Rosja może zaatakować Ukrainę z kilku kierunków na początku 2022 r. – poinformował w weekend naczelnik głównego zarządu wywiadu ministerstwa obrony Ukrainy Kyryło Budanow. Informacje te potwierdza także nieoficjalnie wywiad ze Stanów Zjednoczonych, cytowany m.in. przez "New York Times'a".
"Urzędnicy zachodniego wywiadu mają coraz większe przekonanie, że rosyjski prezydent Władimir Putin chce przejąć kontrolę nad większym obszarem Ukrainy" - podawał w niedzielę amerykański dziennik. Dlaczego Kreml mógłby chcieć zaatakować Kijów w najbliższych miesiącach?
Rosja napadnie na Ukrainę? Jeśli tak, to po co?
- Moim zdaniem powód jest dość oczywisty. Rosja przeszła do fazy drugiej. Skoro przez ostatnie lata nie udało się sprowadzić Ukrainy w rosyjską strefę wpływów politycznych, finansowych czy kulturowych, to Kreml zrobi wszystko, aby utrudnić komunikację i zbliżenie Kijowa z Zachodem. Putin będzie chciał wykorzystać sytuację, by Rosja znów była zapraszana na spotkania trójstronne, na których coś może ugrać - mówi w rozmowie z money.pl dr Szymon Kardaś, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Jego zdaniem to jednak nie koniec. Niejako ukrytym celem działań Putina może być jeszcze podpomowanie budżetu Rosji.
- Rosjanie wykorzystują również hossę na surowce energetyczne do systematycznego uzupełniania swoich rezerw - mówi nam Kardaś, co jego zdaniem może sugerować, że Kreml szykuje się na czas niepokojów. - Jest to jednak robocza teza - podkreśla.
Rosji drogi gaz i ropa są bardzo na rękę
Z kolei ekonomiści, z którymi rozmawiamy, przekonują, że destabilizacja w regionie Donbasu może prowadzić do kolejnych zwyżek cen surowców, które już teraz zapewniają Moskwie miliardy dolarów. W ten sposób Putin połasi się na nasze (Europejczyków) pieniądze.
W październiku prognozy wysokości dochodów Rosji ogłosił analityk agencji Fitch Dmitrij Marinczenko. Według jego szacunków do rosyjskiego budżetu wpłynie w tym roku ok. 125 mld dol. ze sprzedaży ropy i gazu. Jest to około 50 mld dol. więcej, niż w roku 2020.
To również o 40 mld dol. więcej niż przy prognozowanych na początku tego roku cenach surowców na poziomie 45 dol. za baryłkę ropy i 200 dol. za 1 tys. m sześc. gazu. W 2021 roku ropa kosztowała więcej, niż prognozowano: średnio 70 dol. za baryłkę, a gaz - 320 dol. za 1 tys. m sześc.
Zdaniem publicysty ekonomicznego Radia Swoboda Maksima Błanta Kreml dzięki obecnej sytuacji odnosi niewątpliwe korzyści polityczne.
Jeszcze w 2014 roku, po aneksji Krymu, Władimir Putin był przywódcą, "któremu nie chciano podawać ręki". Dziś zaś, gdy Putin polecił Gazpromowi zwiększyć sprzedaż gazu na giełdzie elektronicznej, by osłabić popyt, biznesmeni ogłaszają go "zbawcą Europy, rycerzem w lśniącej zbroi" - wskazuje Błant.
Po tej właśnie decyzji szef niemieckiego koncernu Uniper Klaus-Dieter Maubach oznajmił, że słowa Putina są "szczepionką przeciwko wzrostowi cen". Pod względem politycznym Putin, jego zdaniem, "bez wątpienia zyskał wiele dodatkowych punktów".
Możliwy jest lokalny konflikt
Czy więc na rękę jest przywódcy Federacji wszczynanie regularnej wojny? - Nie wierzę w otwarty, szeroki konflikt Rosji z Ukrainą - tłumaczy nam dr Kardaś. Według niego bardziej prawdopodobny jest lokalny konflikt na wschodzie tego kraju.
Podobnie uważają też inni analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich. Ich zdaniem budowanie przekazu wskazującego na prowokacyjny charakter aktywności USA i NATO, Kreml wykorzystuje do uzasadnienia nadmiernej aktywności sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej.
"Wysyła sygnał do Zachodu, że udzielanie przezeń wsparcia Ukrainie w sferze bezpieczeństwa uznaje za przekroczenie czerwonej linii i będzie na nie ostro reagować. Nie można wykluczyć, że ruchy sił rosyjskich stanowią przygotowanie do zainicjowania przez FR (ograniczonej) eskalacji walk w Donbasie, zarazem jednak już skoncentrowane przy granicy z Ukrainą wojska są wystarczające do wywołania lokalnego konfliktu" - czytamy w opracowaniu Justyny Gotkowskiej i Piotra Żochowskiego.
Wojna nie o zasoby, a chęć posiadania
Szymon Kardaś nie uważa też, że Rosja może chcieć Ukrainy ze względu na jej zasoby naturalne czy przemysł, choć akurat wschód tego kraju obfituje w tego typu surowce i ośrodki. Jednak stałyby się one własnością Kremla poniekąd "przy okazji".
"Ukraina należy do regionów najbogatszych w surowce mineralne. Pod powierzchnią kraju znajduje się ok. 20 tys. złóż kopalin oraz występuje 117 różnych odmian minerałów" - czytamy na stronie traktującej o zasobach mineralnych Ukrainy.
I choć Rosja obfituje w złoża podziemne, to zasoby na wschodzie Ukrainy byłyby niejako drugą pieczenią upieczoną na jednym ogniu. - Baza mineralno-surowcowa Ukrainy jest w stanie niemal całkowicie zaspokoić potrzeby nie tylko własnej gospodarki, ale także wzmocnić jej potencjał eksportowy – oceniała wiosną tego roku odpowiedzialna za zarządzanie ukraińskimi zasobami kopalin Państwowa Służba Geologii i Złóż Ukrainy Derżheonadra.
Jak wyjaśnia Michał Kozak, korespondent Obserwatora Finansowego na Ukrainie, oferta, jaką proponuje inwestorom nasz sąsiad, jest naprawdę bogata. Do wzięcia są pokłady litu, tytanu, niklu, kobaltu, chromu, tantalu, niobu, berylu, cyrkonu, skandu, molibdenu i złota.
Czytaj też: Kryzys na granicy z Białorusią. USA rozważają użycie "różnych narzędzi" wobec reżimu Łukaszenki
Ukraina zdewastowana przez wojnę
Cała sprawa ma też wymiar czysto gospodarczy dla samej Ukrainy. Jak bardzo sytuacja, w której jest Kijów, odbija się negatywnie na Ukraińcach, widać jak na dłoni w pierwszym w historii audycie gospodarczym przeprowadzonym przez ten kraj. Z powodu niewykorzystanego potencjału oraz wojny nasz wschodni sąsiad miał w ciągu ostatnich 10 lat stracić bilion dolarów.
"Dziś mamy jasną odpowiedź: jeden bilion dolarów w ciągu ostatnich dziesięciu lat to niespełniony potencjał naszego kraju. Obywatele Ukrainy stracili bilion z powodu ciągłych zmian wektorów, niepełnych reform, braku długoterminowej strategii gospodarczej, korupcji, nieefektywnego rządzenia" - mówił jesienią 2020 r. premier Ukrainy Denys Szmyhal podczas prezentacji krajowego audytu gospodarczego.
Jak opisywał audyt Michał Kozak, PKB Ukrainy wzrastał w stosunkowo niewielkim tempie w porównaniu z krajami Europy Centralnej. Było to związane z niepełnym wykorzystaniem siły roboczej, stosunkowo niższą produktywnością i niskim poziomem inwestycji. Jeśli w krajach Europy Centralnej średnie tempo wzrostu PKB w latach 1996–2019 wynosiło 6 proc., to na Ukrainie było to zaledwie 3,6 proc.
W dodatku gospodarka Ukrainy była znacznie bardziej wrażliwa na negatywne czynniki zewnętrzne, co dało o sobie znać np. w 2008 r., kiedy spadek PKB nad Dnieprem wyniósł aż 15 proc., podczas gdy w krajach sąsiednich było to średnio 3,4 proc.
Kolejnym ciosem była rosyjska agresja w 2014 r., która spowodowała kryzys i 16-proc. spadek PKB. Skutki tego boleśnie odczuwają mieszkańcy Ukrainy do dzisiaj. W 2019 r. PKB na głowę był przeszło pięciokrotnie niższy niż średnia dla regionu.
Kolejna wojna tylko te problemy pogłębi.