- Aby uporządkować system finansów, przygotujemy ustawę, która pokaże konsolidację finansów publicznych w kolejnych okresach rozliczeniowych – zapowiedział w poniedziałek podczas konferencji o stanie finansów publicznych premier Mateusz Morawiecki. Projekt będzie pilotowało Ministerstwo Finansów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Szef rządu wyjaśnił, że wszystkie fundusze pozabudżetowe, w tym fundusz obronności, mogą być częścią budżetu. - Czasami warto jest, aby wydatki na poszczególne rodzaje broni były finansowane z kredytu, a nie bezpośrednio z budżetu, ale wszystko pokażemy w takiej formie, aby maksymalnie duża część tych funduszy mogła być skonsolidowana w ramach budżetu – oświadczył premier, uderzając przy tym w rząd PO-PSL, który według niego był ekipą nieumiejącą zarządzać finansami kraju. Całą relację z konferencji Mateusza Morawieckiego znajdziecie tutaj.
Premier zaczyna kampanię wyborczą od finansów publicznych
Money.pl zapytało urzędników Ministerstwa Finansów o inicjatywę premiera. Jak udało nam się dowiedzieć, prace nad tym projektem "są na bardzo wczesnym etapie".
- To taki symboliczny, oficjalny start kampanii PiS. Kończymy z dużymi, pozabudżetowymi funduszami i konsolidujemy finanse. Wszystko zaczęło się od Funduszu Solidarnościowego z 2019 r. Później przyszła pandemia i zaczęły się głosy, że mamy coś do ukrycia. Dlatego przed wyborami warto to uporządkować - mówi nam osoba z MF, znająca kulisy sprawy.
Ruch premiera jest sprytny. Jak bowiem informowaliśmy w money.pl kilka tygodni temu, Unia Europejska kończy prace nad reformą, która wpłynie na finanse państw członkowskich. Zmiany są na tyle głęboko idące, że Polska i tak musiałaby wiele pozmieniać w technikaliach zarządza kasą państwa. Symboliczną zmianą proponowaną przez UE jest powstanie Rady Fiskalnej, która ma monitorować i doradzać w kwestiach dyscypliny finansowej naszego kraju.
Dwa długi, jeden problem
Inicjatywa szefa rządu jest więc niejako ruchem wyprzedzającym, choć trzeba oddać, że w Ministerstwie Finansów już od dłuższego czasu mówiło się o tym, że coś należy zrobić z pozabudżetowymi wydatkami rządu. Teraz bowiem mamy z politycznego punktu widzenia dla PiS dość niezręczną sytuację, która może działać na wyobraźnię elektoratu. Mianowicie Polska inaczej liczy dług państwa niż unijny urzędnicy. Różnica między jednym długiem a drugim rosła w ostatnich latach, ponieważ rząd wypchnął większość wydatków poza budżet.
Dla przykładu, przygotowując ustawę budżetową na 2023 r., rząd założył, że dług liczony według metodologii UE (uwzględniającej fundusze pozabudżetowe) wyniesie na koniec tego roku 53,3 proc. PKB, a zadłużenie liczone według polskiej metodologii to 40,6 proc. Różnica to więc ok. 13 pkt. proc. Z kolei w III kw. 2022 r. różnica między długiem według metodologii krajowej a unijnej wyniosła aż 298,1 mld zł, podczas gdy przed pandemią było to zaledwie 54,9 mld zł. Gra toczy się więc o setki miliardów złotych, które robią polityczną robotę opozycji.
A PiS ma w tej sprawie sporo za uszami. Wystarczy wspomnieć o zarządzanym przez Bank Gospodarstwa Krajowego funduszu inwestycji lokalnych i słynnych tekturowych czekach, które w większości – jak wykazała w swoim raporcie Fundacji Batorego – trafiły do samorządów sympatyzujących z partią rządzącą.
Ekonomiści stojący na straży przejrzystości finansów publicznych od lat zarzucali Zjednoczonej Prawicy finansowe kuglarstwo, nazywając fundusze pozabudżetowe "rajem wydatkowym premiera". Politycy z kolei bronili się, że chodzi o pragmatyzm zarządzania kasą państwa i szybkiego reagowania na wyzwania wydatkowe, gdyż w sytuacjach kryzysowych (od trzech lat świat targają coraz to nowsze problemy) nie muszą co chwilę nowelizować budżetu. Jest to długotrwały proces i może generować niepotrzebne polityczne utarczki między różnymi frakcjami.
Droga pełna pułapek
Dlatego też obecna inicjatywa jest bardzo istotna, choć wszystko rozbija się o szczegóły. Ekonomiści przyjmują dobrze zapowiedzi premiera, choć z ufnością jest już gorzej. Według głównego ekonomisty BGK Mateusza Walewskiego to "dobra podstawa do zapowiadanej dalszej i koniecznej konsolidacji fiskalnej". Z kolei Sławomir Dudek, prezes Instytutu Finansów Publicznych, "kibicuje konsolidacji", ale "ma bardzo ograniczone zaufanie".
- Liczby nie kłamią. Wyprowadzili z budżetu, spod kontroli parlamentu, czyli spod kontroli podatników, setki miliardów złotych. Niech pokażą plany finansowe i sprawozdania, na co wydano te pieniądze. Gdzie są te plany? - pyta retorycznie ekonomista.
- Konsolidacja w roku wyborczym? Jakoś wątpię. Zapewne będzie to mówienie o konsolidacji i zapowiedź jej dokonania od 2024 r. - zastanawia się Piotr Kuczyński, analityk DI Xelion.
Jak zrobić, by nie narobić kłopotów
Nasi rozmówcy z resortu finansów wskazują, że prace nad ustawą nie będą łatwe. - Jest jedna kluczowa rzecz. Skoro mamy wsadzić część pozabudżetowych funduszy pod krajowy dług, to w najbliższym czasie możemy niebezpiecznie zbliżyć się do konstytucyjnego limitu 60 proc. zadłużenia. Ogień po pierwszym wpisanym w ustawę o finansach publicznych progu ostrożnościowym na poziomie 55 proc. jeszcze jakoś udałoby się ugasić. Musimy więc to zrobić tak, żeby zapewnić stabilność na kolejne lata - przekonuje nas osoba blisko związana z projektem.
Progi ostrożnościowe w tym temacie są kluczowe, ponieważ ich przekroczenie oznacza dla rządów podjęcie politycznie ciężkich decyzji. W Konstytucji z 1997 r przewidziano trzy takie progi - od 50 proc. PKB (który zawiesił rząd Donalda Tuska, wprowadzając w zamian stabilizującą regułę wydatkową SRW), 55 proc. i 60 proc.
Po przekroczeniu środkowego progu rząd ma obowiązek wstrzymać się ze wzrostem wynagrodzeń urzędników, waloryzować emerytury do wysokości inflacji, zamrozić niektóre budżety i zakazać udzielania nowych poręczeń. Gdyby sytuacja budżetowa pogarszała się jeszcze bardziej i dług publiczny osiągnąłby 60 proc. PKB - czyli zostałby przekroczony tzw. III próg ostrożnościowy - rząd musiałby tak ściąć wydatki, by przyjąć budżet bez jakiegokolwiek deficytu.
Dla PiS konsolidującego finanse przed wyborami parlamentarnymi byłby to strzał w stopę. Na razie jednak takiego scenariusza na stole nie ma.
Na nasze pytanie o to, czy nie ma obaw w resorcie, że podczas wyborów projekt zostanie zbyt mocno upolityczniony, nasz informator odpowiada, że "trzyma kciuki, by tak nie było".
- Ostateczna decyzja, mam nadzieję, że będzie należała do nas. Nie wszystko da się włączyć pod PDP (państwowy dług publiczny - przyp.red.), ale ten ruch to dobry krok w odpowiednim kierunku. Chcę z całą mocą podkreślić, że mimo tego, jakie wrażenie można odnieść po wielu medialnych publikacjach, w resorcie jest wciąż dużo niezależnych specjalistów, którym leży na sercu dobro naszych wspólnych pieniędzy. I pozostanie tak, bez względu na to, kto wygra wybory na jesień - zapewnia anonimowy urzędnik resortu finansów.
Damian Szymański, zastępca szefa redakcji i dziennikarz money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.