Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"World Happiness Report to indeks badający poczucie szczęścia każdego człowieka. Polska jest obecnie w tym indeksie na 35. miejscu. Mamy pięć lat, żebyśmy wskoczyli do pierwszej dziesiątki" - mówił premier Donald Tusk podczas ubiegłotygodniowego spotkania z przedstawicielami biznesu. Tego dnia z jego ust padło też bardzo wiele słów o deregulacji i uwalnianiu potencjału polskich przedsiębiorców. Premier wystosował też prośbę do miliardera Rafała Brzoski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Musimy przejść od sloganów do bardzo konkretnych decyzji. Deregulacja jest warunkiem sine qua non sukcesu inwestycyjnego i zdolności konkurencyjnych Polski w Europie i Europy z całym światem. Nie wyobrażam sobie, żeby ta deregulacja, która ma uwolnić przestrzeń dla polskich przedsiębiorców, była procesem urzędniczym. My do tej deregulacji musimy przystąpić razem" - mówił szef rządu, zwracając się do przedsiębiorców.
Problem w tym, że szczęście ludzi nie zależy w przesadnie dużej mierze od deregulacji.
Deregulacja? Są ryzyka
Z pewnością istnieje sporo nieżyciowych przepisów, które można byłoby usunąć lub zreformować, by ulżyć przedsiębiorcom. Ważne jednak, żeby nie działo się to kosztem słabszej strony — na przykład pracowników. Albo środowiska naturalnego.
Choć wiele regulacji to prawdopodobnie echa minionych epok, a część można byłoby dostosować do dzisiejszych warunków, to warto pamiętać, że np. prawo pracy czy też płaca minimalna to nie tylko osiągnięcia cywilizacyjne, ale również pewne ramy, które po prostu poprawiają życie milionów ludzi.
Nie każda deregulacja jest więc dobra.
Zajmijmy się teraz wskaźnikiem, na który powołał się premier. World Happiness Report od lat monitoruje szczęście w niemal 150 krajach świata. Analiza jest publikowana przez Oxford Wellbeing Research Center we współpracy z Gallupem i Sustainable Development Solutions Network, organizacją działającą pod egidą ONZ.
Pomiar szczęścia odbywa się na próbach około 1000 osób w każdym kraju. Wyniki w każdym kolejnym publikowanym co roku raporcie są uśredniane dla trzech poprzednich lat. Dlaczego? Ponieważ kataklizm, kryzys lub wojna, które mają zasięg regionalny i odnoszą się do jednego lub grupy krajów, znacznie zaburzałyby wyniki. Eksperci doszli więc do wniosku, że trzyletnie cykle będą "odwrażliwiać" badania na pojedyncze szoki (tak nazywane są w ekonomii nagłe zdarzenia mające szeroko zakrojone skutki — przyp. red.).
Gdzie żyją szczęśliwi ludzie
A w jaki sposób bada się szczęście? Gallup od lat posługuje się tzw. drabiną Cantrilla, od nazwiska Hadleya Cantrilla, amerykańskiego psychologa, który jest ojcem tej miary. Jest ona niezwykle prosta - ankietowani są proszeni o subiektywną ocenę swojego życia od 0 do 10 (0 oznacza najgorsze możliwe życie, a 10 - najlepsze).
Takie miary oczywiście mają pewne wady. Po pierwsze, mamy tu do czynienia z efektem społecznych oczekiwań — w zależności od kultury ludzie mogą być bardziej lub mniej chętni, by zdradzić ankieterowi, jak sami oceniają swoje życie. Część może się wstydzić tego, że uważają siebie za przegranych, inni z kolei mogą nie chcieć się przechwalać. Po drugie, każdy z nas inaczej postrzega jakość życia. To, jak ja widzimy, może wynikać z ambicji czy choćby z drogi, która przeszliśmy w życiu.
Potencjalnie znacznie bardziej szczęśliwa może być osoba, która wywodzi się z małej miejscowości i niezamożnego domu, zajmująca managerskie stanowisko niż ktoś inny o tym samym statusie zawodowym, kogo ojciec zarządzał międzynarodową korporacją. Drabina Cantrilla ma również ograniczoną liczbę stopni. A to z kolei oznacza, że szczęście, zwłaszcza mierzone populacyjne, nie może rosnąć w nieskończoność.
Żadna miara nie jest idealna. Jeżeli jednak mówimy o trendach, to i te niedoskonałe wskaźniki mogą nam coś — czasem nawet całkiem sporo — powiedzieć o rzeczywistości.
Dla uzupełnienia obrazu Gallup analizuje również emocje: pozytywne i negatywne (określa je "afektem"). Pozytywny afekt jest uśrednionymi odpowiedziami grupy respondentów, którzy odpowiadają "tak" lub "nie" na pytanie o to, czy w ostatnim czasie uśmiechali się, czuli radość lub ekscytację. Negatywny afekt bazuje na tej samej metodzie, odnosi się jednak do zmartwienia, smutku i gniewu.
Co ważne — autorzy raportu zauważają, że emocje pozytywne są odnotowywane dwa razy częściej niż emocje negatywne. My jednak ograniczamy się tutaj do drabiny Cantrila.
Jak więc wygląda szczyt listy World Happiness Report? Na najwyższej pozycji (przypomnijmy — uśrednione wyniki dla lat 2021-2023) znalazła się Finlandia z wynikiem 7,74.
Kolejne miejsca zajęły: Dania, Islandia, Szwecja, Izrael, Holandia, Norwegia, Luksemburg, Szwajcaria i Australia. Jak wspomniał premier, Polska znalazła się na 35 miejscu. Z krajów regionu wyprzedziły nas Czechy i Litwa.
Zanim zajmiemy się czołem peletonu, powiedzmy jeszcze, jakie kraje wypadają najgorzej. Otóż jest tam nadreprezentacja krajów najuboższych i upadłych. Na ostatnim miejscu znalazł się Afganistan. Nieco wyżej były: Liban, Lesoto, Sierra Leone, Kongo i Zimbabwe.
Jak widać, najszczęśliwsze społeczeństwa to te, które mieszkają w krajach dobrobytu. Tak, to prawda, że kraje północnej Europy to również państwa, które całkiem nieźle wypadają w rankingach przyjazności biznesowi. To jednak co je wyróżnia, to ekonomiczna równość (niski poziom rozwarstwienia dochodowego) oraz silne i dobrej jakości usługi publiczne. To ostatnie oznacza, że osoby zwłaszcza z dołu rozkładu dochodowego mogą liczyć na niezłej jakości i dostępną służbę zdrowia, żłobki czy edukację.
W rankingach szczęścia istotne bowiem jest to, jak szczęśliwi są ci, którzy potencjalnie są szczęśliwi najmniej. Czyli właśnie osoby najsłabsze — najbiedniejsi, osoby z problemami zdrowotnymi, osoby kiepsko wykształcone. Jeżeli mają oni zapewnione niezłe warunki bytowe, to ciągną w takich zestawieniach cały kraj.
Jeżeli więc chcemy awansować w rankingach szczęścia, to powinniśmy naśladować tych, którzy znajdują się na samej górze. Oni prawdopodobnie wiedzą, co robić.
Obok "deregulatora" Brzoski potrzeba ekspertów od mądrych regulacji
Warto tu dodać, że Europa Środkowa odnotowała największy (w porównaniu z innymi regionami świata) awans, jeśli chodzi o zestawienie lat 2006-2010 i 2021-2023. Wynika to prawdopodobnie z przyspieszonego wzrostu gospodarczego (zrywanie wciąż dość nisko rosnących owoców) oraz z transferów pieniędzy unijnych. W kontekście tego, co mówił premier Donald Tusk, warto zwrócić uwagę na to, co zdaniem autorów raportu najsilniej koreluje ze szczęściem. Jest to:
- PKB na mieszkańca,
- oczekiwana długość życia w zdrowiu,
- posiadanie kogoś na kogo można liczyć,
- swoboda w podejmowaniu życiowych wyborów,
- hojność i dobroczynność,
- wolność od korupcji.
"Łącznie sześć tych zmiennych odpowiada za ponad 3/4 zmienności krajowych średnich oceny życia w latach 2005-2023" - czytamy w raporcie. Co jednak ważne, wśród badanych czynników nie ma choćby bezrobocia, czy wspomnianych nierówności ekonomicznych.
Jeżeli premierowi naprawdę zależałoby na awansie polskiego społeczeństwa w rankingach szczęścia, to obok "deregulatora" Rafała Brzoski powinni znaleźć się eksperci od mądrych regulacji, którzy zajęliby się np. kwestią skrajnego ubóstwa, wydłużającymi się kolejkami do lekarzy (ostatni raport fundacji Watch Health Care wskazuje, że średni czas oczekiwania na wizytę u specjalisty, badania czy rehabilitację w 2024 roku średnio wyniósł 4,2 miesiąca. W 2012 roku było to 2,4 miesiąca), czy prawami pracowniczymi. Szkoda, żeby marnować potencjał tak dobrze rozwijającego się kraju jedynie na postulaty probiznesowe, zapominając przy tym o tych, którzy mają w życiu najtrudniej.
Kamil Fejfer, dziennikarz piszący o gospodarce, współtwórca podcastu i kanału na YouTube "Ekonomia i cała reszta"