Zlikwidowany związek to jeden z ostatnich bastionów niezależnych mediów w Rosji. Powstał w marcu 2016 r. po ataku na dziennikarzy i obrońców praw człowieka na granicy Czeczenii i Inguszetii. Kika miesięcy później organizacja została zarejestrowana przez rosyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości, a następnie przyjęta do Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Dziennikarzy.
Organizacja obejmuje ponad 600 osób z 40 regionów Rosji, które prowadzą kampanie publiczne w obronie kolegów, pomagają w sporach pracowniczych, a także aktywnie pracują przy nielegalnych zatrzymaniach dziennikarzy na wiecach.
Problemy związku, które - jak się okazało - zwiastowały jego koniec, zaczęły się w maju, czyli ok. trzy miesiące po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Reżimowi Putina nie spodobało się to, jakie informacje nt. wojny publikują pracownicy ZZDiPM. W efekcie niezapowiedzianą kontrolę organizacji przeprowadziła moskiewska prokuratura.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od niezapowiedzianej kontroli do likwidacji
W lipcu prokuratorzy złożyli wniosek o likwidację związku dziennikarzy. Na początku sierpnia organizacja dodatkowo została ukarana grzywną pół miliona rubli za "zdyskredytowanie armii rosyjskiej" - pisze "Kommiersant".
Rosyjscy eksperci zauważyli, że tak dużej kary za to "wykroczenie" nigdy wcześniej nie było. Chodzi m.in. o artykuły o tytułach: "Deklaracja z Perugii na rzecz Ukrainy" oraz "Żądamy zakończenia wojny".
Związek uważa, że nagonka ze strony służb państwowych i likwidacja to efekt głośnych akcji wsparcia dla represjonowanych przez Federację Rosyjską dziennikarzy. Zdaniem obrońców praw człowieka w Rosji, celem likwidacji jest zdławienie wolności słowa przez Kreml.