Money.pl: Odsetek przeterminowanych kredytów w bankach od początku roku powoli rośnie. W przypadku kredytów konsumpcyjnych to 17-18 procent. W SKOK-ach, jak podaje KNF, ponad 30 procent. Powinniśmy zacząć się martwić?
Leszek Czarnecki, twórca Getin Holding i Getin Noble Bank: W sektorze finansowym poziom zagrożonych kredytów być może wzrósł, ale analizując dane z banków, które nadzoruję, obserwuję od kilku miesięcy tendencję spadkową w tym zakresie. Cały sektor bankowy jest w dużo lepszej sytuacji niż SKOK-i. Współczynnik wypłacalności banków to średnio około 14 procent. Podlegają ścisłej kontroli, więc ich kondycja jest znakomita. W zeszłym roku nie było na rynku żadnego banku, który odnotowałby stratę.
Nie niepokoi Pana, że Polacy gorzej spłacają nawet kredyty mieszkaniowe? W ciągu dwóch lat prawie dwa razy, do 3 procent wzrosła liczba tych zagrożonych.
To faktycznie istotny problem. Kredyty hipoteczne stanowią znaczną część portfela kredytowego wszystkich banków. W naszej mentalności mieszkanie jest ostatnią rzeczą, którą się oddaje. Nawet jeśli na nic innego nie starczało pieniędzy, to te raty Polacy spłacali. Niestety, obecne spowolnienie gospodarcze i potworny wzrost bezrobocia powodują, że ludzie nie mają pieniędzy. Ale na razie z tego powodu jeszcze bym się nie martwił. Jeżeli tylko sytuacja gospodarcza się poprawi, a wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazują, że już w przyszłym roku zobaczymy poprawę, wtedy zacznie spadać bezrobocie i poprawi się jakość tych kredytów. Może nie od razu, ale już w 2015 roku powinno być znacznie lepiej. Dla całego sektora, poza przejściowym ograniczeniem zysku, nie powinno mieć to znaczenia.
Problemy mają za to deweloperzy.
Nie wszyscy.
O kredyty jest trudniej, na horyzoncie kolejne rekomendacje. To dobrze, z punktu widzenia tej branży? Pan tutaj też działa.
Trzeba rozróżnić czy problemy ma cały sektor, czy firmy, które są źle zarządzane. Prawda leży pośrodku. Dostępność kredytów zmniejszyła się dramatycznie, co jednocześnie przekłada się na ceny. Spadły o około 30 procent. Poważne kłopoty mają więc ci deweloperzy, którzy mieli niskie marże. Ale to znaczy, że źle zarządzali swoimi biznesami. Ci, którzy mieli wysokie marże i niskie koszty własne, oczywiście odczuli bardzo mocno to, co dzieje się na rynku, ale nie mają specjalnych kłopotów. Moja firma deweloperska notuje teraz rekordowe zyski. Jestem daleki od tezy, że branża ma kłopoty. W Polsce brakuje przecież dwóch milionów mieszkań. To musi funkcjonować.
LC Corp nie buduje mieszkań, które stoją puste?
Absolutnie nie. Pod Katowicami będziemy teraz budować osiedle w niskiej zabudowie, w samym centrum, a obok Spodka rozpoczęliśmy właśnie budowę dużego biurowca.
Będzie większy od Sky Tower we Wrocławiu?
Nie, ale też wysoki. Jedna wieża pond 60 metrów, druga 100.
Czyli te dwie wieże, których nie udało się zbudować w stolicy Dolnego Śląska, muszą w końcu być?
(Śmiech.) Za miesiąc oddajemy w Warszawie dwie wieżyczki. Biurowiec naprzeciwko Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam przeniesie się między innymi centrala Getin Noble Banku. Wszystkie powierzchnie są już skomercjalizowane.
Duży z Pana optymista.
I potrafię ten optymizm udowodnić.
-
*
fot: Bartek Sadowski
Niestety, władze niewiele robią, aby samodzielnie wpływać na sytuację gospodarczą. Dryfujemy i czekamy, co się będzie działo w strefie euro i w Niemczech: _ Jak tam będzie dobrze, to i u nas będzie dobrze _. A taka kalka w przypadku kraju, którego tylko 40 procent PKB zależy od eksportu, a 60 procent od rynku wewnętrznego, nie do końca jest uzasadniona. Nie rozumiem absolutnie, dlaczego nie ogłoszono stanu wyjątkowego w budownictwie, dlaczego u nas nadal czeka się najdłużej w Europie na pozwolenie na budowę, dlaczego latami czeka się na wyroki w sądach i tak dalej. To są ewidentne czynniki, które pozwoliłyby się szybciej rozwijać.
A w siłę strefy euro nadal Pan wierzy?
Ogromnie. Powinniśmy do niej wstąpić jak najszybciej i na każdych warunkach.
Na każdych? Poważnie?
Wolę biurokrację i przewidywalność Brukseli, niż absolutnie jałowe, nic nie wnoszące tematy zastępcze, którymi żyjemy obecnie. Wolę mieć teraz euro, niż następnych dziesięć lat niepotrzebnych dyskusji. Per saldo, dla gospodarki tak będzie lepiej. Bardzo zazdroszczę krajom bałtyckim, że już tam wchodzą.
Sztywne warunki walutowe w ERM2 to dla nas nie za duże na dziś ryzyko?
Wolę gorsze warunki finansowe, niż marnowanie kolejnych lat.
Jeśli wchodzić to po wysokim, czy niskim kursie euro?
To, podobnie jak sama kwestia wprowadzenia euro, sprawa nie tylko ekonomiczna, ale również społeczna i polityczna. Tani złoty jest lepszy dla gospodarki, bo wzrośnie jej konkurencyjność, ale za to bardzo niekorzystne wpłynie na przeliczenie oszczędności. Przy drogim złotym mamy więcej oszczędności, zarabiamy lepiej, ale gospodarka jest mało konkurencyjna, a kredyty drogie. Trzeba znaleźć złoty środek.
Nie przekonują Pana argumenty, że własna waluta to, zwłaszcza w trudnych czasach, wentyl bezpieczeństwa? I że teraz uzależnianie się od Brukseli to zły pomysł?
Szanuję te argumenty, ale to akademicka dyskusja. Łatwo znaleźć twarde argumenty za każdą z tych dwóch tez, własna waluta jako sposób na bezpieczeństwo gospodarki jakoś nie chce działać w Argentynie. Z drugiej strony, samo bycie w strefie euro, tani pieniądz, stabilizacja - też nie dają żadnej gwarancji. Co widać najlepiej po sytuacji na południu Europy. Problem jest bardziej filozoficzny i polityczny. Bo pytanie brzmi, czy chcemy się z Europą integrować, czy nie. Ja chcę, a nie wierzę, żeby integracja była na dłuższą metę możliwa bez euro.
Brytyjczycy pokazują, że możliwa była. Ale teraz nie dość, że nie chcą euro, to większość nie chce już też integracji.
To wyjątek potwierdzający regułę. Jak już będziemy Wielką Brytanią, to wówczas taka dyskusja u nas może mieć sens. Ale do tego jeszcze nam trochę brakuje.
Mówi się, że przed kryzysem uciekł Pan na Wschód. Rosja, Ukraina, Białoruś...
Zacząłem te inwestycje na długo przed kryzysem. To dziś już całkiem duży biznes.
Z polskiej perspektywy usługi finansowe na Wschodzie jawią się jako branża, mówiąc delikatnie, niejasna.
Z tamtej perspektywy nadal nie jest jasna (śmiech). Pod względem komfortu prowadzenia biznesu, przejrzystości przepisów i przewidywalności kraju najlepiej jest na Białorusi.
Białoruś to chyba trochę niepolityczny dziś kierunek?
Raz w miesiącu staramy się spotkać z przedstawicielami MSZ. Resort nie widzi w tych interesach nic złego i życzy nam powodzenia. Nie jesteśmy tam jedyni, a biznes jest nieprawdopodobnie rentowny. Ryzyko polityczne jest oczywiście ogromne. W pewnym momencie władze mogą próbować wziąć odwet na Unii Europejskiej czy Polsce, uderzając w firmy. Ale na to nie mam wpływu.
Skoro już przy egzotyce i rzeczach, na które wpływ Pan ma, poleci Pan w końcu w kosmos?
Nie.
Możliwości jest więcej, niż dziesięć lat temu. Turystyka kosmiczna w jakimś sensie jest łatwiejsza.
Wtedy, po sprzedaży EFL, miałem zakaz konkurencji. Nie mogłem w zasadzie pracować, więc dużo podróżowałem. Teraz naprawdę mam co robić. Nie wyobrażam sobie w tej chwili takiej imprezy. Ale może za dwadzieścia lat? Kto wie.
Z nurkowania za to Pan nie rezygnuje?
O nie, nurkuję non stop!
A zobaczymy Pana jako znaczącego sponsora w sporcie?
Sponsorujemy dużo różnych rzeczy, ale raczej indywidualnych. Jeśli chodzi o większe tematy, to pytanie bardziej do szefa marketingu i jego strategii. Na ten rok i na przyszły w planach niczego takiego nie ma.
Czyli klubu sportowego sobie Pan nie kupi.
Czytaj więcej [ ( http://static1.money.pl/i/h/111/m240751.jpg ) ] (http://manager.money.pl/news/artykul/leszek;czarnecki;polak;doceniony;na;wall;street,246,0,1086966.html) *Leszek Czarnecki. Polak doceniony na Wall Street * Jest nie tylko jednym z najbogatszych ludzi w Polsce, ale także przedsiębiorcą docenionym za granicą. Z całą pewnością nie. Wolę zająć się tworzeniem nowego kierunku studiów na Oxfordzie. To wydarzenie na dziesięciolecia, mamy się więc czym zająć.
To prawda, że uruchomienie kierunku o historii współczesnej Polski kosztuje 6 milionów złotych?
To minimalna kwota, którą na razie zadeklarowaliśmy i potwierdziliśmy na dzisiaj, ale będzie musiała zapewne dość mocno wzrosnąć.
Jest duże zainteresowanie?
Bardzo. Nauka będzie prowadzona na trzech poziomach: licencjat, studia magisterskie i doktoranckie.
Kto będzie się o naszym kraju uczył?
To są studia nie dla Polaków. Adresujemy je do potencjalnych, przyszłych dyplomatów, dziennikarzy, osób, które chcą robić interesy w tej części Europy. Co roku planujemy 20-30 absolwentów, którzy - z natury rzeczy - będą ogromnymi ambasadorami Polski. Będą znali nasz kraj, będą znali kulturę i historię. W swoich krajach, prędzej czy później, z dyplomem jednej z najlepszych uczelni na świecie, staną się osobami opiniotwórczymi.
Czyli kolejna inwestycja, tym razem w kapitał ludzki?
Tak też do tego podchodzę. Jeśli za dziesięć lat możemy mieć trzystu takich ambasadorów polskości na całym świecie, to jest to wspaniała rzecz, której warto poświęcić czas.
Czytaj więcej w Money.pl | |
---|---|
Ryszard Grobelny: Warto inwestować w to, co na siebie nie zarobi Nawet deficytowe projekty są dla miasta korzystne - tłumaczy w rozmowie z Money.pl prezydent Poznania. Nasz gość ostrzega jednak, że nadchodzą chude lata dla polskich miast. | |
Szarą strefę tworzy rząd! Umów śmieciowych i pracy na czarno będzie jeszcze więcej Sektor zamówień publicznych bez fikcji: prezes Grzegorz Dzik zdradza Money.pl, jak przetargi rujnują gospodarkę. | |
Przy piwie wymyślił, jak ograć Google i eBay Rafał Brzoska, prezes Grupy Integer.pl, właściciel InPost zapowiada, że niedługo postawi żółty paczkomat w Dolinie Krzemowej. |