Ukraina w wyniku zmasowanych ataków Rosjan na obiekty infrastruktury krytycznej utraciła połowę swoich mocy wytwórczych. Jeszcze w maju ukraiński minister energetyki Herman Hałuszczenko mówił, że straty w sektorze energetycznym przekraczają miliard dolarów i wciąż rosną. Ukraina pilnie potrzebuje energii, bo zima może być dla niej trudna do przetrwania, a widma wyłączeń prądu są realne.
Polski węgiel pomoże Ukrainie?
Kwestię pomocy energetycznej wschodniemu sąsiadowi poruszył premier Donald Tusk podczas poniedziałkowego spotkania w Warszawie z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim.
- Pracujemy w tej chwili nad tym, aby móc spalać polski węgiel, którego mamy w tej chwili sporo, tak żeby nie płacić za spalanie tego węgla i za emisje, a prąd wytworzony przez polskie elektrownie z polskiego węgla za europejskie pieniądze przesłać istniejącym mostem energetycznym na Ukrainę - zapowiedział Tusk.
Plan wydaje się atrakcyjny. W końcu, jak szacują eksperci, w Polsce mamy blisko 17 mln ton węgla w nadstanie, który zalega na składach kopalni, w portach czy przy elektrociepłowniach. Emisja CO2 ze spalania węgla kosztuje nas kilkadziesiąt miliardów złotych (w 2022 r. wydaliśmy około 33 mld zł na dodatkowe prawa do emisji). Przekazanie energii z węgla Ukrainie wydaje się więc pomysłem potrzebnym i korzystnym.
Jakub Wiech, analityk i redaktor naczelny Energetyka24 przyznaje, że w wymiarze politycznym premier piecze kilka pieczeni przy jednym ogniu. Jeśli ten plan udałoby się zrealizować, Donald Tusk mógłby pochwalić się wkładem w rozwiązanie problemu zalegającego węgla, wykazać się - przynajmniej częściowo - zawieszeniem ETS, a wszystko w ramach pomocy Ukrainie.
Jak zaznacza Urszula Kuczyńska, ekspertka z dziedziny energetyki Instytutu Sobieskiego, te działania nie są rozwiązaniem problemów polskiego górnictwa. - Mamy wieloletnie zaległości w energetyce i w górnictwie. Nie spina się rachunek zysków i strat, polski węgiel jest droższy od tego, który można kupić. To rozwiązanie to raczej pozytywny efekt wizerunkowy, na którym premier może skorzystać przy okazji pomocy Ukrainie - uważa.
Plan ma luki
Problem pomocy Ukrainie za pomocą transferu energii elektrycznej tkwi w szczegółach. Po pierwsze ewentualne zmiany w systemie ETS polski rząd musiałby wynegocjować z Brukselą, a to wymaga czasu. Po drugie, co zauważa Jakub Wiech, plan dotyczyłby tylko niewielkiego wolumenu spalanego węgla, szacunkowo 1 terawatogodziny (TWh).
Nie wiem, czy w ogóle realnie uda się wyłączyć z ETS polski węgiel jako źródło energii dla Ukrainy. To dużo biurokracji, zmian w przepisach. Nie wiem też, jaki byłby z tego właściwie zysk - zaznacza w rozmowie z money.pl Urszula Kuczyńska.
Jednak największą luką w planie premiera są faktyczne możliwości naszych sieci przesyłowych. Sprawdziliśmy możliwe sposoby przesłania energii z Polski do Ukrainy. Do takich operacji potrzebne są mosty energetyczne oraz zintegrowane systemy.
Tuż po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji Rosji w marcu 2022 r. Ukraina i Mołdawia zsynchronizowały swoje systemy z europejską kontynentalną siecią CESA, jednocześnie odcinając się od postsowieckiego systemu BRELL, w którym wciąż pracują Białoruś i Rosja. To oznacza, że ukraińskie systemy dziś pracują w tej samej częstotliwości, co wspólnotowy system Unii Europejskiej.
Problem polega na tym, że skutecznie Polskę z Ukrainą łączy tylko jeden most energetyczny: Rzeszów-Chmielnicki.
To odtworzona linia o napięciu 400kV. Pierwotnie miała ona napięcie 750 kV i od lat 90. była wyłączona. W związku obecnymi z normami technicznymi i środowiskowymi zdecydowano o przywróceniu jej do pracy na napięciu 400kV - zaznacza Maciej Wapiński, rzecznik Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE).
Ile energii można przesłać tym kanałem? Około 300 megawatów (MW). To moc porównywalna do produkcji jednej elektrowni węglowej i kropla w morzu potrzeb Ukrainy. Czy wobec tego istnieje możliwość zwiększenia tego przesyłu? Zapytaliśmy o to PSE.
- Obecnie na tym połączeniu przesyłana jest moc o wartości 300-400 MW, czasami nieco więcej w zależności od warunków pracy połączonych systemów. Sama linia ma techniczne zdolności przesyłowe na poziomie ok. 1000 MW - tłumaczy Wapiński. Podkreśla jednak, że wzrost mocy na tej linii byłby problematyczny.
Zwiększenie udostępnianych zdolności na tym połączeniu wymagałoby porozumienia między operatorami w różnych krajach. Ukraina i Mołdawia zsynchronizowała swoje systemy z europejską kontynentalną siecią CESA. Obecnie zgodnie z decyzją organizacji europejskich operatorów ENTSO-E te państwa mogą importować przez połączenia z państwami UE maksymalnie 1700 MW. Dzielone są one jednak między Polskę, Węgry, Słowację i Rumunię - zaznacza Wapiński.
Nie ma innych dróg?
Jeśli spojrzeć na mapy połączeń energetycznych publikowane przez operatorów, można zastanawiać się nad innymi połączeniami z Ukrainą. Istnieje np. most Dobrotwór-Zamość. Jednak w jego przypadku tranzyt możliwy jest tylko w jedną stronę: z Ukrainy do Polski, co potwierdzają nam przedstawiciele PSE.
Istnieje również możliwość wytwarzania energii w Polsce i na zasadach tranzytu transgranicznego przesłania jej np. połączeniem Krosno Iskrzynia-Lemesany o napięciu 400 kV na Słowację i stamtąd na Ukrainie.
- To jednak tylko teoretyczna możliwość, zależna od szeregu czynników, jak choćby posiadania nadwyżki energii, zgody wszystkich trzech krajów oraz możliwości rozprowadzenia tej energii w systemie ukraińskim, który wciąż znajduje się pod ostrzałem rosyjskim - zauważa rzecznik PSE.
Urszula Kuczyńska zaznacza, że to nie takie proste, jak "przesuwanie palcem po mapie". - Jesteśmy uczestnikami europejskiego systemu. Produkujemy energię na swoje potrzeby, ale cała Europa jest ze sobą połączona wspólnym rynkiem. Gdybyśmy próbowali wykonać myk, przesyłając ten prąd na Słowację, tworzylibyśmy prawną fikcję - zaznacza.
W praktyce więc - jak przyznaje Maciej Wapiński - obecne nasze możliwości wsparcia Ukrainy przez sieci energetyczne dotyczą wyłącznie wykorzystania połączenia Rzeszów - Chmielnicki.
Jaką pomoc oferujemy?
Warszawa jednak pozostaje głównym orędownikiem spraw Kijowa zarówno w UE, jak i w NATO, a to bardzo potrzebne wsparcie, które przekłada się realną pomoc.
Jak oceniają eksperci, deklaracja Donalda Tuska o szukaniu możliwości przesyłania energii oraz zapowiedź transportów z generatorami prądu mają swoją wartość.
- Mówmy tu o pomocy o małym wymiarze realnym, ale o dużym wymiarze symbolicznym. Jeszcze kilka lata temu to Ukraina była tym "power bankiem", który miał pomóc Europie przejść kryzys energetyczny, ale też na tym swoim potężnym potencjale zarabiać. Putin przejrzał ten plan i uderzył w najczulszy punkt - zaznacza Urszula Kuczyńska.
- Kraj, który nie może zabezpieczyć swojego zapotrzebowania energetycznego, nie utrzyma swojej gospodarki i de facto przestaje istnieć. Dziś Ukraina jest w wielkiej potrzebie. To, że ta pomoc ma niewielki wymiar realny, nie oznacza, że nie należy jej udzielać. To również sygnał, który wysyła się w świat - podsumowuje.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl