Pracownicy socjalni odpowiedzialni za wypłatę świadczeń 500+ rozważają rozpoczęcie protestu. Grożą, że jeśli nie dostaną wyższego wynagrodzenia, sparaliżują wypłaty pieniędzy. Skutki mogą odczuć setki tysięcy rodzin – zwłaszcza tych, które nie domkną miesięcznego budżetu bez 500+. To działająca na wyobraźnię karta przetargowa.
Nie mają jej w ręku opiekunowie społeczni tacy jak Małgorzata, która pracuje w krakowskim Domu Pomocy Społecznej. W zawodzie od 13 lat.
- Zarabiam 3100 zł brutto. I to od niedawna, bo przez pierwsze lata zarabiałam 2100 zł brutto. Na początku 2017 r. dostaliśmy podwyżkę o 500 zł, ale przy okazji obniżono nam dodatek motywacyjny, więc de facto moje wynagrodzenie wzrosło o jakieś 200 zł na rękę – mówi Małgorzata. 3100 zł brutto to jakieś 2200 zł "na rękę".
Krótka ścieżka kariery
Małgorzata ma 34 lata i świadomość, że ścieżka awansu w DPS jest zakończona. Jest starszym opiekunem. Mogłaby co najwyżej ukończyć odpowiednie studia i zostać terapeutą. To awans pozorny, bo nie wiąże się z wyższą pensją.
- Kiedyś terapeuci zarabiali kilkaset złotych więcej od opiekunów. Później to zrównano - wyjaśnia.
Nic dziwnego, że mając kwalifikacje, można się w Domu Pomocy Społecznej zatrudnić niemal z miejsca. Chętnych po prostu brakuje. Kto lubi się opiekować innymi, może przecież przebierać w dobrze płatnych ofertach dla niań czy pracowników prywatnych, świetnie wyposażonych prywatnych domów spokojnej starości. Drugim problemem jest rotacja: wielu pracowników DPS-ów po krótkim czasie odchodzi, bo nie dość, że pieniądze małe, to praca ciężka.
- Pracuję na oddziale męskim. Mam pod opieką prawie 40 panów. Większość z jakimś spektrum choroby psychicznej. Najczęściej schizofrenia, ale nie tylko. Do moich obowiązków należy codzienne dbanie o to, żeby byli czyści, schludni, nakarmieni. Opiekunowie pracują przede wszystkim z ludźmi przy takiej codziennej obsłudze, zaś pracownicy socjalni – z dokumentami. To podstawowa różnica - wyjaśnia.
Nie wszyscy potrafią się kontrolować
Małgorzata pracuje w 12-godzinnym systemie zmianowym. W dni robocze na oddziale jest w sumie czworo pracowników. W weekendy dwóch. Niektórzy podopieczni wymagają pomocy we wszystkich czynnościach – od ubrania się po pójście do toalety, inni radzą sobie sami. Trzeba mieć jednak oczy dookoła głowy, bo niekiedy nawet najspokojniejsi potrafią zachować się nieobliczalnie.
- Przez te wszystkie lata zostałam uderzona jakieś 10 razy. To się zdarza również moim kolegom. Kiedyś zamachnął się na mnie podopieczny, któremu przypominałam, by wziął prysznic. Nie podobały mu się nalegania, więc próbował mnie zaatakować - opowiada kobieta i dodaje, że pewnie nie zrobił tego specjalnie.
Pytam, czy zdarzają się ataki słowne.
- Nawet o tym nie pomyślałam, bo to się dzieje regularnie. Może wiązanki przekleństw nie są na porządku dziennym, ale podniesiony głos i krzyki już tak.
Przyznaje, że raz zdarzyła się jej sytuacja, która została zaklasyfikowana jako próba gwałtu.
- Na nocnej zmianie jeden z podopiecznych rzucił mnie na łóżko i przygniótł. Był agresywny. Wołałam do jego współlokatorów, żeby zawołali pielęgniarkę, ale zignorowali to. Na szczęście ktoś przyszedł i do niczego złego nie doszło.
Mówi, że to była jednorazowa sytuacja, bo mimo ograniczeń jej podopieczni są ciepłymi, skorymi do pomocy ludźmi. Małgorzata zapewnia, że lubi z nimi rozmawiać. Zaburzenia psychiczne nie wpływają na tę sympatię.
Nie potrafiłabym odejść od podopiecznych
- Ta praca wymaga cierpliwości. Nie sprawdzą się tu osoby nerwowe, bo tylko zaognią atmosferę. Trzeba też umieć myśleć samodzielnie, bo sytuacja potrafi się zmienić z minuty na minutę. Jest wymagająca fizycznie, ale lubię ją i wolałabym nie zmieniać. Choć czasem takie myśli przychodzą do głowy.
Dodaje, że w tym zawodzie nie znajdą zadowolenia ci, którzy lubią odnosić sukcesy.
- Tu ich praktycznie nie ma, chyba że za sukces uznamy, że podopieczny nauczy się wołać, gdy chce pójść do toalety, albo zrozumie, że mając cztery papierosy na jeden dzień, to nie wolno ich wypalać jeden po drugim.
Małgorzata deklaruje, że jeśli kiedykolwiek odejdzie, to nie dlatego, że znudzą się jej obowiązki, ale właśnie z powodu pieniędzy. Pytam, czy gdyby opiekunowie, wzorem pracowników socjalnych, zapowiedzieli protest polegający na powstrzymaniu się od pracy, przyłączyłaby się. Zdecydowanie zaprzecza.
- Nigdy nie odejdę od moich podopiecznych. Uważam, że to niehumanitarne. Gdybyśmy wypracowali jakiś inny model protestu, to może, ale na pewno nie potrafiłabym przychodzić do pracy i siedzieć w dyżurce 12 godzin.
Niehumanitarne wydaje się jej też to, co zrobili rok temu opiekunowie osób niepełnosprawnych, czyli zabranie ich do Sejmu.
- Czasem żartujemy, że gdybyśmy pokazali politykom naszych podopiecznych, od razu dostalibyśmy podwyżki.
Małgorzata miała też mieszane uczucia, gdy słuchała w telewizji nauczycieli żalących się, że nie dostają wynagrodzenia za czas, kiedy przebywają z uczniami na zielonych szkołach.
Zobacz też: #11pytań do pracownika socjalnego cz. 1
- Raz do roku wyjeżdżamy z podopiecznymi na kilka dni. Mam to liczone jako 12-godzinny dzień pracy, chociaż tak naprawdę nawet w nocy nie śpię spokojnie. Co jakiś czas muszę sprawdzać, czy panowie są bezpieczni w swoich pokojach, czy nikt nie pali w łóżku. Często ktoś puka do mnie w nocy i natychmiast się zrywam. Nie wyobrażam sobie, żebym miała narzekać, że nikt mi za to nie płaci ani nie oferuje dni do odbioru – mówi.
- A jednocześnie nie wyobrażam sobie, żebym miała w tych wyjazdach nie uczestniczyć. Są bardzo ważne dla podopiecznych, bo przez kilka dni przebywają poza ośrodkiem, mogą popatrzeć, jak wygląda życie "na zewnątrz".
Mierzi ją również to, że przedstawiciele różnych protestujących profesji zarzekają się, że nie będą dorabiać, bo przecież przy 40-godzinnym grafiku już nie mają sił i czasu.
- Niezależnie od 12-godzinnych dyżurów, sama do niedawna łapałam dodatkowe zajęcia, jakieś sprzątanie, opiekę nad dziećmi. Nie widzę nic dziwnego w tym, że ktoś, kto niewiele zarabia, dorabia po godzinach.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl