Parlament Europejski przyjął w czwartek sprawozdanie dotyczące prawa pracowników do bycia offline. Nie odbierać telefonów, nie odpisywać na maile, nie zajmować się pracą. Zdaniem brukselskich polityków takie prawo powinno zostać zapisane w unijnym ustawodawstwie. To potrzeba, która jest szczególnie widoczna w pandemii.
Rozmowy na temat ewentualnych regulacji trwają. Głos w dyskusji zabrał niemiecki ekonomista Gunther Schnabl, który obawia się, że wprowadzenie takiego rozwiązania doprowadziłoby do negatywnych konsekwencji także dla pracowników.
- Oczywiście zależy, jak konkretnie byłyby takie regulacje zaprojektowane. Bez wątpienia jednak, w każdym przypadku, doprowadziłyby one do jeszcze większej biurokracji. To z kolei podniosłoby koszty pracy. W rezultacie mogłoby dojść do utraty miejsc pracy lub, co bardziej prawdopodobne, obniżenia wynagrodzeń - wskazuje.
Dyrektor Instytutu Polityki Gospodarczej na uniwersytecie w Lipsku i były doradca Europejskiego Banku Centralnego przyznaje, że najważniejszą zaletą prawa do bycia offline byłoby więcej czasu na odpoczynek.
- Pracownicy nie musieliby lub wręcz mieliby zakaz odpowiadania na maile lub telefony od pracodawców poza godzinami pracy. W tym czasie jednak pracodawcy lub przełożeni mogą być zmuszeni do samodzielnego rozwiązywania nieoczekiwanych, ważnych problemów - np. technicznych - nie mając do tego odpowiedniego przygotowania. W niektórych przypadkach może to doprowadzić do zatrzymania procesów produkcyjnych i spowodować wysokie koszty - zastrzega.
Cyfryzacja niewątpliwie ułatwiła pracodawcom kontakt z pracownikami w dowolnym momencie, ale - jak sugeruje Gunther Schnabl - nadal polegałby na osobistej odpowiedzialności.
Nawet teraz pracownicy nie są zmuszani do odpowiadania na zapytania pracodawców poza godzinami pracy. Prawo pracy zapewnia, że pracownik nie może zostać zwolniony, jeśli w takiej sytuacji nie odpowie.
- Warto byłoby skierować myślenie w innym kierunku. Większa elastyczność rynków pracy i prawa pracy pomogłaby większej liczbie osób znaleźć zatrudnienie, która najlepiej pasuje do ich osobistej koncepcji życia - postuluje ekonomista.
Postrzega on tę inicjatywę jako część "potężnego trendu", w którym Unia Europejska i państwa narodowe w coraz większym stopniu kontrolują wiele dziedzin życia obywateli.