Prezes NBP Adam Glapiński na specjalnie zwołanej czwartkowej konferencji tłumaczył powody, dla których wzrosły stopy procentowe. Nie krył, że jednym z najważniejszych powodów jest narastająca presja inflacyjna. Ostatnie dane GUS wskazały na to, że ceny rosną w tempie 5,8 proc. w skali roku.
- Przewidujemy, że do końca roku w okolicach tych 6 proc. dobije - przyznał szef banku centralnego.
Tłumaczył, że inflacja ma przyczyny głównie zewnętrzne, podażowe i niezależne od polityki pieniężnej RPP. Wskazał, że jeśli ta inflacja będzie się utrzymywała wysoko - co jest w podstawowym scenariuszu - i jeśli koniunktura będzie się utrzymywała na bardzo wysokich obrotach - co też zakłada NBP - to utrwalą się szoki cenowe.
Przyznał, że "nie ma na razie żadnych efektów drugiej rundy, nie ma spirali cenowo-płacowej". Ale - jak twierdzi - im dłużej będzie się utrzymywał wysoki poziom inflacji, tym bardziej jest prawdopodobne, że w średnim okresie taka spirala się pojawi. To oznaczałoby, że ludzie, którzy muszą płacić coraz więcej za codzienne zakupy, żądaliby podwyżek wynagrodzeń w swoich firmach.
Uwaga na ceny prądu
Prezes Glapiński sporo czasu poświęcił cenom energii. Ostrzegł, że notowane ostatnio wzrosty cen energii elektrycznej, które już dotykają przedsiębiorstw, dotkną też gospodarstwa domowe. Podkreślił, że wzrosty cen energii elektrycznej mają obecnie bezprecedensową skalę.
- Rosnące notowania uprawnień do emisji CO2, co wynika z polityki klimatycznej Unii Europejskiej, co jest decyzją polityczną - przekłada się to na istotny wzrost cen prądu w Europie - tłumaczył Glapiński.
Podkreślił jednak, że sam bank centralny nie ma na to żadnego wpływu. Podwyżka stóp procentowych w żaden sposób tego nie zatrzyma.
Dodał, że wpływ na ceny energii może mieć polityka fiskalna. Rząd może oddziaływać za pomocą manipulowania akcyzą, VAT-em, czy dokonując rekompensat. Szef NBP zaznaczył jednak, że takie działania rządu będą obniżały wpływy do budżetu, które muszą być zrekompensowane z innych źródeł.