Przed dwoma wiekami pruski generał i pisarz Carl von Clausewitz stwierdził, że wojna to kontynuacja polityki, prowadzonej tylko innymi środkami. Dziś Rosja toczy wojnę, ale zamiast armat, wykorzystuje surowce.
Stawiając taką tezę, dyrektor berlińskiej Akademii Wojskowej miał na uwadze oczywiście jedynie zwykły konwencjonalny konflikt zbrojny. Z biegiem lat słowa te nabrały jednak zupełnie nowego znaczenia.
Czas "dyplomacji kanonierek", choć jeszcze gdzieniegdzie kładzie się cieniem na teraźniejszości, bezpowrotnie przeminął. Dziś presja militarna przestała być jedyną skuteczną formą nacisku. W dobie globalnego tryumfu gospodarki rynkowej miejsce armat zajęły tankowce oraz rury z ropą i gazem, broń niewspółmiernie mniej okrutna, ale równie skuteczna.
Naftowo gazowy oręż
W mijającym roku uwagę publiczną przykuły podnoszone przez Gazprom żądania wyższych stawek za gaz ziemny. Skierowane były przede wszystkim wobec tych państw, które płaciły dotąd za surowiec najmniej. Nierzadko były jednak też zwaśnione z Moskwą, co nadało tym działaniom bardzo specyficznego wydźwięku.
Zmienne oblicze Ukrainy
Rosyjsko-ukraińskie stosunki polityczne od czasu pomarańczowej rewolucji dalekie były od poprawnych. Gdy Gazprom zażyczył sobie wyższych stawek za sprzedawany na Ukrainę surowiec - oferując jednocześnie możliwość utrzymania dostaw po dotychczasowych cenach w zamian za miejscową sieć rurociągów - sprawa nabrała rozgłosu. Kijów oskarżył Moskwę o energetyczny szantaż. Kreml odpierał zarzuty twierdzeniami o czysto ekonomicznym podłożu.
ZOBACZ TAKŻE:
Ukraina o oddaniu rurociągów nie chciała nawet słyszeć, ale nie chciała również wyższych cen. Opór uzasadniano koniecznością przestrzegania regulacji dotychczasowej umowy, a strona rosyjska zdawała się nieco odmiennie interpretować zawarte postanowienia w sprawie cen. Żadna ze stron nie zamierzała ustąpić i w rezultacie gorącą atmosferę kijowskiego Majdanu sprzed roku zastąpił mieszkańcom okolic tego tak zasłużonego dla miejscowej demokracji placu przenikliwy ziąb - ich niedogrzanych z powodu wstrzymania rosyjskich dostaw domów.
Zaradni Ukraińcy marznąć jednak nie zamierzali, wykorzystali atut kraju tranzytowego i wkrótce w rurach od krajów Bałkańskich i Włoch po austriackie przełęcze alpejskie spadło ciśnienie gazu. Skandal był zbyt wielki i procederu nie dało się kontynuować.
Mocno też ucierpiała wiarygodność rosyjskich dostawców, bo to na nich w pierwszej kolejności posypały się gromy. Zawarto kompromis: Ukraina zachowała swoje magistrale gazowe płacąc dwa razy więcej niż dotąd za otrzymywany gaz ziemny.
Spór załagodzono, ale nie zakończono. Latem Gazprom ponownie zażądał wyższych cen, nim doszło do eskalacji konfliktu, Janukowicz został premierem. Negocjacje nie trwały długo. W końcu października podpisano porozumienie: w 2007 roku Ukraina będzie płaciła jedynie o 37 proc. więcej niż w 2006 roku i przypuszczalnie będzie to najniższa cena płacona za gaz w Europie.
Niepokorna Gruzja
Gruzińska rewolucja róż, podobnie do swej ukraińskiej pomarańczowej odpowiedniczki, położyła się cieniem na bilateralnych stosunkach tego państwa z Federacją Rosyjską. Polityka wyraźnie zaciążyła nad kwestiami gospodarczymi, przyczyniając się do eskalacji konfliktu. Najpierw rząd w Tbilisi obiecał dopuścić rosyjskie firmy do prywatyzacji rurociągów biegnących przez Gruzję. Chcąc jednak uzyskać za nie lepszą cenę, przyjął 300 mln dolarów od Amerykanów i zobowiązał się nikomu bez ich zgody nie sprzedawać. Kuszony dotąd obietnicą przejęcia infrastruktury przesyłowej Gazprom dostarczał Gruzji gaz po cenie cztero, pięciokrotnie niższej, niż wielu innym kontrahentom. Kiedy jednak okazało się, że rozmowy na temat potencjalnego przejęcia gazowych magistral powinien najpierw prowadzić w Waszyngtonie, a dopiero następnie w Tbilisi, odstąpił od preferencyjnych dostaw.
W końcu 2005 roku rząd gruziński przystał na 100-proc. podwyżkę cen gazu, godząc się na stawkę 110 dolarów za tysiąc metrów sześciennych, a zatem nieco gorszą od wytarowanej kilka tygodni później przez Ukrainę.
Spokój nie trwał długo, bo w styczniu nieznani sprawcy wysadzili przesyłającą surowiec magistralę w powietrze. Prezydent Saakaszwili oskarżył Rosję o sabotaż. "Kreml celowo pozbawił Gruzję gazu i prądu" - oznajmił publicznie - "by zmusić nas do sprzedania Gazpromowi gruzińskich rurociągów i gazociągów".
Przypuszczalnie nie miał jednak racji, bo awaria pozbawiła też tego surowca Armenię, najważniejszego sojusznika Rosji w regionie, a jedno z partyzanckich ugrupowań toczących z nią wojnę na Kaukazie, rzecz jasna nie otrzymujące oficjalnie wsparcia z Tbilisi, z dumą zakomunikowało o przeprowadzeniu zakończonej sukcesem akcji dywersyjnej. Po tygodniu magistralę uruchomiono ponownie, bynajmniej nie obyło się to bez wzajemnych uszczypliwości: np. burmistrz Tbilisi kazał odciąć gaz rosyjskiej ambasadzie, co też uczyniono.
Obustronna wrogość, sprzeczne interesy polityczne, wsparcie Moskwy dla separatystycznych dążeń w Abchazji i Osetii Południowej ograniczają pole manewru w handlowych negocjacjach. W listopadzie Gazprom zażądał stawki 230 dolarów za tysiąc metrów sześciennych dostarczanego gazu, bądź zgody na przejęcie rurociągów, choć takowej bez zezwolenia Amerykanów wydać Gruzini po prostu nie mogą. Energetyczny koncern może natomiast liczyć na pełne poparcie swych roszczeń na Kremlu.
Młodonatowcy płacą extra
Przypadek Ukrainy i Gruzji nie jest odosobniony. Podnoszenie cen gazu ziemnego eksportowanego za granicę, choć przebiega przy pełnej zgodzie i aprobacie Kremla a nierzadko i płynącym stamtąd wsparciu, nie do końca daje się wtłoczyć w formę politycznego szantażu.
Zaprzeczeniem tego jest przykład Białorusi, państwo pozostającego w ścisłej orbicie wpływów Moskwy, a mimo to postawionego przez Gazprom najpierw na przednówku 2006 roku, a po raz wtóry jesienią w listopadzie przed koniecznością dokonania wyboru: 230 dolarów bądź 50-procentowy udziałów w firmie Beltransgaz kontrolującej nie tylko lokalną sieć przesyłową, ale również rurociąg eksportowy.
Podobnej presji nie wytrzymała Mołdawia, oddając swą infrastrukturę w zamian za ulgową taryfę sprzedaży, natomiast z grupy tzw. "młodonatowców" wszyscy płacą więcej za gaz, ale też udało im się zachować w 2006 roku kontrolę nad gazociągami.
Nikt inny zresztą nie dał za nią tyle, co my. Jeśli rzeczywiście Rosjanie dążą - co deklarują - do ujednolicenia cen dostaw, to niestety zawyżamy średnią dla całej Europy Środkowej i Wschodniej, a oni, wywierając nacisk na kolejne państwa, mogą nas stawiać za wzór.
Szereg prowadzonych przez nas w końcu roku negocjacji i rozmów mocno podniosły tę poprzeczkę. Najpierw w środę, 15 listopada, w Kijowie zrezygnowaliśmy z przechowywania swojego gazu w podziemnych zbiornikach na Ukrainie, gdyż w myśl naszych przepisów tworzenie rezerw surowca możliwe jest tylko na naszym terytorium. W efekcie zapełnione obecnie tylko do połowy ukraińskie zbiorniki, mogące pomieścić niemal 30 mld metrów sześciennych gazu, przypuszczalnie wykorzystane zostaną przez rosyjskie, francuskie i niemieckie koncerny prowadzące już rozmowy na ten temat.
Dwa dni później, w piątek 17 listopada, PGNiG po negocjacjach w Moskwie przystało na żądanie Gazprom Export dotyczące zmiany sposobu ustalania cen zakupu surowca dostarczanego do Polski. Wskazana przy tej okazji przez naszą spółkę kwota 6,7 mld złotych jako nowa "szacunkowa średnioroczna wartość kontraktu na dostawy gazu jamalskiego" dała podstawy do spekulacji na temat chronionej tajemnicą handlową ceny tego gazu.
Z 220-240 dolarów cena gazu dla polski wzrasta do 320 dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Nowy
W szponach urawniłowki
Parcie rosyjskich koncernów surowcowych w 2006 roku do przejęcia kontroli nad sieciami przesyłowymi nie jest niczym nowym. Służące temu działania są kontynuacją ściśle realizowanej przynajmniej od 2003 roku strategii. Klarownie wpisuje się w nią również proces standaryzacji cen gazu sprzedawanego poza granice Federacji Rosyjskiej. Kontynuacji związanych z nim działań zdaje się sprzyjać utrzymująca się nadal ogromna ich rozpiętość, gdzie na jednym biegunie znajduje się Polska z 320 dolarami za tysiąc metrów sześciennych, a na drugim Ukraina za 130 dolarami.