Zwrócił na to uwagę dr Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.
- Po 13 latach bez indeksacji drugi próg podatkowy zmienił swój charakter. Gdy wprowadzono 2 progi w 2008 by załapać się na wyższą stawkę trzeba było zarabiać prawie 3-krotność przeciętnego wynagrodzenia, ale teraz dochody niewiele ponad 1,5-krotność już się tam łapią - napisał na Twitterze.
Przypomnijmy - od 2009 roku w polskim systemie podatkowym są już tylko dwie stawki. 17 proc. (przed 2019 rokiem było to 18 proc.) do kwoty 85 528 zł rocznego dochodu oraz 32 proc. od każdej złotówki powyżej tego limitu.
Gdy za pierwszych rządów PiS przeprowadzono reformę systemu, zarobki na poziomie 85 tys. zł rocznie zarezerwowane były dla nielicznych. Średnia pensja wynosiła wówczas nieco ponad 3 tys. zł, a minimalna - około 1200 złotych brutto. Gdy ktoś w tamtych czasach "wpadał" w drugi próg podatkowy był uznawany za "bogacza".
Przez 10 lat w Polsce sporo się jednak zmieniło. Pensje rosną i dziś średnie wynagrodzenie sięga 5 tys. zł (w I kwartale 2020 roku nawet 5,4 tys. zł), a płaca minimalna wzrośnie do 2800 złotych brutto.
Gdyby próg podatkowy został zwaloryzowany i wzrósł tak jak średnia pensja, to dziś sięgnąłby około 140 tys. złotych. Ale nadal wynosi 85 528 zł.
Cierpi 700 tys. Polaków
Nic więc dziwnego, że coraz więcej Polaków musi płacić podatek według 32-proc. stawki. Najlepiej widać to na przestrzeni lat.
W 2009 roku było to zaledwie 380 tys. najlepiej zarabiających Polaków. Dane z 2018 roku (raport za ubiegły rok nie został jeszcze opublikowany) pokazują, że liczba ta już dawno przekroczyła milion.
Oznacza to mniej więcej tyle, że 700 tysięcy Polaków zamiast płacić 17 proc. podatku, musi z części swoich dochodów oddawać aż 32 proc. A w ostatnich latach "bogaczy" przybywa zdecydowanie szybciej niż wcześniej.
Do 2016 roku rocznie przybywało około 50 tys. takich podatników. Po dojściu do władzy PiS i wprowadzeniu licznych programów socjalnych liczba ta urosła ponad dwukrotnie. W 2018 roku natomiast padł rekord: próg przekroczyło prawie 180 tys. nowych Polaków. Łatwo więc oszacować, że na koniec 2019 roku liczba ta może już sięgnąć nawet 1,2 mln.
Jeszcze lepiej efekt zamrożonego progu podatkowego widać w wartościach względnych. W 2009 roku stawką 32 proc. objętych było nieco ponad 1 proc. z nas. Czyli jeden na stu Polaków. Teraz jest to już około 5 proc., czyli co dwudziesty podatnik.
Ukryta podwyżka podatków
Temat zamrożonego progu poruszaliśmy już w money.pl wielokrotnie. Eksperci nie mają wątpliwości - brak waloryzacji to nic innego jak ukryta podwyżka podatków. Podobnie zresztą jak w przypadku kwoty wolnej od podatku, która według zapowiedzi PiS miała wynieść 8 tys. zł dla wszystkich Polaków. Tymczasem dla tych najbogatszych została praktycznie zlikwidowana.
- Naturalnym byłoby, że gdy zarobki rosną, to automatycznie wzrasta również próg podatkowy. Skorelowanie wysokości progu ze wzrostem średniego wynagrodzenia byłoby dobrym rozwiązaniem - mówił nam w ubiegłym roku Dariusz Gałązka, ekspert podatkowy Grant Thornton.
Co więcej, relatywnie niższy próg to zachęta do optymalizacji podatkowej. Na przykład poprzez ucieczkę na samozatrudnienie czy przejście na podatek liniowy. Albo po prostu do szarej strefy.
Z kolei Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha podkreślał, że brak waloryzacji to tak naprawdę podwyżka podatków. - Jeżeli rząd chce działać na rzecz klasy średniej w Polsce, to próg podatkowy powinien zostać zlikwidowany - mówił money.pl.
Na razie jednak dyskusji na ten temat nie ma. I w dobie kryzysu trudno się jej spodziewać.