Uwaga nas wszystkich skupiona jest wokół jednego tematu: epidemii koronawirusa. Każdego dnia dowiadujemy się o nowych przypadkach zakażeń w Polsce, nie nadążamy za kolejnymi, szybko wprowadzanymi obostrzeniami, a przede wszystkim obawiamy się tego, co może nadejść, czyli skutków gospodarczych panującego chaosu.
Wiele wskazuje na to, że na ten kryzys nałoży się jeszcze inny: kryzys wodny. IMGW mówi wprost: sytuacja w hydrologii jest niekorzystna. Dziś stan wody na głównych rzekach w Polsce opadł do strefy wody niskiej. Grozi nam susza hydrologiczna, która może uderzyć w rolnictwo, przemysł i energetykę.
- Rzeczywiście, aktualna sytuacja jest trudna, przede wszystkim z uwagi na epidemię wirusa COVID-19. Dodatkowo już teraz odczuwamy pierwsze skutki kolejnego zagrożenia, czyli suszę i niedobory wody – tłumaczy money.pl rzecznik IMGW, Grzegorz Walijewski.
- Jak do tego doszło? Zima na przełomie 2019/2020 roku była ciepłym okresem, który nie pozwolił na odbudowę zasobów wodnych, i tak już nadwyrężonych przez suchy okres jesienny w 2019 r. Opady śniegu notowane były głównie w górach, natomiast w większej części kraju nie było możliwości do regeneracji zasobów wodnych oraz do retencji wody, pochodzącej ze stopniałej pokrywy śnieżnej – dodaje Walijewski.
Można powiedzieć, że w przyrodzie wszystko się pomieszało. Przez ciepłą zimę wegetacja roślin zaczęła się już w styczniu i lutym. Jednak przez chłodny marzec proces ten zatrzymał się. Do tego brak deszczu wczesną wiosną spotęgował zagrożenie suszą.
- Nastąpiło obniżenie nie tylko wód powierzchniowych, ale również podziemnych – szczególnie istotnych dla roślin. Spadła też wilgotność gleby. Efekty tego procesu widać na przykładzie chociażby polskich lasów. Z powodu przesuszonej ściółki leśnej i niedoboru wód gruntowych panuje wysokie zagrożenie pożarowe – tłumaczy Grzegorz Walijewski.
Niedobory wody w kraju to jednak nie problem ostatniego roku czy dwóch, ale raczej "choroba przewlekła". Od dawna zasoby wodne Polski są jednymi z najniższych w Europie. Na jednego mieszkańca naszego kraju przypada średnio ok. 1,56 mln litrów/rok. Dla porównania średnia dla Europy jest niemal 3-krotnie większa (4,56 mln litrów/rok).
Zdaniem ekspertów z projektu Klimada 2.0 przy Instytucie Ochrony Środowiska, główną przyczyną takiej sytuacji jest globalne ocieplenie, które w połączeniu z nieprawidłowym zarządzaniem zasobami wodnymi, stanowi gotowy przepis na katastrofę. Dostępność wody staje się coraz mniejsza, a proces ten będzie stale postępował.
W ubiegłym roku skutki suszy odczuło 15 z 16 województw. Coraz dłuższe okresy występowania wysokich temperatur i braku opadów, negatywnie wpływają na takie sektory jak rolnictwo oraz energetyka.
Elektrownie oraz zakłady przemysłowe potrzebują dużej ilości wody w odpowiedniej temperaturze do procesów chłodzenia maszyn i urządzeń. Dostęp może być utrudniony. Dodatkowo już teraz w wielu miejscach utrudniony jest transport rzeczny towarów. Z kolei mniejsze zbiory to wyższa cena owoców i warzyw, a koszt ten ponoszą konsumenci.
- Nie potrzeba stawiania słupów i zbierania danych, aby ocenić, że nie jest dobrze. Wystarczy wyjść na pole i spojrzeć na fazę rozwojową roślin oraz wilgotność gleby. Nie ma odpowiedniej wilgoci, aby sadzić warzywa. Dawniej o tej porze wystarczyły opady. Teraz widać dziesiątki deszczownic [urządzenie do nawadniania pól - red.], nawadnianie jest na porządku dziennym - mówi money.pl Michał Kołodziejczak, prezes organizacji rolniczej AgroUnia, a przede wszystkim rolnik z okolic Sieradza.
Na dowód Kołodziejczak pokazuje nam zdjęcie pola. Po lewej stan ziemi, która nie była nawadniania. Po prawej pole, na którym rośnie kapusta po nawodnieniu.
- Rząd walczy z suszą tak, że płaci co roku odszkodowania. Nie ma żadnych inwestycji i prac rozwojowych, które przyczyniłyby się do utrzymania upraw. Już jest susza, a klęska dopiero przed nami. Choć żywności nam nie zabraknie, to będzie jej tak mało, że niewielu będzie na nią stać - dodaje działacz i rolnik.
Zasoby wodne zależą od uwarunkowań naturalnych i nie jesteśmy w stanie wpłynąć na ich wielkość. Dlatego, zdaniem ekspertów z projektu Klimada 2.0, należy się skupić na ich odpowiednim, rozważnym wykorzystaniu. Katalog niezbędnych działań obejmuje m.in. budowę małych zbiorników retencyjnych na wody opadowe do podlewania zieleni, rozwój małej retencji, wzmocnienie miejscowej retencji wód opadowych, szczególnie na terenie miast, wprowadzanie upraw wymagających mniejszej ilości wody czy ograniczenie jej zużycia.
Dziś wykorzystanie wody wygląda następująco: 20 proc. to cele komunalne, a mówiąc bardziej obrazowo – zasoby, których używamy w domu do mycia się czy sprzątania. 10 proc. pobieranej wody zużywa się na rolnictwo, a najwięcej – 70 proc. – konsumuje przemysł. Okazuje się, że na ten ostatni obszar również możemy mieć wpływ.
"Każdy z nas może i powinien starać się oszczędzać wodę w codziennym życiu. Powinniśmy zwracać uwagę na pozornie błahe i doskonale znane sprawy, jak na przykład stosowanie szczelnych kranów, montowanie spłuczek z opcją mniejszego spłukiwania, mycie naczyń w zmywarkach czy zastępowanie kąpieli w wannie prysznicem " – pisze w swoim komentarzu Michał Marcinkowski, hydrolog, główny specjalista projektu Klimada 2.0.
"Warto jednak pamiętać, iż każdy z nas pośrednio ma również wpływ na zużycie wody przez przemysł. Robimy to przez nasze decyzje zakupowe. Powinniśmy pamiętać, aby kupować tylko to, czego potrzebujemy, w odpowiednich ilościach, a w miarę możliwości wybierać przede wszystkim te artykuły, których wytworzenie było neutralne dla środowiska" – puentuje.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl