wytwarzania energii stanowią wysokie opłaty emisyjne.
- Co z tego, że ci, którzy zgodzą się dobrowolnie odejść, dostaną teraz "tłuste" odprawy, które zabezpieczą im byt na najbliższy rok, jeśli później i tak będą mieli problem ze znalezieniem pracy. To są ludzie o bardzo wąskich specjalizacjach – przypomina Lutkowski.
Alternatywą zwolnienia grupowe
Dodaje też, że dobrowolne odejścia są jak "przystawienie ludziom pistoletu do głowy".
- Jeśli z nich teraz nie skorzystasz, to spółka zapowiada, że i tak przeprowadzi zwolnienia grupowe i cię zwolni, a wówczas w rachubę będą wchodziły już tylko kodeksowe odprawy, bez odszkodowań – przypomina związkowiec.
Zakładnikami energetyki są z kolei górnicy. Od tego, jakie będzie zapotrzebowanie energetyki na ich surowiec w najbliższych latach, będzie zależało, ilu z ich zatrzyma pracę i na jak długo – nie ukrywa Marek Mnich z górniczej "Solidarności 80".
W tej chwili w kopalniach trwają przeglądy kadr. Do 30 listopada poszczególne komisje w spółkach węglowych mają wypracować wspólne stanowisko dotyczące redukcji zatrudnienia i przekazać je do rządu. Ten z kolei 15 grudnia br. przedstawi warunki społecznego porozumienia Komisji Europejskiej.
Związkowcy z kopalń dementują pojawiające się w mediach doniesienia, że za dobrowolne odejścia górnicy mieliby dostać ok. 150 tys. zł jednorazowej odprawy. Nie chcą na razie rozmawiać o szczegółach i wykładać kart na stół.
Poczta też redukuje
Przygotowania do dobrowolnych odejść idą za to pełną parą w Poczcie Polskiej.
Jak szacują tamtejsze związki zawodowe, kryteria personalne programu spełnia ok. 5 tys. pracowników: chodzi m.in. o administrację, osoby, które mają dwa źródła utrzymania lub nabyły uprawnienia emerytalne.
Ci, którzy do 15 listopada zadeklarują, że odejdą z dnia na dzień, bez zachowania okresu wypowiedzenia, mają otrzymać ekstra dodatek.
Zasadniczo jednorazowe odprawy są uzależnione od stażu pracy i mają wynosić na poczcie do 9-miesięcznych pensji (liczonych jak do średniej urlopowej).
Z bardzo pobieżnych szacunków związkowców wynika, że program ten może kosztować Pocztę Polską ok. 100 mln zł.
- Martwi nas, że proponuje się wysokie odprawy pracownikom administracji, którzy zarabiają powyżej 5 tys. zł miesięcznie, a nie ma nic dla tych, którzy w firmie zostają i wypracowują przychód - mówi Piotr Moniuszko, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Poczty Polskiej.
Jak informuje Moniuszko, już teraz 30 proc. załogi: listonoszy, pracowników rozdzielni czy obsługi klientów, nie osiąga nawet minimalnej krajowej. Osobom tym wypłacane są dodatki wyrównawcze.
W przyszłym roku, kiedy płaca minimalna wzrośnie do 2800 zł brutto, będzie to już 50 proc. zatrudnionych.
Zdaniem przewodniczącego władze spółki powinny opracować całościowy plan ratowania poczty.
- Za chwilę prezydent podpisze ustawę, na mocy której będziemy odbierać wszystkie urzędowe pisma w profilu e-PUAP. Z kolei ZUS promuje konta bankowe i przelewanie na nie emerytur. To samoistnie wymusi na spółce zwolnienia grupowe. Nie wiemy tylko jeszcze jak duże - ocenia Moniuszko.
Jak informuje rzeczniczka prasowa Poczty Polskiej Justyna Siwek, projekt Regulaminu Programu Dobrowolnych Odejść trafił pod koniec września do 86 organizacji związkowych, które działają w spółce. Opinię przysłało pracodawcy tylko od 8 z nich.
"Decyzje w sprawie ostatecznego kształtu programu odejść jeszcze nie zapadły. Zostanie on jednak uruchomiony jeszcze w tym roku. Jego rozpoczęcie zaplanowane jest w listopadzie" - czytamy w komunikacie nadesłanym do money.pl.