Jedni pracę zdalną chwalą, inni z chęcią chwyciliby torbę z laptopem i pojechali do biura. Niezależnie od stosunku pracownika do pracy zdalnej, pracodawcy muszą mieć na względzie, że jeśli dojdzie do wypadku w czasie świadczenia pracy, to nie ma znaczenia, że pracownik poślizgnął się na kafelkach we własnej kuchni, a nie firmowej wykładzinie. Pracownikowi przysługuje świadczenie z ubezpieczenia wypadkowego (ZUS), a jeśli nie pokrywa ono całej wartości szkody, pracodawca dopłaca resztę. Dokładnie tak, jak by to miało miejsce w razie wypadku w biurze – przypomina "Dziennik Gazeta Prawna".
Wypadkiem przy pracy z domu będzie np. polanie się wrzątkiem w trakcie rozmowy telefonicznej z klientem.
Firmy, które "wysłały" pracowników do domu, muszą liczyć się z tym, że ci poproszą o dofinansowanie do wyższych rachunków, jakie przyszło im płacić w wyniku tego, że dodatkowych 8 godzin pracują z domu (woda, energia). Takie rekompensaty wydają się uzasadnione, wszak firmy bardzo oszczędzają na setkach litrów wody, które nie zostaną wykorzystane, gdyż pracownicy nie korzystają z firmowych powierzchni czy na energii elektrycznej. Niestety dla zatrudnionych, ustawa covidowa, która umożliwia pracę zdalną, milczy na temat rekompensat za wyższe rachunki.
Czy pracownik może domagać się współfinansowania leczenia, jeśli jego zdaniem "zawodowa izolacja" przyczyni się u niego do powstania lub nasilenia depresji? Chciałby pracować z ludźmi, a nie może.
Prof. Monika Gładoch z kancelarii M. Gładoch Specjaliści Prawa Pracy jest zdania, że nie można pracodawcy obwiniać o depresję pracownika i z tego tytułu kierować wobec niego żądań.
- Depresja ma wielopłaszczyznowe przyczyny i trudno byłoby udowodnić, że wynika ona wyłącznie z konieczności wykonywania obowiązków poza firmą. Po drugie, aby domagać się zadośćuczynienia od zatrudniającego, należałoby wykazać bezprawność jego działania. A on kieruje do pracy zdalnej na podstawie ustawy covidowej – tłumaczy prof. Gładoch.