Niemcy są jednym z najbardziej uzależnionych od rosyjskiego gazu państw w Europie. To efekt wieloletniej polityki tego kraju, której elementem była m.in. budowa Nord Stream 2. Niemiecki prezydent uznał w poniedziałek, że popieranie tego gazociągu, który jeszcze w zeszłym roku określał mianem "mostu" w stosunkach rosyjsko-niemieckich, było błędem. Opinię na ten temat zmienił w związku z wojną w Ukrainie.
"Stawialiśmy na budowę mostów, w które Rosja już nie wierzyła i przed którymi ostrzegali nas nasi partnerzy" - powiedział w poniedziałek Frank-Walter Steinmeier reporterom w berlińskim pałacu Bellevue. "Frankfurter Allgemeine Zeitung" ocenia, że prezydent Niemiec "przedstawił bardzo fundamentalną samokrytykę".
Szef państwa przyznał, że pomylił się w ocenie Putina "podobnie jak inni". Jak tłumaczył, był przekonany, że prezydent Rosji "nie zaakceptuje całkowitej ruiny gospodarczej, politycznej i moralnej swojego kraju w imię własnej imperialnej manii".
"Tak długo, jak długo rządzić będzie Putin, nie będzie powrotu do status quo ante" - podkreślił jednocześnie Steinmeier, cytowany przez "FAZ".
Niemcy chcieli budować europejski dom z Rosją
Prezydent przyznał, że Niemcom "nie udało się stworzyć wspólnego europejskiego domu, który obejmuje Rosję". "Zawiodło podejście polegające na włączeniu Rosji we wspólną architekturę bezpieczeństwa" – dodał.
Pytany o krytyczne wypowiedzi ukraińskiego ambasadora Andrija Melnyka pod swoim adresem, Frank-Walter Steinmeier bronił się przed zarzutem obojętności wobec losów Ukrainy – napisał "FAZ".
W wywiadzie opublikowanym w sobotnim wydaniu gazety "Tagesspiegel" ambasador Ukrainy ostro skrytykował prezydenta Republiki Federalnej Niemiec za "tworzenie od dziesięcioleci pajęczyny powiązań z Rosją".
Tydzień wcześniej Melnyk zarzucał Steinmeierowi, że do udziału w "Koncercie solidarności z Ukrainą" zostali zaproszeni rosyjscy artyści. Ambasador uznał to za afront i kategorycznie odmówił wzięcia udziału w tym wydarzeniu.