Poszczególnym branżom puszczają nerwy. Na początku sierpnia rybacy przez kilka godzin blokowali drogę na Hel, domagając się od rządu obiecanych, milionowych rekompensat za zakaz łowienia dorsza. Kilka dni później na ulice wyszli rolnicy w Zachodniopomorskiem rozgoryczeni nieudanymi negocjacjami z ministrem rolnictwa Robertem Telusem w sprawie m.in. rekompensat za straty poniesione w wyniku suszy.
Demonstracje zapowiedzieli lekarze po tym, jak minister zdrowia Adam Niedzielski ujawnił, na jakiego typu leki wypisał sobie receptę lekarz, który w materiale TVN krytykował nowy system e-recept. W tym przypadku rząd zareagował błyskawicznie, bowiem minister podał się do dymisji. Nie ma jednak pewności, że medycy odpuszczą wrześniowe protesty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pracownicy chcą podwyżek
Cierpliwość tracą też kolejarze z Polregio. Od kilku miesięcy domagają się od pracodawcy — którego większościowym udziałowcem jest Agencja Rozwoju Przemysłu — wyższych płac. Problem w tym, że negocjacje idą im jak po grudzie.
Skonfliktowane strony są w tzw. sporze zbiorowym. Kolejarze czekają na spotkanie z kierownictwem Polregio w towarzystwie mediatora, którego wyznaczyć ma resort rodziny i polityki społecznej. Janusz Kowalczyk, przewodniczący Rady Branżowej PR Federacji Związku Zawodowego Kolejarzy (ZZK) mówi nam, zgodnie z ustaleniami spółka powinna zorganizować takie spotkanie do 10 sierpnia, ale nie zrobiła tego.
Jeśli nie dostaniemy podwyżek, niewykluczone, że panowanie przyjedziemy do Warszawy. Ostatnia manifestacja pod siedzibą spółki to pokaz lekceważenia pracowników przez zarząd Polregio — ostrzega przedstawiciel związkowców.
Z prośbą o komentarz zwróciliśmy się do Marcela Klinowskiego, wiceprezesa Polregio. Wyjaśnia, że podwyżki dla pracowników wymagają uzgodnień z 15 samorządami województw, z którymi spółka ma zawarte wieloletnie umowy na realizację regionalnych przewozów kolejowych. Podkreśla, że właśnie z tego powodu firma potrzebuje więcej czasu — do 15 września — by wyjść do pracowników z gotową propozycją podwyżek.
Polregio twierdzi, że płaci średnio 8125,51 zł — to o 620 zł więcej od przeciętnego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Według Kowalczyka płace wcale nie wyglądają tak różowo, jak przedstawia to przewoźnik.
Nie tylko kolejarze domagają się wyższych płac, które przez wzrost cen w gospodarce, realnie spadają. Piotr Szumlewicz, przewodniczący Związku Zawodowego Związkowa Alternatywa, w rozmowie z money.pl wskazuje, że w ciągu ostatnich trzech lat spadły realne wynagrodzenia setek tysięcy pracowników budżetówki.
W 2022 roku fundusz płac w sferze budżetowej wzrósł o zaledwie 4,4 proc. przy inflacji bliskiej 15 proc., podczas gdy w 2023 roku waloryzacja wyniosła 7,8 proc. przy inflacji znacznie przekraczającej 10 proc. Na 2024 roku rząd szykuje wzrost płac w sferze budżetowej o zaledwie 6,6 proc. Mamy więc do czynienia ze znaczącym spadkiem realnych wynagrodzeń zawodów kluczowych dla funkcjonowania państwa — uzasadnia Szumlewicz.
Według niego pracownicy cywilni policji są jedną z grup, które władza szczególnie lekceważy. Przypomina, że ciągu ostatnich lat doszło do degradacji zawodu nauczyciela, niskie są też zarobki znacznej części pracowników w zawodach medycznych. I dodaje, że bardzo niskie pensje mają cywilni pracownicy prokuratury i pracownicy sądów, a także pracownicy administracji w szkołach i duża część personelu niemedycznego w szpitalach.
Szumlewicz zapowiada akcje protestacyjne w wielu branżach i na terenie całego kraju. Informuje, że punktem wyjścia protestów będzie Zakład Ubezpieczeń Społecznych, gdzie — jak twierdzi — sytuacja jest bardzo napięta. Na tym nie koniec.
— Akcje protestacyjne szykują też pracownicy cywilni policji, będziemy podejmować działania w sądownictwie, szkolnictwie i w urzędach wojewódzkich. Patrzymy władzy na ręce i domagamy się wzrostu płac w Krajowej Administracji Skarbowej. Szykujemy protesty również w spółkach skarbu państwa, na czele z Pocztą Polską, gdzie większość pracowników otrzymuje głodowe wynagrodzenia. Będziemy też walczyć o znaczny wzrost płac pracowników samorządowych, w tym szczególnie pracowników socjalnych — zapowiada szef Związkowej Alternatywy.
Tu trzeba podnieść stawki, tam obniżyć
Frustracja narasta również w branży budowlanej. Ponieważ koszty działalności eksplodowały wskutek wysokiej inflacji, waloryzowano kontrakty budowlane o około 10 proc. W tej chwili wiadomo, że to nie wystarczy, aby dokończyć budowy. Potrzebna jest kolejna, 10-procentowa waloryzacja, wynosząca ok. 2 mld zł.
— Mówimy o drogach na wschodzie Polski, a więc ważnych dla kraju z punktu widzenia strategicznego. W interesie państwa jest więc to, by dokończyć budowę, bo jeśli firmy zejdą z placu budowy z powodów finansowych, to trzeba będzie ponownie rozpisać przetargi. Będzie to kosztować państwo znacznie więcej niż 2 mld zł — mówi money.pl Rafał Dutkiewicz, prezes Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej.
Dodaje, że problemem dla gospodarki jest niestabilność prawa. Jako przykład podaje procedowane przez parlamentarzystów zmiany w zakresie funkcjonowania sieci aptek, których nie poprzedziły analizy i rozmowy z biznesem. Zmiany są niekorzystne dla firm z zagranicznym kapitałem, które zainwestowały w Polsce miliardy, dlatego biznes grozi państwu sądem arbitrażowym i wysokimi odszkodowaniami od Skarbu Państwa.
Na granicy wytrzymałości jest też branża drewna. Polska ma najwyższe ceny drewna w Europie, dlatego nasz przemysł drzewny balansuje na skraju bankructwa. Za tę sytuację wini Lasy Państwowe.
— Bankrutują pojedyncze firmy, dlatego chcielibyśmy działać z wyprzedzeniem, by zapobiec fali upadłości. A dojdzie do niej, jeśli nie zareaguje polski rząd — ostrzega w rozmowie z money.pl Piotr Poziomski, prezydent Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego (PIGPD).
Branża drzewna to tysiące miejsc pracy w Polce. Szacuje się, że zapewnia ok. 400 tys. etatów, czyli 12,3 proc. ogólnego poziomu zatrudnia w sektorze przemysłowym. Poziomski apeluje do rządu o wsparcie w rozmowach z Lasami Państwowymi.
Dziś monopolista robi to, co dla niego jest najlepsze. Nie zawsze jest to spójne interesem rządu i Skarbu Państwa. Przykładowo, gdyby Lasy Państwowe w najbliższym czasie obniżyły ceny sprzedaży surowca drzewnego i zarobiły przez to jeden milion mniej, to gwarantuję państwu, że rząd zyska dzięki temu kilkanaście razy więcej — mówi prezes PIGPD.
Bez interwencji ani rusz
W coraz głębszym kryzysie pogrąża się branża mleczarska. Na początku sierpnia Krajowy Związek Spółdzielni Mleczarskich (KZSM) drugi raz w tym roku — wcześniej prosił o pomoc w maju — zwrócił się do Janusza Wojciechowskiego, Komisarza Unii Europejskiej ds. rolnictwa z apelem o interwencyjny skup mleka.
Jak czytamy w liście KZSM do komisarza Wojciechowskiego, w sytuacji dalszego pogarszania się dochodowości produkcji mleka (relacji spadku ceny skupu do rosnących kosztów produkcji) może nastąpić natężenie protestów rolników oraz pracowników zakładów mleczarskich wzorem rolników protestujących w związku z napływem zbóż i rzepaku z Ukrainy. W korespondencji wymieniono takie formy protestów jak m.in.: blokady dróg, pikiety przed instytucjami państwowymi i unijnymi.
Napięcie w poszczególnych sektorach gospodarki niewątpliwie narasta wraz ze zbliżającym się wyborami parlamentarnymi. Czy obecny rząd zdąży ugasić "pożary" przed 15 października, gdy Polacy pójdą do urn? Czy czeka nas jesień protestów?
Jakub Bińkowski, członek zarządu Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, nie widzi ryzyka wybuchu wielkiego protestu. W jego ocenie przyczyny opisywanych przez nas problemów w poszczególnych sektorach są zbyt różne, by ich przedstawiciele połączyli siły. Nie uważa też, by problemy rozeszły się po kościach.
Być może część z nich uda się rozwiązać — w szczególności te regulacyjne. Jeśli chodzi o problemy ekonomiczne, niewykluczone, że jesienią będą wzmożone ruchy o charakterze protestacyjnym — głównie tam, gdzie funkcjonują związki zawodowe, czyli m.in. w sektorze budżetowym — przewiduje Bińkowski.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl