W produkującym szparagi gospodarstwie Hensgensów w Selfkant, tuż przy granicy holenderskiej, jest jeszcze cicho i spokojnie. Wiatr szarpie czarne folie rozciągnięte w długich pasach na kopcach ziemi na polach szparagów, aby zatrzymać ciepło słoneczne. Tuż obok nad sadzonkami truskawek faluje jasny płat agrowłókniny, chroniąc przed mrozem i sprawiając, że pola wyglądają teraz jak niekończąca się przestrzeń wody.
Przed halą kilku robotników układa donice wypełnione ziemią.
- W tej chwili jest nas tu tylko 15 osób - mówi rolnik Chris Hensgens, który prowadzi rodzinną farmę wraz z bratem Arne i ojcem. - Ale w szczytowych momentach mamy 150 pracowników sezonowych na farmie - dodaje. W zależności od pogody, zbiory szparagów rozpoczynają się pod koniec marca lub na początku kwietnia. Po nich nadchodzą zbiory truskawek, borówek, cebuli, ziemniaków, buraków cukrowych, pszenicy i kukurydzy.
Z obawy przed COVID-19 powrót do Rumunii
Dla rolników jest to już drugi sezon w pandemii. Mimo że tym razem są dobrze przygotowani, jednak są "odrobinę spięci".
- Można trochę lepiej przewidzieć, czego można się spodziewać w tym roku - mówi 32-letni Chris Hensgens. - W zeszłym roku w marcu nic nie wiedzieliśmy - mówi rolnik. Selfkant znajduje się w okręgu Heinsberg, który był pierwszym hotspotem koronawirusa w Niemczech. - Kiedy pojawiła się informacja o pandemii, trzech z dziesięciu pracowników, którzy byli już wtedy na farmie, natychmiast wsiadło do samochodu i ze strachu wróciło do Rumunii - wspomina Chris Hensgens.
Na początku po wprowadzeniu lockdownu pracownicy sezonowi nie mogli w ogóle wjechać do Niemiec, dopiero potem pozwolono plantatorom sprowadzić pracowników na własny koszt. Hensgensowie również kupili bilety za 10.000 euro.
- Niektóre z nich straciły ważność, ponieważ nasi rumuńscy pracownicy nie wiedzieli, gdzie jest lotnisko i jak się tam dostać. Zazwyczaj są oni odbierani z domów minibusami i przywożeni do nas - mówi Chris Hensgens.
Studenci na wycieczce w Niemczech
Gospodarstwo szparagowe Hensgensów jest drugim co do wielkości w regionie. Bez pracowników sezonowych nie można byłoby uprawiać 250 hektarów ziemi. Większość pracowników przyjeżdża z Rumunii, a od lipca do września dołączają do nich ukraińscy studenci. Mają od 18 do 25 lat i są werbowani na Ukrainie z obietnicą, że oprócz pracy będą także mieli czas wolny.
- Przed pandemią studenci lubili wyjeżdżać na weekendy do Akwizgranu, Kolonii czy Amsterdamu ˗ mówi Chris Hensgens. - Nie możemy ich zamknąć, ale teraz powinni pozostać na farmie, jeśli to możliwe, a także trzymać się od siebie z daleka. To często trudno im wytłumaczyć - tłumaczy rolnik.
- Czasami wygląda to tak, jakby byli na wycieczce szkolnej. Lubią wypić drinka po godzinach, ale po dwóch piwach trudno jest zachować dystans.
Pełne wyżywienie z kuchni restauracyjnej
Przestrzeganie surowych zasad higieny jest dla wszystkich nie lada wyzwaniem logistycznym. Tylko część pracowników może być zakwaterowana w długich budynkach mieszkalnych, które są wyposażone w pokoje czteroosobowe, duże wspólne kuchnie, świetlice i sanitariaty.
Dla pozostałych wynajmowane i ustawiane są kontenery mieszkalne z dodatkowym zapleczem sanitarnym. Co kosztuje 30.000 euro. Kolejne 9.000 euro trzeba wydać na personel sprzątający, który regularnie dezynfekuje umywalnie, korytarze i kuchnie.
Odkąd ze względu na kontrolę zakażeń pracownicy sezonowi nie mogą już sami robić zakupów, a w kuchni może przebywać jednocześnie tylko siedem osób, Hensgensowie scentralizowali wydawanie obiadów.
- Nasz kucharz, który pracuje w restauracji na terenie gospodarstwa, nie ma nic do roboty z powodu lockdownu i dlatego gotuje dla całego zespołu - wyjaśnia Arne Hensgens. Posiłki muszą być zjadane w pokojach.
Przyjazd tylko z negatywnym wynikiem testu
W tym roku pracownicy ponownie zostaną podzieleni na stałe grupy, które będą pracować i mieszkać razem. Jest plan, który reguluje, kiedy która grupa idzie na pola i kiedy wraca, są też barierki, które wyznaczają drogę.
- Jeśli jak najmniej osób spotyka się w korytarzach, to też trochę pomaga - mówi 25-letni inżynier rolnictwa. Przy wjeździe do Niemiec pracownicy muszą wykazać się negatywnym wynikiem testu, a kilka dni później są ponownie badani w gospodarstwie.
Bracia są przekonani, że w tym roku będą musieli regularnie przeprowadzać testy u pracowników. Możliwe, że również na własny koszt. Kiedy w ubiegłym roku na farmach truskawek w Bawarii pojawiły się informacje o zakażeniach, wszyscy pracownicy sezonowi zostali poddani jednorazowym badaniom. Kosztowało ono 7.000 euro.
˗ W trakcie okazało się, że jedna z naszych pracownic miała wynik pozytywny ˗ wspomina Chris Hensgens. Na szczęście mieszkała sama i mogła przebywać na kwarantannie przez 14 dni. - Została opłacona przez nas i do dziś czekamy na zwrot kosztów od państwa - opowiada rolnik.
Pracownicy sezonowi bez ustawowego ubezpieczenia
Co by się stało, gdyby pracownik ciężko zachorował?
- Wtedy trafiłaby do szpitala, ponieważ wykupiliśmy prywatne ubezpieczenie zdrowotne dla wszystkich naszych pracowników - zapewnia Arne Hensgens. To nie jest wcale takie oczywiste. W Niemczech pracownicy sezonowi, którzy nie są zatrudnieni dłużej niż 70 dni w roku, są zwolnieni z obowiązkowych ubezpieczeń społecznych. Ani pracownicy, ani pracodawcy nie muszą w tym czasie płacić składek na obowiązkowe ustawowo ubezpieczenie zdrowotne, emerytalne i na wypadek bezrobocia.
Rok temu zwolnienie od opłat obowiązywało nawet przez 115 dni, dzięki czemu pracownicy mogli rzadziej się zmieniać. Tego rozporządzenia domaga się wiele gospodarstw rolnych i w tym roku. Jednak Federalne Ministerstwo Pracy pod przewodnictwem socjaldemokratów blokuje tę inicjatywę. "Jakiekolwiek przedłużenie terminów, nawet tymczasowe, musi być rozważone w kontekście koniecznej ochrony socjalnej pracowników"- poinformował DW resort pracy.
Praca w krytycznych warunkach
Ministerstwo jest wspierane przez związek zawodowy Bauen, Agrar, Umwelt (Budownictwo, Rolnictwo, Środowisko), który domaga się, aby pracownicy przy zbiorach byli zasadniczo od pierwszego dnia zatrudniani na podstawie ubezpieczenia społecznego. W całych Niemczech duża część z 350.000 pracowników sezonowych pracuje w rolnictwie w krytycznych warunkach. Zwłaszcza pracownicy z Europy Środkowo-Wschodniej cierpią z powodu "warunków nie do wytrzymania" i często muszą pracować po 13 godzin dziennie za "nędzne wynagrodzenie", jak twierdzi związek.
Na farmie szparagów Hensgensów dzień pracy trwa od ośmiu do dziewięciu godzin, za które płaci się ustawową płacę minimalną w wysokości 9,50 euro za godzinę plus premię zależną od osobistej wysokości zebranych plonów. Z tego 200 euro musi być zapłacone za podróż do i z gospodarstwa oraz dziewięć euro dziennie za zakwaterowanie.
- W zależności od wydajności, nasi pracownicy mogą zarobić do 2500 euro miesięcznie - wylicza Arne Hensgens. - Ludzie zawsze mówią, że każdy może zbierać truskawki. Ale tak nie jest. Dla nas są to wykwalifikowani pracownicy i robimy wiele, aby ich zdobyć, a następnie zatrzymać - podkreśla plantator.
Autorka: Sabine Kinkartz