Rozmawialiśmy ostatnio z Łukaszem Moskalem - właścicielem centrum rozrywki Laser Factory w Zamościu. Przedsiębiorca, jak twierdzi, ma dość "ucisku restrykcji" oraz ma grozić mu bankructwo. Dlatego zdecydował się otworzyć biznes.
- Robimy rezerwacje, nie mieszamy ludzi. Jeśli przychodzi grupa 7 osób, nikt spoza tej grupy już nie wejdzie. Dochowamy reżimu sanitarnego - mówił kilka dni temu Łukasz Moskal w rozmowie z money.pl.
W centrum rozrywki można zagrać m.in w laser tag, czyli odpowiednik klasycznego paintaballa. Z tym że zamiast kulek z farbą, gracze strzelają z laserowych pistoletów.
"Odwiedzili nas policjanci"
Dzwonimy do Łukasza Moskala kilka dni później. I okazuje się, że zainteresowanych nie brakuje, nowe grupy cały czas się zgłaszają.
- W sobotę nie mamy już raczej miejsc dla żadnej grupy. Wygląda to tak, że wchodzi jedna, dwie grupy kilkuosobowe na godzinę. Zapisują się znajomi, czasem rodziny - opowiada Łukasz Moskal.
- Ruch nie jest taki, jak przed pandemią, co to to nie. Prędko to pewnie nie wróci, ale musimy też się dostosować do wymogów bezpieczeństwa sanitarnego. W takim trybie myślę, że lokal przetrwa, nie będzie trzeba go zamykać. Chociaż podejrzewam, że po opłatach za utrzymanie lokalu i pracowników sam zysk będzie bardzo niski albo nawet nie będzie go wcale - szacuje Łukasz Moskal.
Policja przed lokalem
Centrum rozrywki odwiedzili nie tylko klienci, ale i policjanci. - Funkcjonariusze policji odwiedzili nas w środę. Chwilę porozmawialiśmy, nie weszli jednak na teren obiektu, bo drzwi były zamknięte, a my wpuszczamy tylko osoby z rezerwacją. Nie domagali się jednak, aby im otworzyć - opowiada Łukasz Moskal.
Z relacji przedsiębiorcy wynika, że funkcjonariusze czekali do pierwszej w nocy przed bramą, a później odjechali. Skontaktowaliśmy się z Komendą Miejską Policji W Zamościu.
- W środę około godziny 18 faktycznie otrzymaliśmy anonimowe zgłoszenie, że w lokalu odbywa się huczna impreza. Funkcjonariusze pojechali na miejsce, ale nie potwierdzili, aby w lokalu ta głośna impreza miała miejsce - mówi w rozmowie z money.pl st. asp. Dorota Krukowska-Bubiło z Komendy Miejskiej Policji w Zamościu.
Z relacji Doroty Krukowskiej-Bubiło wynika, że miały jednak miejsce wylegitymowania. - Jakiś czas później przy centrum rozrywki kilka osób zostało wylegitymowanych. Teraz prowadzimy czynności w sprawie o wykroczenie, czy nie doszło do naruszenia przepisów prawa - dodaje.
"Zerwałem łańcuchy"
- Spodziewamy się niedługo wizyty sanepidu. Jestem raczej pozytywnie nastawiony. Ostatni wyrok Sądu Administracyjnego w Opolu jest bardzo pocieszający i daje nadzieje - dodaje.
Przedsiębiorca wspomina wyrok o zniesieniu kary administracyjnej nałożonej na właściciela salonu fryzjerskiego w Opolu. Fryzjer obsługiwał klienta kilka dni po wprowadzeniu wiosennego lockdownu. Zdaniem sądu ograniczenia były bezprawne.
Coraz więcej przedsiębiorców decyduje się na otwarcie swoich biznesów. Ostatnio rozmawialiśmy również z przedsiębiorcą ze Śląska, któremu podobnie jak Łukaszowi Moskalowi grozi bankructwo.
- Dzwonili do nas przedsiębiorcy z Karpacza, z Tarnowa, z Białegostoku. W Zamościu otworzył się kolejny biznes - gokarty. Coraz więcej osób przełamuje się i otwiera lokale. Zerwałem te łańcuchy i myślę, że to po prostu pójdzie dalej - podsumował Łukasz Moskal.
Olga Semeniuk: tacy przedsiębiorcy nie podlegają pomocy
W programie "Money. To się liczy" pytaliśmy Olgę Semoniuk, wiceminister rozwoju, pracy i technologii, o coraz większą liczbę przedsiębiorstw, które albo już się otworzyły, albo w najbliższym czasie będą otwarte wbrew nowemu rozporządzeniu.
- Rozporządzenie prezesa Rady Ministrów jest dokumentem wiążącym. Do tego równolegle tworzona jest pomoc dla firm. Jeśli firma nie chce pomocy i chce na własną rękę się otwierać, to są odpowiednie organy, które będą to kontrolować. Tacy przedsiębiorcy nie podlegają pod żadną pomoc państwa - mówiła Semoniuk.
Wiceminister dodała, że tylko dostosowanie się do nowych przepisów pozwoli na jak najszybsze odmrożenie gospodarki.