Po pięciu dniach podziemnych protestów i długich negocjacjach udało się wypracować porozumienie - polskie kopalnie mają pracować do 2049 roku.
Do tego czasu branża ma być subsydiowana. Ponadto, górnicy dołowi będą mieli gwarancję zatrudnienia w kopalni aż do emerytury.
Radości nie było. Jak mówił szef górniczej Solidarności Dominik Kolorz, związkowcy "podpisali się pod likwidacją branży".
Nie mieli jednak innego wyjścia, bo unijne plany, w których Polska również bierze udział zakładają, że odchodzimy od energetyki węglowej i tym samym kopalnie przestają się opłacać.
To, co górnikom udało się wynegocjować z rządem, to więcej czasu na transformację Śląska.
Okazuje się jednak, że tu radość może być przedwczesna. Bo na subsydiowanie sektora zgodę musi wyrazić Bruksela. I raczej tego nie zrobi.
- Państwa członkowskie mogą przyznawać pomoc na pokrycie kosztów nadzwyczajnych wynikających z zamykania niekonkurencyjnych kopalń węgla. Z tych ostatnich można sfinansować m.in. odprawy, emerytury wyrównawcze i świadczenia socjalne dla tracących pracę – mówi "Rzeczpospolitej" Arianna Podesta, rzeczniczka KE.
Tymczasem polski rząd zamierza dopłacać do wydobycia i pokrywać straty. Początkowo kwota ma wynosić ok. miliarda złotych rocznie i będzie się zmniejszać w miarę zamykania kolejnych wyrobisk.
Takie wsparcie jest według unijnych przepisów zabronione, bo godzi w zasady uczciwej konkurencji.
– Niezależnie od tego, jakie będzie źródło pieniędzy na dopłaty do wydobycia, to nie wydaje się, by w unijnym prawie istniała podstawa do pozytywnej decyzji. Prawnicy polskiego rządu, którzy będą o to występować, muszą mieć świadomość, że to propozycja karkołomna – powiedział "Rzeczpospolitej" Jerzy Buzek, eurodeputowany ze Śląska. - Produkujemy najdroższą energię w Europie. Dopłacanie do tego nie tylko jest sprzeczne z przepisami UE, ale ze zdrowym rozsądkiem.
Umowa społeczna, regulująca funkcjonowanie sektora górnictwa węgla kamiennego, ma zostać sporządzona do 15 grudnia. Potem zostanie przedstawiona Komisji Europejskiej.