Uważajcie na Brexit! - apelują do inwestorów największe instytucje finansowych w Wielkiej Brytanii. - Niepewność w tej sprawie może spowodować, że inwestorzy zaczną wyprzedawać aktywa, co grozi destabilizacją brytyjskiej gospodarki - ostrzegają.
UBS Group, Citigroup i Morgan Stanley wznowiły wygaszoną już na Wyspach dyskusję dotyczącą skutków ewentualnego wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Banki najwyraźniej przestraszyły się rosnącego poparcia dla idei opuszczenia Wspólnoty przez Zjednoczone Królestwo. Według różnych sondaży zwolennicy Brexitu stanowią już od 25 do nawet 45 proc. Brytyjczyków i po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy jest ich więcej niż euroentuzjastów.
- Inwestorzy powinni mieć tę sytuację "na radarze" - mówi Bloombergowi David Tinsley, ekonomista londyńskiego banku UBS, dodając, że brytyjskie rynki nie biorą pod uwagę ryzyka związanego z Brexitem. - Niezależnie od wizji Europy, jaką się popiera, trzeba mieć na uwadze, że ta niepewność może wpływać na sporą zmienność.
W podobnym tonie wypowiadają się inni. Przedstawiciele firmy doradczej Absolute Strategy Research przyznają, że ich klienci coraz częściej wyrażają obawy o sytuację Wielkiej Brytanii.
- Prędzej czy później nadejdzie taki moment, że rynki skupią się znacznie mocniej na sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii - twierdził we wrześniu Michael Saunders, główny ekonomista Citigroup. - Głosowanie za Brexitem zagroziłoby ekonomicznej i politycznej stabilności kraju.
UBS ponadto twierdzi, że w miarę zbliżania się referendum, na Banku Anglii ciążyć będzie coraz większa presja (choćby przez wzgląd na sytuację na rynkach w Chinach), by podnieść stopy procentowe. To z kolei może źle wpłynąć na notowania firm finansowych i zajmujących się sprzedażą nieruchomości.
Wyjście z UE to "burza w szklance wody"?
David Cameron, który wiosną potwierdził swój mandat wygrywając w wyborach parlamentarnych, w trakcie kampanii głośno mówił o rozpisaniu referendum, w którym Brytyjczycy mieliby się wypowiedzieć na temat ewentualnego wyjścia z Unii Europejskiej. - Nie zostanę premierem, jeśli nie będę w stanie zagwarantować tego referendum - oświadczył w zeszłym roku David Cameron.
Głosowanie miałoby się odbyć najpóźniej w 2017 roku. - Brytyjskie społeczeństwo nie miało okazji wypowiedzieć się w sprawie Unii od 1975 roku, mimo że mieliśmy w tym czasie Traktat z Maastricht, Lizbony, Nicei i Amsterdamu. Nie da się ludzi utrzymać w organizacji wbrew ich woli - stwierdził Cameron i w kampanii wyborczej bardzo często powtarzał ten postulat.
Prof. Stanisław Gomułka w rozmowie z money.pl tuż po wyborach stwierdził jednak, że groźby wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii to burza w szklance wody.
- Cameron w gruncie rzeczy ma takie samo podejście do Wspólnoty jak Partia Pracy, a zapowiadane referendum to ukłon w stronę bardziej eurosceptycznego elektoratu - twierdził wówczas ekonomista BCC. - Gdyby do głosowania doszło, to Cameron sam będzie namawiał Brytyjczyków do głosowania za pozostaniem w UE.
Jakie konsekwencje?
Konsekwencje ewentualnego wyjścia ze Wspólnoty dotkną przede wszystkich samych Brytyjczyków. Koszty takiego ruchu oszacowali niemieccy eksperci, którzy w kwietniu przygotowali raport na ten temat. Analitycy Fundacji Bertelsmanna, współpracując z monachijskim Instytutem Ifo, przyjrzeli się możliwym skutkom wyjścia Wielkiej Brytanii z UE.
Z raportu wynika, że w ciągu najbliższych piętnastu lat brytyjska gospodarka straciłaby około 313 mld euro, które wypracowałaby pozostając we Wspólnocie i korzystając z unijnych przywilejów.
- Te wyliczenia są przesadzone, bo dotyczą całkowitego zerwania Wielkiej Brytanii z Unią - komentował Stanisław Gomułka. - Moim zdaniem, nawet po ewentualnym wyjściu Brytyjczycy mieliby podobny status jak dziś Norwegia czy Szwajcaria, a wtedy te straty byłyby niższe.
Dla pozostałych krajów wspólnoty konsekwencje będą stosunkowo nieduże. Autorzy raportu twierdzą, że inne kraje Unii tylko w niewielkim stopniu odczułyby gospodarczo tzw. Brexit. W Niemczech PKB zmniejszyłby się o 0,1 proc., a w najgorszym wypadku o 0,3 proc.
Innego zdania jest brytyjski minister spraw zagranicznych Philip Hammond. Zapytany o reakcje innych krajów, mówił, że wszystkie pozostałe państwa członkowskie Unii Europejskiej oświadczyły mu "jasno i kategorycznie", iż pragną, by Wielka Brytania pozostała w UE po referendum.
Niektórzy w UE, jak zaznaczył, "posunęli się nawet dalej, mówiąc, że Unia Europejska bez Wielkiej Brytanii nie byłaby rozpoznawalna". Według ministra Hammonda niektórzy w UE są gotowi do współdziałania z Londynem, by próbować zapewnić przeprowadzenie niezbędnych zmian, aby Wielka Brytania mogła pozostać w UE.